Bohaterowie tej powieści są trochę jak z kreskówki. Dzieją im się rzeczy wydawałoby się niemożliwe, najdziwniejsze. A przy tym zmagają się ze swoimi krzywdami, traumami, osobliwościami. Główna bohaterka też ucieka od przeszłości, swojego dotychczasowego życia. I trafia do miejsca, gdzie każdy jest ponadprzeciętny.
Rzecz się dzieje w mieście Hudson w stanie Nowy Jork. Mocno podkolorowanym przez Jen Beagin. Podszytym ironią, cynizmem i humorem. Bo w Hudson, odtworzonym przez pisarkę na potrzeby powieści „Szwajcara”, nie znajdzie się ani jednej „zwyczajnej” osoby. Tu przybywa się, by uciec od „normalności”, porządku społecznego wytyczonego przez jakieś odgórne reguły, od dotychczasowego życia, ale też by zapomnieć. „Hudson roiło się od ludzi, którzy z powodzeniem odkryli siebie na nowo. Przez lata byłam prawniczką korporacyjną w mieście, a potem przeprowadziłam się do Hudson i zostałam hodowczynią kwiatów / producentką lalek / sprzedawczynią antyków / arborystką / alkoholiczką i ani razu nie obejrzałam się za siebie”.
Bohaterka powieści Jen Beagin zaczyna nowe życie po rozstaniu z narzeczonym
Przenosi się tu też 45-letnia Greta, która uważa, że „Hudson to miejsce, gdzie najbardziej stuknięci przyjeżdżają, żeby umrzeć”, trudno o większą liczbę narcyzów zgromadzonych w jednym miejscu. Przyjechała aż z Los Angeles, gdzie po dziewięciu latach rozstała się z narzeczonym – czułym, opiekuńczym. Miała dość tego jego „ojcowania”, chciała zacząć żyć samodzielnie. Greta wprowadza się do przyjaciółki Sabine, do rozpadającego się ogromnego, starego, holenderskiego domu. Sabine ma złamane serce, uprawia marihuanę, wyrabia z niej słodycze i nimi handluje. W Hudson zapotrzebowanie jest spore. Poza nimi dwiema w domu mieszka 60-tysięczny rój pszczół, pająki, komary, czasem przechodzi armia mrówek, a przez nieszczelny dach i brakujące szybki w oknach leje się deszcz. A Sabine jeszcze zaadoptowała dwa miniosiołki, które mają zbawiennie wpływać na jej rozchwianą psychikę.
Greta zatrudnia się u seksterapeuty o pseudonimie Om (ten uważa, że Hudson „to miejsce, gdzie napaleni przyjeżdżają, żeby umrzeć”, a on jako jedyny seksuolog nie może narzekać na brak pracy; w sumie Greta też jest ciągle napalona, więc może jest coś na rzeczy), będzie transkrybować sesje z pacjentami.
Greta całymi dniami spisuje rozmowy z pacjentami i tak poznaje mieszkańców miasta oraz ich problemy seksualne. A że Hudson okazuje się nieduże, każdy co i rusz wpada na każdego, tak i ona wpada na pacjentów, rozpoznając ich po głosach. Czuje się wszechmocna, znając ich najskrytsze tajemnice. Pacjentka o inicjałach FEW szczególnie przykuwa jej uwagę, Greta nazywa ją Szwajcarą – kobieta pochodzi ze Szwajcarii, ma 28 lat i nigdy nie zaznała orgazmu. Zawód: ginekolożka. Stan cywilny: mężatka z sześcioletnim stażem; gdy miała 20 lat, ledwo została napadnięta przez mężczyznę i ledwo uszła z życiem. Greta i ją spotyka potem, w psim parku. Ich relacja z każdym dniem staje się intensywniejsza i pikantniejsza.
„Szwajcara” Jen Beagin to świetna lektura na wakacje
Powieść Jen Beagin jest przekomiczną satyrą na znudzoną, zepsutą, wypaczoną amerykańską klasę średnią – jakiś jej wycinek oczywiście. Bohaterowie są trochę jak z kreskówki, dzieją im się rzeczy wydawałoby się niemożliwe, najdziwniejsze. Zmagają się ze swoimi krzywdami, traumami, osobliwościami: Greta z samobójstwem matki i fantomowymi wszami, które zagnieździły się na jej potylicy; Szwajcara z brakiem orgazmu; Nicole z kleptomanią; Ryan ślini się podczas seksu i zwraca się do partnerki „mami” lub „mamuś”; AAG miał na dłoni trójkąt zaklinacza i twierdzi, że może wyczarować wszystko; a KPM cierpiał na PTSD i nękała go „wariatka, która nazywała siebie coachką życiową, więc często przychodził do gabinetu Oma w przebraniu”. Sam Om jest najbardziej karykaturalną postacią, skupioną przede wszystkim na sobie, nieodróżniającym Szwecji od Szwajcarii (to chyba prztyczek autorki wymierzony w ignorancję Amerykanów i amerykanocentryzm).
Każda strona naszpikowana jest informacjami, co i rusz nowymi, zazwyczaj zaskakującymi faktami. Autorka podrzuca nam elementy układanki i jakby mówiła: złóżcie sobie tych ludzi sami do kupy, bo sama momentami nie nadążam za nimi. Nie ułatwia zadania, co chwilę odwołując się do amerykańskiej popkultury i literatury. Nie można ominąć ani zdania, by się nie pogubić w tej gęsto utkanej pajęczynie skojarzeń i wątków. A cały ten gorzko-słodko-surrealistyczny świat Beagin obudowuje doskonałym poczuciem humoru i żartem.
Jest też polski epizod (zadziwiające, jak często pojawiają się w powieściach zagranicznych polskie wątki – rzadko rzucające jasne światło na nasz kraj; cóż!):
„Grecie przypomniała się Polska. Kraj. W liceum towarzyszyła polskiej przyjaciółce, która pojechała do Krakowa odwiedzić krewnych. Jeździły po wsiach pożyczonym samochodem, korzystając z dwupasmowych szos wspólnie z zaprzęgami konnymi i ogromnymi półciężarówkami. Poszczególne wioski dzieliło wiele kilometrów, a drogi były przerażająco ciemne i wąskie. Pewnego wieczoru Greta zauważyła idącą kobietę. Nie było tam pobocza, więc kobieta maszerowała po jezdni. Reflektory oświetliły jej tyłek, widoczny spod króciutkiej mini, a gołe nogi miała pokryte siniakami.
– Zatrzymaj się! – krzyknęła Greta. – Ona potrzebuje pomocy!
Uznała, że kobieta została zgwałcona, ale ta spokojnie pochyliła się do samochodu, spojrzała na ich pryszczate nastoletnie twarze, skrzywiła się i ruszyła dalej. Była pierwszą z wielu dziwek, które Greta widziała tego wieczoru, nagabujących tirowców na odludziu”.
„Szwajcara” to kolejna świetna lektura na wakacje, którą czyta się za jednym, dwoma posiedzeniami, bo tak wciąga. Ale uwaga! Przez swą intensywność i barwność może wywoływać psychodeliczno-erotyczne sny – przynajmniej u mnie wywołała.
Jen Beagin, „Szwajcara”, przekład z angielskiego Kaja Gucio, wydawnictwo Czarne
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.