Wychodząc od głośnej w mediach sprawy, Jan Holoubek w kinowym debiucie zagląda pod podszewkę polskiego wymiaru sprawiedliwości. Świetnie zrealizowane kino gatunkowe ze społecznikowskim zacięciem.
Już pierwsza scena „25 lat niewinności” jest jak uderzenie pięścią w brzuch. Holoubek wrzuca widza w sam środek wydarzeń, rozpoczynając film od brutalnego aresztowania Komendy (świetny Piotr Trojan). W otwierającej sekwencji skupiają się tematy, które twórca „Rojsta” będzie rozwijał przez całą fabułę. Choć osią fabularną „25 lat niewinności” jest głośna sprawa mężczyzny niesłusznie skazanego za gwałt na nieletniej i morderstwo, reżyser wykorzystuje ją jako pretekst do przyjrzenia się głębiej mechanizmom, które doprowadziły do tak spektakularnej pomyłki wymiaru sprawiedliwości.
Funkcjonariusze, którzy nad ranem wpadają do mieszkania i przy akompaniamencie krzyku kobiet i płaczu dzieci wyciągają zdezorientowanego podejrzanego z łóżka w samej bieliźnie. Systemowe upokarzanie i zastraszanie na każdym kroku, brak przejrzystych procedur. Wreszcie zwykłe niechlujstwo, na które po cichu przyzwalają przełożeni zainteresowani bardziej statystykami niż wymiernymi efektami swojej pracy. W oko tego biurokratycznego cyklonu trafia 23-letni Komenda. W jednej ze scen, już przebywając jakiś czas w areszcie, w końcu zostaje dopuszczony do głosu. Wtedy okazuje się, że jest przekonany, że został zatrzymany za stosunek z nieletnią. Policjanci wymieniają porozumiewawcze spojrzenia i szybko nanoszą korektę w protokole. W papierach wszystko musi się zgadzać.
Bohater filmu nie dość, że mierzy się z iście kafkowską sytuacją, to jeszcze jest do tej nierównej walki całkowicie nieprzygotowany. To, co w „25 latach niewinności” przeraża najbardziej, to świadomość, że takich osób jak Komenda, systemowo wykluczonych w obliczu niesłusznie postawionych zarzutów, musi być dużo więcej. Bez wykształcenia, pieniędzy, koneksji, możliwości konsultacji z dobrym adwokatem, Komenda jest od początku skazany na niepowodzenie. Od gmatwaniny przepisów i procedur, które bohater (przekonany, że nie ma się czego bać, skoro jest niewinny) przyjmuje z całkowitym zaufaniem i otwartością, może zakręcić się w głowie. Kiedy trafia do więzienia, gdzie spragnionym linczu osadzonym puszczają wszelkie hamulce, momentalnie robi się niedobrze.
Przemoc jest w tym filmie przejmująca. I o ile rozumiem strategię twórców decydujących się pokazać na ekranie rozmaite odcienie okrucieństwa, o tyle jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że momentami brak w tym konsekwencji. Uwiera mnie szczególnie zestawienie sceny gwałtu na nieletniej Marysi (Magdalena Osińska) z analogiczną sceną seksualnej przemocy doznawanej przez Komendę w więzieniu. W portretowaniu męskiego upokorzenia i strachu twórcy unikają dosłowności. Kamera odwraca się od ofiary wcześniej niż w przypadku ujęć, w których ofiarą napaści jest dziewczyna.
Pełnometrażowy debiut Jana Holoubka ma w sobie chropowatość i surowość jego dobrze przyjętego „Rojsta” o posępnych latach 80. Obie produkcje łączy też nazwisko autora zdjęć, Bartłomieja Kaczmarka. Na zmianę rozchwiane i klaustrofobiczne kadry potęgują uczucie bezradności podszytej pulsującym gniewem. W połączeniu z doświadczeniem operatorskim Holoubka ta współpraca zaowocowała jednym z najładniej oświetlonych filmów w polskim kinie gatunkowym ostatnich lat.
Holoubek stara się w jednej fabule zmieścić kryminał, film społecznie zaangażowany i poruszającą opowieść o relacji matki z synem. I choć ta strategia mogła łatwo odbić się czkawką, precyzyjny scenariusz Andrzeja Gołdy spina wszystkie wątki i pozwala wybrzmieć w równym stopniu. Scenarzysta „Pana T.” z pieczołowitością odtwarza losy Komendy, a ponurą historię przełamuje czasem humorem. I tak z „25 lat niewinności” można dowiedzieć się na przykład, jak przemycić buty osadzonemu albo jak zrobić jajecznicę w więziennej lampie. Pogoń za odtwarzaniem faktów i tłumaczeniem zawiłości sprawy Komendy na szczęście nie przesłania twórcom bohaterów. Piotr Trojan w pierwszej tak dużej roli dźwiga na swoich barkach emocjonalny ciężar filmu. Surowe emocje przepisuje na spojrzenia, wygrywa je bez nuty fałszu. Do spółki z Agatą Kuleszą w roli matki Komendy tworzą fenomenalny aktorski duet.
Łapię się na tym, że po seansie najczęściej wracam do fragmentów poświęconych śledztwu grupy dochodzeniowej pod przewodnictwem Remigiusza Korejwo (Dariusz Chojnacki). Jest korkowa tablica, siedzenie po godzinach w ciemnym biurze, jedzenie kanapek nad stosem akt i dokumentów w poszukiwaniu tego jednego detalu, który przeważy szalę na korzyść oskarżonego. Chciałoby się tego polskiego „Prawa ulicy” nieco więcej. Może w kolejnym filmie?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.