Ja i moi znajomi przyswajamy w internecie dużo treści, które uczą, jak się otwarcie komunikować, jak dbać o relacje – mówi Wiktoria. Dużo moich rówieśników spotyka się całkiem długo z drugą osobą, nie różni się to niczym od bycia w związku, ale często nie jest nazywane związkiem – wyjaśnia Maciek. Rozmawiamy z przedstawicielami zetek o tym, z jakich powodów, na jak długo wiążą się z innymi osobami. Oraz o tym, co jest dla nich ważne, kiedy wchodzą w romantyczne relacje.
Do pewnego stopnia życie romantyczne każdego pokolenia jest podobne. Nadchodzi czas, kiedy zaczynamy umawiać się na randki, przeżywamy pierwsze zauroczenia, pierwsze odwzajemnione i nieodwzajemnione miłości. A jednak – choćby ze względu na rozwój nowych technologii czy pojawienie się aplikacji randkowych – zupełnie inaczej wyglądało życie romantyczne pokolenia baby boomers, dziś 50- i 60-latków, a zupełnie inaczej randkują milenialsi. A jak robi to pokolenie Z? Opowiada nam o tym trójka jego przedstawicieli: Wiktoria i Maciek z Krakowa oraz Ania z Warszawy
Maciek: „Nie tęsknię za większym zaangażowaniem”
– Zauważyłem, że dużo moich rówieśników spotyka się całkiem długo z drugą osobą, nie różni się to niczym od bycia w związku, ale często nie jest nazywane związkiem. To situationship, friends with benefits. Myślę, że popularność tego typu relacji wynika z tego, że fajnie jest nie zobowiązywać się do niczego – mówi Maciek.
Maciek ma 19 lat, studiuje w Krakowie informatykę. Mimo młodego wieku ma już za sobą trzyletni związek, w który wszedł jako 15-latek, z rówieśniczką, w swoim rodzinnym mieście. Dziś wspomina tę relację dobrze. Zwykle spędzali razem czas w swoich domach, chodzili do kina, na łyżwy, spacer, jedzenie na mieście, z czasem też zaczęli u siebie nocować, a rodzice nie sprzeciwiali się, choć i on, i jego dziewczyna byli jeszcze wtedy niepełnoletni. Półtora roku temu wspólnie doszli do wniosku, że ta relacja nie ma jednak przyszłości, rozstali się. Od tego czasu Maciek nie angażował się już w żadną relację na tyle, by nazwać ją związkiem. Choć dziewczyn, z którymi się spotykał, było sporo.
– Po rozstaniu zacząłeś korzystać z aplikacji randkowych? – dopytuję, ale Maciek stanowczo zaprzecza. Podkreśla, że choć Tindera sobie zainstalował, to tylko z ciekawości, żeby zobaczyć, jak działa, i nie umówił się za jego pośrednictwem na żadną randkę. Jest towarzyski, kontaktowy, potrafi poznawać ludzi na żywo i ma do tego wiele okazji, np. na imprezach u znajomych.
– Od kiedy zostałem singlem, mniej więcej raz na miesiąc poznawałem nowe osoby, z którymi później zaczynałem się spotykać. Zwykle taka nowa relacja trwała kilka tygodni, najwyżej trzy miesiące, i kończyła się w sposób naturalny. Potem dwa-trzy tygodnie przerwy i zaczynała się kolejna znajomość. Czasami na siebie nachodziły, na początku nie mieliśmy siebie na wyłączność – tłumaczy Maciek.
– Rozmawialiście o tej wyłączności? – dopytuję. – Nie rozmawialiśmy, bo zwykle jedna albo druga strona wycofywała się z relacji, zanim jeszcze doszło do takiej rozmowy. A raz, jak już doszło, był to początek końca, bo skoro taki temat się pojawił, znaczy, że zrobiło się poważnie. Ale zwykle nie było potrzeby o tym rozmawiać, bo widzieliśmy się zaledwie trzy lub cztery razy.
Gdy pytam, czy zdarzyło mu się zakochać w którejś z tych osób, Maciek zaprzecza. Określiłby te znajomości raczej jako zauroczenia. Zwykle to on był stroną, która wycofywała się z relacji. Zaznacza, że nie zadziałał brutalny ghosting, tylko coraz rzadsze pisanie do siebie, rzadsze inicjowanie spotkań, które stopniowo doprowadzało do utraty kontaktu. Tylko raz, na początku jego okresu singielstwa, zdarzyło się Maćkowi, że to dziewczyna, z którą się spotykał, pierwsza wycofała się z relacji. Teraz jest przekonany, że to dlatego, że on sam wtedy za szybko się angażował, za często pisał, był zbyt natarczywy w okazywaniu swojego zauroczenia.
