Kasowe niewypały, estetyczne porażki i fabularne klapy. Wyśmiane przez widzów i znienawidzone przez krytyków. Przy okazji rozpoczęcia prac nad remakiem „The Room”, przypominamy filmy tak złe, że aż dobre.
„The Room”: Najgorszy w historii
Zaraz po premierze film Tommy’ego Wiseau okrzyknięto najgorszym w historii. Nic dziwnego, banalna fabuła, przerysowane postacie i amatorska gra aktorska sprawiają, że równie ciężko dobrnąć do końca, co oderwać wzrok od ekranu. Ta przedziwna mieszanka zapewniła „The Room” status kultowego, a reżyser filmu doczekał się nawet biografii. W „Distaster Artist” James Franco nie tylko stanął za kamerą, ale podobnie jak Wisneay, wcielił się również w główną rolę u boku brata, Dave’a. Tymczasem jeszcze w tym roku na ekrany kin trafi najpewniej remake „The Room” z Bobem Odenkirkiem w roli głównej.
„Zmierzch”: Nowe życie
Choć historia miłosna nieśmiałej licealistki i tajemniczego wampira od początku trącała myszką, a ekranizacja powieści pozostawiała wiele do życzenia, zarówno na poziomie wizualnym, fabularnym, jak i aktorskim, to „Zmierzch” szybko stał się światowym fenomenem, nie tylko wśród nastolatków. Saga doczekała się aż pięciu części, które zapewniły status najgorętszych gwiazd, m.in. Robertowi Pattinsonowi, Kristen Stewart czy Annie Kendrick. Większość z nich do dziś jednak stara się zerwać z wizerunkiem, który zawdzięczają sadze. To może im się jednak nigdy zupełnie nie udać. Zwłaszcza, że za sprawą TikToka „Zmierzch” doczekał się długo wyczekiwanego renesansu.
„Anakonda”: Nieplanowany humor
Filmy o krwiożerczych potworach rzadko zdobywają uznanie krytyków (wyjątkiem jest świetny „Host” Bong Joon-ho, reżysera „Parasite”). Ale „Anakonda” miała być inna. Jennifer Lopez, Ice Cube i John Voight w rolach głównych i blisko 50-milionowy budżet powinny były zapewnić produkcji sukces kasowt. Tak się jednak nie stało. Film zamiast trzymać w napięciu, bawi, stając się pastiszem krwawego thrillera. Idealny materiał na seans na poprawę humoru.
„Kult”: Nicolas Cage i memy
Jeden z najzabawniejszych filmów w dorobku Nicolasa Cage’a. Ale remake znanego horroru z 1973 roku wcale nie miał być komedią. Reżyser Neil LaBute marzył o rasowym dreszczowcu w gwiazdorskiej obsadzie. Budżet filmu obcięto o połowę, a Angelina Jolie i Winona Ryder odmówiły udziału w projekcie. Na pokładzie został tylko Cage, który postanowił dać z siebie wszystko. A nawet za dużo. Przekomiczne miny, przerysowana gestykulacja i egzaltowane dialogi uczyniły z „Kultu” nieprzebrane źródło memów.
„Spice World”: Czysty kamp
Kamera towarzyszy Spice Girls podczas przygotowań do pierwszego występu na żywo w Royal Albert Hall. Podróżując piętrowym autobusem, Victoria, Emma, Geri, Mel B i Mel C przeżywają jednak serię niezwykłych przygód, od wizyty w nawiedzonym zamku, na spotkaniu z UFO kończąc. Choć krytycy nie pozostawili na produkcji suchej nitki, to film zarobił blisko sto milionów dolarów, a dla fanów zespołu jest to do dziś pozycją obowiązkową. Film warto również obejrzeć dla kreacji projektu Kate Carin w klimacie lat 90-tych.
„Wodny świat”: Na koniec świata i jeszcze dalej
Prace na dystopią, w której Ziemia zamieniła się w wielki ocean, a ludzie – w wodnych nomadów, od początku szły nie po myśli twórców. Absurdalnie wielki budżet, który wpompowano w efekty specjalne i kostiumy (nie zestarzały się najlepiej), kolejne opóźnienia i konflikty między reżyserem a resztą zespołu (opuścił plan na dwa tygodnie przed zakończeniem zdjęć, a jego miejsce musiał zająć Kevin Costner), zaowocowały słabymi recenzjami i jeszcze gorszym odzewem widzów. Z perspektywy czasu „Wodny świat” warto docenić, bo jako jeden z pierwszych podjął temat kryzysu klimatycznego.
„Obsesja”: Trofea
Idealne małżeństwo – Idris Elba i Beyoncé – wychowuje swojego uroczego syna w wymarzonym domu. Brzmi raczej jak fanfik niż thriller. Steve Shill był jednak innego zdania. „Obsesja” to gatunkowy przeciętniak z przewidywalną akcją, banalnymi dialogami i zwiastunem, który zdradził praktycznie całą fabułę. Po latach tytuł nie odszedł jednak w zapomnienie za sprawą Bee Hive, czyli fanów piosenkarki, którzy stale powracają do filmu Queen Bey i stylizacji – esencji mody lat 2000.
„Bardzo dziki Zachód”: Wiele znaków zapytania
W 1999 roku Will Smith był u szczytu popularności, Salma Hayek miała status jednej z najbardziej rozchwytywanych gwiazd Hollywood, a Kevin Kline i Kenneth Branagh należeli do grona uznanych aktorów. Świetna obsada nie była jednak w stanie udźwignąć absurdalnej historii, na dodatek okraszonej słabymi żartami i tanimi efektami specjalnymi. Dziś „Bardzo dziki Zachód” stanowi świadectwo fantazji twórców z przełomu mileniów.
„Showgirls”: Satyra
Po premierze „Nagiego instynktu” Paul Verhoeven uznał, że sex sells. Kolejny film zapowiadano jako „antologię seksualności”, ale stał się raczej quasi-pornografią z gatunku exploitation, w której główne role odgrywały nagie piersi, przekleństwa i seksizm. Tytuł poniósł tak spektakularną klęskę, że agent gwiazdy, Elizabeth Berkley postanowił zakończyć z nią współpracę. Z perspektywy czasu film doceniono za teatralną estetykę. Doszukiwano się w nim nawet gatunkowej satyry. Stał się także wzorowym przykładem nierówności płci w Hollywood – o ile Berkley na zawsze pozostała już Nomi Malone, kariera Kyle’a MacLachlana rozwijała się dalej.
„50 twarzy Greya”: Wszystkie odcienie seksu
Adaptacja bestsellerowej powieści E.L. James od początku wzbudzała skrajne emocje. Fanki sagi odliczały dni do premiery, uważnie śledząc każde kolejne doniesienia z planu i wyrokując nad poprawnością wyboru aktorów, kreacji czy lokalizacji. Sceptycy z kolei zapowiadali spektakularną porażkę. Już po obejrzeniu zwiastuna okrzyknęli tytuł jednym z najgorszym w historii. „50 twarzy Greya” zdołało jednak zarobić blisko 400 milionów dolarów (czyli dziesięciokrotność budżetu!) i doczekało się dwóch kolejnych części.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.