Cierpiący na zespół Münchhausena pozorują objawy chorobowe u siebie albo bliskich tylko po to, żeby korzystać ze wsparcia służby zdrowia. To bardzo poważne zaburzenie psychiczne, które przysparza wielu trudności diagnostycznych. Nieuświadomione, może mieć nieodwracalne konsekwencje.
Barbara od dłuższego czasu przychodzi na SOR. Zawsze z tym samym problemem – ból w klatce piersiowej. Na dodatkowe pytania reaguje nerwowo. Jest stałą pacjentką poradni kardiologicznej, ale badania laboratoryjne i obrazowe nie wykazują żadnych nieprawidłowości. Według lekarzy kardiologicznie nic jej nie dolega. Alicję czasami boli głowa, innym razem brzuch. Kiedy pojawiają się nowe objawy, jest przekonana, że poważnie choruje. Regularnie odwiedza lekarzy. Zlecają badania, niezwłocznie wszystkie wykonuje. Jednak kiedy okazuje się, że jest zdrowa, szuka nowych lekarzy, którzy zechcą skierować ją do szpitala.
Zespół Münchhausena, czyli fikcyjne objawy
Barbara i Alicja prawdopodobnie chorują na zespół Münchhausena. To pozorowane zaburzenia objawiające się zarówno zgłaszaniem fikcyjnych objawów, jak i czynnym ich wywoływaniem w celu wejścia w rolę osoby chorej oraz korzystania ze wsparcia służby zdrowia.
Zespół Münchhausena pierwszy opisał angielski lekarz Richard Asher. Wskazał, że osoby cierpiące na to zaburzenie udawały objawy choroby albo celowo je wywoływały, żeby skupić na sobie uwagę lekarzy i pielęgniarek. Naukowiec nazwał ten syndrom od nazwiska żyjącego w XVIII wieku niemieckiego barona von Münchhausena, który słynął z opowiadania zmyślonych wydarzeń, w których miał brać udział.
– Osoby z tym syndromem świadomie wprowadzają innych w błąd, ale nie są świadome wewnętrznych motywów powodujących to zachowanie – mówi psychoterapeutka Marta Drinčić. – Chorzy często domagają się przepisywania leków, planowania badań czy zbędnych zabiegów. Ważną rolę odgrywa uwaga, jaką dzięki temu dostają. Pacjent jest w stanie wyrządzić sobie krzywdę, aby wywołać objawy i osiągnąć cel.
Sobie albo bliskim. Bo jest jeszcze zastępczy zespół Münchhausena. Występuje zazwyczaj u rodziców lub opiekunów dzieci. Chcąc poddać je zabiegom diagnostycznym albo leczniczym, wywołują u nich objawy choroby. Julie Gregory, autorka książki „Mama kazała mi chorować”, spędziła dzieciństwo w gabinetach lekarskich. Była słaba, miała migreny, wymiotowała, nie miała siły jeść ani chodzić do szkoły. Tak widziała ją matka i pod jej wpływem Julie tak widziała siebie. Badania nie wykazywały żadnych chorób, ale matka Julie faszerowała ją lekami i umawiała kolejne wizyty lekarskie. O tym, na czym polega zastępczy zespół Münchhausena, Julie dowiedziała się przez przypadek, na studiach. Przeszła długą drogę, żeby zacząć zdrowo funkcjonować.
Cierpiący na zespół Münchhausena szukają dolegliwości, których nie mają
– Zespół Münchhausena i zastępczy zespół Münchhausena współwystępują z zaburzeniami osobowości. Przypuszcza się również, że dotyczy osób, które w dzieciństwie doświadczyły wielu krzywd i traum – wyjaśnia Marta Drinčić. A to znajduje odbicie w dorosłym życiu. – Z badań przywoływanych przez psycholożkę wynika, że niektóre z osób cierpiących na zespół Münchhausena są dziećmi matek z przeniesionym zespołem Münchhausena.
Zaburzenie często dotyka osoby, które posiadają obszerną wiedzę medyczną oraz mają za sobą hospitalizację.
– Motywacją najczęściej jest chęć zdobycia zainteresowania, społecznej gratyfikacji albo po prostu zwolnienia lekarskiego czy dostępu do leków. Bywa, że chodzi o potrzebę silnego wpływu na otoczenie. W przypadku przeniesionego zespołu Münchhausena celem jest nierzadko uzyskanie korzyści materialnych, współczucia oraz wsparcia społecznego – mówi Marta Drinčić.
Zespół Münchhausena to poważne zaburzenie, które można leczyć
Wyróżnia się trzy podstawowe kategorie zaburzeń pozorowanych: głównie z objawami psychologicznymi, głównie z objawami somatycznymi oraz z objawami mieszanymi psychologiczno-somatycznymi. Objawy pozorowane często są tak silne, że chorzy mają wrażenie, iż rzeczywiście je odczuwają.
Przeniesiony zespół Münchhausena można natomiast podzielić na trzy stopnie zaburzenia. Najłagodniejszy wiąże się z tym, że rodzic wymyśla objawy występujące u dziecka lub koloryzuje istniejące, czym naraża dziecko na niepotrzebne i uciążliwe badania. Drugi, umiarkowany, wiąże się z podjęciem przez rodzica czynności, które mogą wywołać u dziecka łagodne objawy chorobowe, na przykład głodzenia czy podania dziecku środków przeczyszczających. Trzeci, ciężki, wiąże się z czynnościami, które mogą doprowadzić do trwałego uszczerbku na zdrowiu lubzagrażać życiu.
Zespół Münchhausena i zastępczy zespół Münchhausena to poważne zaburzenia, ale można je leczyć. – Skuteczna pomoc powinna opierać się na dobrej diagnozie postawionej przez psychiatrę, uświadomieniu osobie jej ukrytych potrzeb oraz podjęciu psychoterapii. Niestety często w sytuacji postawienia diagnozy u pacjenta następuje zaprzeczenie oraz zmiana lekarza bądź przychodni – wyjaśnia Marta Drinčić.
*Imiona bohaterów zostały zmienione.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.