– Szukasz kogoś, z kim mógłbyś wejść w kolejny związek? – pytam. Maciek ma mieszane uczucia. – Nie tęsknię za większym zaangażowaniem, choć z drugiej strony jestem teraz w relacji, która się w tę stronę rozwija i możliwe, że będzie z tego związek. Znamy się pięć lat, chodziliśmy razem do liceum, gdzie codziennie się widywaliśmy. Teraz co prawda mieszkamy w różnych miastach, a ja nie wiem, czy byłbym w stanie być w związku na odległość, ale niektórzy ludzie to potrafią, więc wiem, że to jest teoretycznie do zrobienia – tłumaczy.
Maciek i jego potencjalna nowa dziewczyna rozmawiają ze sobą przeważnie na Instagramie i przez telefon. To długie rozmowy o wszystkim, co u nich słychać. Oboje mają bardzo trudne, wymagające studia, obojgu zależy na tym, by je skończyć na uczelniach, na których je zaczęli, więc choć studiują kilkaset kilometrów od siebie, Maciek nie wyobraża sobie, by któreś miało się przeprowadzić do drugiego ze względu na ich relację. – Mam wolne piątki na uczelni, więc mogę w czwartek do niej jechać do Szczecina, byłem tam już dwa razy. Widujemy się też w naszym rodzinnym Poznaniu, co dwa-trzy tygodnie zgadujemy się, żeby jechać tam w tym samym terminie – tłumaczy.
Wiktoria: „Możliwe, że niechęć do związków wynika ze strachu przed zobowiązaniem”
Wiktoria, również 19-latka, od półtora roku jest w związku. Razem ze swoim chłopakiem, Jankiem, rówieśnikiem, którego poznała w liceum w rodzinnym mieście, mieszka w Krakowie, gdzie oboje zaczęli właśnie studia. – Mój chłopak trochę zaryzykował, bo teraz studiuje na kierunku, który nie będzie jego ostatecznym, chce spróbować przenieść się na inny. Gdyby nie to, że chciał mieszkać ze mną, studiowałby w innym mieście. Ja jestem na psychologii, on chce studiować kognitywistykę – mówi Wiktoria.
Gdy pytam o relacje jej znajomych, Wiktoria dzieli ich na tych, którzy angażują się w coś na poważnie albo w ogóle nie wchodzą w relacje romantyczne. Podobnie jak Maciek ocenia, że ogólnie w jej pokoleniu przeważają ci drudzy, ale wśród najbliższych znajomych ma więcej osób w parach niż singli. – Możliwe, że ta niechęć do związków wynika ze strachu przed zobowiązaniem, także dlatego, że dzisiaj takie relacje są zwykle mocno obecne w mediach społecznościowych, wszyscy znajomi to widzą, co komplikuje sprawy przy rozstaniu – domyśla się.
– Masz na myśli deklaracje na Facebooku, że jest się w związku? – dopytuję z perspektywy milenialsa, ale Wiktoria prostuje, że Facebooka nie używa. Wcześniej to samo powiedział mi też Maciek, podkreślił też, że nawet ci, którzy Facebooka używają, takich deklaracji w profilach nie umieszczają, to już dawno wyszło z mody. Chodzi raczej o relacje na Instagramie. – Mój związek nie jest nigdzie oficjalnie pozaznaczany, chociaż wrzucam nasze wspólne zdjęcia w stories. Mój chłopak nie, ale on w ogóle prawie nie korzysta z mediów społecznościowych. Ale to wyjątek, większość naszych rówieśników szeroko udostępnia w relacjach różne wspólne chwile i myślę, że także to sprawia, że trzeba się dwa razy zastanowić, zanim się w coś zaangażuje, żeby potem nie było głupio, jak się skończy – mówi Wiktoria.
Ona sama zaczęła publikować na Instagramie stories ze swoim chłopakiem wkrótce po tym, gdy zostali parą, ale zdecydowała się na to tak szybko tylko dlatego, że znali się już dużo wcześniej. Gdyby miała wejść w związek z nową osobą, odczekałaby kilka miesięcy przed pokazaniem tej znajomości publicznie w internecie. Tak robią też jej znajomi.
– Przez trzy lata liceum nie miałam chłopaka. Odrzucałam takie bliższe relacje. Lubię spędzać czas z chłopakami, zawsze lubiłam, ale kiedy chcieli czegoś więcej niż koleżeństwo, zawsze się wycofywałam. Dopiero kiedy poznałam Janka, zorientowałam się, że to może być to. Bardzo dobrze mi się z nim rozmawia, nie muszę nigdy myśleć wcześniej, o czym będziemy rozmawiać na spotkaniu. Kliknęło między nami – mówi.
