Nie wszystko, co oglądamy na wybiegach, nadaje się do noszenia. I dobrze. Czym byłaby moda bez odrobiny szaleństwa? Przedstawiamy najbardziej kontrowersyjne ubrania i dodatki z zeszłorocznych pokazów. Nie próbujcie tego w domu!
Crocsy de luxe
Zaraz po premierze wyprzedały się na pniu. Potem trafiły na listę najbardziej pożądanych przedmiotów 2018 roku według Lyst. Teraz można je zdobyć na wyprzedaży m.in. w Vitkacu. Ale Crocsy zaprojektowane przez Demnę Gvasalię wciąż kosztują, bagatela, dwa tysiące złotych. Nie płaci się tu jednak za kawałek różowego plastiku, który starczyłby co najwyżej na wykonanie dwóch lalek Barbie, ale za brand Balenciagi. A może raczej za bezcenną brzydotę. Albo jeszcze inaczej. W myśl zasady: lepiej żeby mówili źle, niż wcale, każdy, kto pojawi się w crocsach, będzie talk of the town. „Moja mama kupiła mi właśnie różową ohydę od Balenciagi. Nie przyznaję się do niej” – skomentowała jedna z antyfanek „butów” na Twitterze. Reszta zapowiedziała, że chętnie odda wszystkie zgromadzone przez lata crocsy za tę jedną jedyną parę. Współczesny pantofelek Kopciuszka ma ciężką platformę, kiczowatę ozdoby i logo paryskiego domu mody. Ot, znak czasów.
Zalecenie lekarskie
Christopher Kane podjął współpracę z Z-Coil, czyli marką produkującą sandały, będące w połowie drogi między Schollami, a Birkenstockami. Te ostatnie zostały przez modę wchłonięte do tego stopnia, że trafiły na stopy wszystkich redaktorek „Vogue'a”, także polskiego. Najpierw tłumaczyły się wygodą. Teraz usprawiedliwiać się nie muszą już wcale, bo choć normcore przeminął, jego miejsce zajęły trendy z lat 90., a w tamtej epoce ortopedyczne sandały miały się całkiem dobrze. Biżuteryjne, futurystyczne i neonowe ich wcielenie z pokazu londyńskiego projektanta nawet nie udaje, że służy celom praktycznym. Chyba że stąpaniu po rafie koralowej w tropikach. W końcu cena, tak jak w przypadku crocsów Balenciaga, dobija do średniej krajowej.
Bąbelki pod ręką
Gdy z „torebką” Brandona Maxwella pojawiła się na gali „Business of Fashion” Gigi Hadid, wiedzieliśmy już, że nie mamy do czynienia wyłącznie z podsycanym bąbelkami żartem projektanta, ale bona fide trendem. Pewne utrudnienie w realizowaniu tej tendencji na szerszą skalę jest, tak jak w przypadku powyższych, zaporowy koszt. Ale dla przedstawicielek jet-set society, które latają, oczywiście prywatnymi samolotami, z St. Barth na Lazurowe Wybrzeże, cena nie gra roli. Liczy się tylko dobra zabawa. A przecież okazji do wzniesienia toastu bąbelkami nigdy dosyć.
Plastik fantastik?
Nazwać Karla Lagerfelda wizjonerem, to jak określić Vincenta van Gogha mianem malarza. Projektant Chanel to jeden z największych geniuszy mody XX i XXI wieku, który od dobrych kilku dekad z powodzeniem reinterpretuje tradycję, lansując przy okazji nowe trendy. Gdy odejdzie, nikt nie zakrzyknie: „Umarł król, niech żyje król”. Bo ten Cesarz jest tylko jeden. Tym bardziej dziwi to, że wciąż wykorzystuje w swoich kolekcjach plastik. Choć Chanel nie deklaruje, że skłania się jednoznacznie ku modzie zrównoważonej, to jednak zaprzestaje korzystania ze skór egzotycznych. PCV powinno być następne w kolejności.
Uggly shoes
Rihanna ma zawsze rację. Czy to wyznaczając nowe kierunki w muzyce, czy tworząc najlepsze kosmetyki w makijażu. Ale czy nie pomyliła się aby, wkładając uggsy do połowy uda z kolekcji paryskiej marki Y/Project? Na długo zanim ugly shoes przestały stanowić faux pas, uggsy i im podobne z uporem maniaczek lansowały Lindsay Lohan i Paris Hilton. Nieprzypadkowo styl początku milenium właśnie powraca. Triumfalnie? To za dużo powiedziane. Ale już teraz projektanci każą nam się zastanawiać, czy za chwilę nie wskoczymy znów w biodrówki tak niskie, że nie pozostawiają niczego wyobraźni. Uggsy będą następne?
Człowiek w plastikowej masce
Thom Browne to jeden z największych indywidualistów współczesnej mody. Do tego stopnia oryginalny, że właściwie nie wpisuje się w żadne tendencje. Za to każdy jego pokaz to performans. Nie inaczej było i tym razem, gdy na twarze modelek nałożył maski. Klowna, Hannibala Lectera albo nurka. Jeden pokaz trendu nie czyni. Ale można się spodziewać, że na najbardziej elitarnych balach maskowych w karnawale („Oczy szeroko zamknięte” niech posłużą za inspirację), złowieszcze dodatki Browne'a zrobią karierę.
Nie trać głowy
Czyżby Alessandro Michele był fanem „Gry o Tron”? A może zapatrzył się na obraz Caravaggia „Judyta odcinająca głowę Holofernesowi”? Po włoskim erudycie mody można się spodziewać inspiracji sięgających najdalszych brzegów (pop)kultury. Tym razem na jego moodboardzie znalazły się także japoński teatr kabuki i stroje sportowe bejsbolistów. Na pokazie zorganizowanym na tle scenografii z horroru o opuszczonym szpitalu Włoch postanowił zadrwić z tych, którzy kupiliby każdy dodatek, byle tylko miał logo Gucci. Dlatego modele w dłoniach zamiast torebek dzierżyli smoki, iguany albo własne głowy. – Pokawałkowana rzeczywistość znajduje swoje odzwierciedlenie w mojej modzie – tłumaczy Michele, wskazując na to, że każdy fragment materiału, przetworzony przez projektanta, może stać się dziełem sztuki, a w każdym razie, obiektem pożądania aspirujących snobów.
Dżinsy, których nie ma
Dżinsy z dziurami nosi się już nawet do cioci na imieniny. Nie bulwersuje widok nagich kolan przy dwudziestostopniowym mrozie. Dziur na dżinsach jest często więcej niż samego denimu. Ale w 2018 roku materiał zniknął niemal całkowicie. „Spodnie” trzymały się już właściwie tylko na pasku. Reszta była pustką. Spuśćmy więc na ten trend zasłonę milczenia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.