Z aplikacji randkowych Wiktoria nigdy nie korzystała, ale wśród znajomych ma osoby, które robią to regularnie i otwarcie o tym mówią, często też wysyłają sobie nawzajem screeny i komentują, co im ktoś napisał, co oni odpisali. – Nikt się dziś nie wstydzi, że korzysta z Tindera i to też nie jest tak, że Tinder jest tylko do seksu. Mam koleżanki, które na Tinderze znalazły chłopaków, z którymi są od roku – mówi Wiktoria.
Zwraca też uwagę na pracę, którą ona i jej rówieśnicy wkładają w budowanie zdrowej komunikacji w związkach. – Nie wiem, na ile to ma zastosowanie dla wszystkich, ale ja i moi znajomi przyswajamy dużo treści w internecie, które uczą nas, jak się otwarcie komunikować, jak dbać o relacje. U mnie pewnie wynika to z zainteresowania psychologią. Obserwuję dużo profili na Instagramie, na których jest o tym mowa – mówi Wiktoria.
Jakie wyciągnęła wnioski z tych obserwacji? – Na pewno trzeba dbać o wspólny czas spędzany poza codziennymi, rutynowymi aktywnościami. Zwłaszcza kiedy się razem mieszka, a my razem mieszkamy od października. Zdarza się nam, że pojawiają się jakieś napięcia, np. w związku z nieposprzątanym blatem w kuchni, ale rozwiązujemy je. Parę razy mieliśmy różne zdania na ważne dla nas tematy, ideowe czy domowe. Ale zawsze potem dochodziliśmy do porozumienia. Mamy zasadę, że się nie poddajemy i gadamy tyle, ile trzeba, żeby się dogadać. Albo zostawiamy temat na chwilę, aż każdy ochłonie, i wracamy do niego ze świeżą głową.
– Nie zostawiacie trupów w szafie – podpowiadam. – Dokładnie. W relacji ważne jest, żeby być szczerym i otwarcie się komunikować, nie zostawiać pola na domysły, język ciała, nie robić min, nie uciekać się do silent treatment. To nie jest proste, my też dużo nad tym cały czas pracujemy, ale rzeczywiście relacje są lepsze, kiedy możemy w nich wszystko przegadać.
Ania: „Poznałam moją dziewczynę na Tinderze”
– Poznałam moją dziewczynę na Tinderze, jesteśmy razem od siedmiu miesięcy. To mój najdłuższy związek do tej pory i planuję, żeby był już tym jedynym, na całe życie, bo jest naprawdę super – mówi Ania.
Ania ma 19 lat i studiuje w Warszawie dziennikarstwo. Zaznacza, że długo wstrzymywała się z założeniem Tindera, bo ta aplikacja kojarzyła jej się z szukaniem kogoś „na jedną randkę”, ewentualnie „dwutygodniowy związek”. Ale dzięki odpowiedniej selekcji udało jej się dotrzeć do osób, którym zależy na czymś poważniejszym. – W dzisiejszych czasach to bardzo częsty sposób, w jaki się ludzie poznają – zauważa.
– Pamiętasz, co cię urzekło w jej profilu, na co zwróciłaś uwagę? – dopytuję. Ania przypomina sobie, że Dominika wydała jej się na zdjęciach bardzo uroczą osobą. – Było tam jedno jej zdjęcie w garniturze, jedno z wesela, na którym była z siostrą, i jedno zdjęcie jej psa. To jakoś tak na mnie podziało, pomyślałam, że jest urocze, ciepłe, nienadęte. W opisie miała, że chętnie by postawiła komuś kawkę i posłuchała razem z tą osobą Harry'ego Stylesa – wylicza. – I co, posłuchałyście? – wcinam się. – Cały czas słuchamy! – śmieje się Ania. W opisie Dominiki znalazła też informację, że ta jest wielką fanką Marvela i filmu „Call Me by Your Name”, który Ania także uwielbia. – Już po miesiącu naszej relacji pojechałyśmy razem do Włoch i byłyśmy w miejscu, w którym działa się akcja tego filmu. Więc bardzo szybko to się wszystko potoczyło. Ale czasami po prostu tak to bywa, że od razu się wie, że to jest właściwa osoba – uśmiecha się.
Gdy pytam, jakie profile na Tinderze od razu odrzucała, Ania przypomina sobie te, których właścicielki „wyglądały tak samo”. Były do siebie podobne, malowały się tak samo, robiły takie same pozy. U wielu osób widziała też w opisach hasła, takie jak: „nie wierzę w miłość” czy „szukam czegoś na chwilę”. Odrzucała też wpisy, w których była mowa o alkoholu, imprezowaniu czy ONS (one night stand).
Dziewczyny, które wyświetlały się Ani na Tinderze, miały od 18 do 25 lat. – Jak myślisz, z czego wynika ta ich niewiara w miłość? – dopytuję. Ania zamyśla się. – Już w liceum poznałam osoby, które bardzo wcześnie zaczęły życie seksualne i te związki to było dla nich takie „come and go”, pojawiały się i znikały. Ja bym tak nie umiała. Raz próbowałam być z kimś totalnie bez uczuć, zobaczyć, co z tego będzie, ale to się u mnie nie sprawdziło. Wiem, że dużo ludzi to potrafi i to jest pewnie dla nich fajne, że mogą być, z kim chcą, ale ja tak nie umiem – tłumaczy.
Wcześniejsze relacje? – Były, ale bardzo krótkie, przelotne. To były też układy typu situationship, w których bardzo cierpiałam. Relacja z Dominiką to pierwsze moje doświadczenie miłości, które jest pozytywne, nie niesie za sobą bólu – mówi Ania.
O doświadczeniu situationship, w której była, Ania nie chce wiele mówić. To określenie zna już od dłuższego czasu, ostatnio zauważyła, że spopularyzowało się na tyle, że wystąpiło nawet na jej zajęciach z angielskiego. – Mieliśmy całą lekcję poświęconą randkowaniu, pierwszemu wrażeniu. Niestety, to było skupione na osobach hetero, co nie bardzo mi się podobało, ale ogólnie zajęcia były bardzo ciekawe, a słowo „situationship” padło tam wiele razy. Opowiadaliśmy sobie nawzajem w parach, że byliśmy w takich sytuacjach, w których nie czuliśmy się dobrze, w których ktoś nami manipulował. Często to się odbywało przez media społecznościowe, ale też przenosiło się do realu – relacjonuje.
Zdaniem Ani najważniejszy dla zetek w budowaniu relacji romantycznych jest sposób, w jaki się ze sobą komunikują. Najczęściej porozumiewają się, pisząc, a to sprawia, że mogą się pokłócić o głupotę. Na przykład o to, że ktoś napisał coś bezmyślnie, na szybko, albo że nie odpisywał jakiś czas, choć wyświetlił wiadomość. – Człowiek w takiej sytuacji zaczyna się domyślać, o co może chodzić, szuka komunikatu także w tym, że ktoś nie odpisał, postawił kropkę nie w tym miejscu albo odpisał za krótko czy nie tak, jak zwykle. Dlatego też część moich znajomych woli wysyłać głosówki, dzięki którym czujemy się tak, jakbyśmy rozmawiali na żywo – mówi Ania.
Zanim odważyła się skorzystać z Tindera, Ania poznawała ludzi przeważnie w grupach tematycznych na Facebooku, kierowanych dla młodzieży LGBT+. Ich użytkownicy zamieszczali tam posty ze swoimi zdjęciami i opisem (wiek, zainteresowania), później przechodzili do prywatnych wiadomości. – Relacje, które tam nawiązałam, zwykle były na odległość. Ja też znajdowałam się wtedy w zupełnie innym momencie życia, byłam bardzo nieśmiała i długo nie mogłam się ośmielić na przykład, żeby wysłać komuś głosówkę. Teraz nie mam z tym problemu – mówi.
Z Dominiką zwykle spędzają czas bardzo aktywnie. Często chodzą do kina, ostatnio były w teatrze, wybierają się na lodowisko. Równolegle Ania spędza też czas ze znajomymi ze studiów. – Przeprowadzka do Warszawy i zmiana liceum na uniwersytet bardzo otworzyły mnie na ludzi. Przy czym, co samą mnie zaskakuje, okazuje się, że ludzie z mojego roku, z którymi złapałam kontakt, to przeważnie osoby LGBT+. Ale dowiaduję się tego dopiero po pewnym czasie – mówi Ania.
– Jako związek nieheteronormatywny czujecie się akceptowane? – upewniam się. – Tak. Mieszkam tu od kilku miesięcy i ani razu jeszcze nie spotkałam się w Warszawie z tym, żeby mnie ktoś zaczepił czy źle nas potraktował przez to, że jesteśmy razem. Więc to podejście ludzi się zmienia. Choć na pewno inaczej jest w mniejszych miejscowościach. Pamiętam sama, jak to było, kiedy na stałe mieszkałam u siebie, w Ostrowcu. Miałam przyjaciela, który jest transpłciowy, i miał przerąbane.
– Rozmawiałaś kiedyś z rodzicami o swoich problemach w życiu romantycznym? – dopytuję. Ania zapewnia, że tak, zwłaszcza z mamą, która umie świetnie słuchać i jest zawsze pełna zrozumienia. Są jednak pewne rzeczy, które ją przerastały. – Moi rodzice na pewno nie znają pojęcia situationship ani wielu innych tego rodzaju. Nie tłumaczę im tego, żyli w czasach, kiedy relacje wyglądały zupełnie inaczej.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.