Co to za pomysł, żeby brać na siebie tak wielkie życiowe zobowiązanie. Nie umiem zaopiekować się sobą, a co dopiero dzieckiem. Co ja zrobiłam… – wspomina swoje wątpliwości z czasów ciąży Zośka, dziś spełniona mama, bohaterka naszego cyklu o aborcji.
Teoretycznie brałam taki scenariusz pod uwagę. Od kilku miesięcy spotykałam się z Antkiem, związek kwitł i spontaniczny seks przydarzał się nam coraz częściej. Z tygodnia na tydzień stawaliśmy się coraz bardziej swobodni. No i stało się.
Siedziałam sama w wąskiej toalecie, wpatrywałam się w dwie czerwone kreski i nie mogłam w to uwierzyć. Robiłam już wcześniej jakieś testy ciążowe, ale wychodziły negatywne. Z jednej strony byłam przerażona: „ja mamą?”, z drugiej wiedziałam, że kiedy pokażę Antkowi test, pocałuje mnie i przytuli. Spodziewałam się, że to będzie przełom w relacji, że on będzie chciał założyć ze mną rodzinę.
Test ciążowy: Jeśli nie z nim, to z kim miałabym mieć dziecko?
W dzieciństwie właściwie nie bawiłam się lalkami, nie miałam marzenia ani wrażenia, że kiedyś mogłabym zostać matką. Byłam jedynaczką, a w moim otoczeniu, nawet kiedy już byłam po trzydziestce, nie widywałam żadnych dzieci. Macierzyństwo wydawało się bardzo ambitnym pomysłem na życie, zarezerwowanym tylko dla tych kobiet, które perfekcyjnie radzą sobie z codziennością – nienaganny makijaż o siódmej rano, stabilna praca, dobrze zarabiający mąż. Odstawałam do tego obrazka i nie chodzi o to, że nie chciałam stać się matką. Nie wiedziałam, jaką matką miałabym być. Głęboko w środku nie czułam się chyba wystarczająco dobra, zaradna, odpowiedzialna, dorosła, cierpliwa, wytrzymała…
Tymczasem Antek śnił sen o rodzinie. Niedawno obchodził 35. urodziny, chwilę wcześniej pochował ojca. Kiedy zaczął się ze mną spotykać, porzucił kolegów, imprezy i dawne życie. Cały wolny czas spędzał ze mną. To było ujmujące. Przy nim stawałam się wyjątkowa i wartościowa. W moim świecie czułostki, wyrazy miłości były niespotykane, w jego – zupełnie naturalne. Kątem oka widziałam, jak bliską ma relację z matką. Czasem na weekend przyjeżdżała do nas jego nastoletnia siostra. Wtedy z chłopca, jakim był w głębi duszy, stawał się odpowiedzialnym starszym bratem. Popisywał się, wynajdując dla niej różne atrakcje w Warszawie. Obserwowałam, jaki jest opiekuńczy, jaką przyjemność sprawia mu wspólne spędzanie czasu.
Myślałam o tym, siedząc z testem w łazience. „Jeśli nie z nim, to z kim miałabyś mieć to dziecko?”, powiedziałam do siebie po cichu. Miałam już 36 lat, ile takich szans miałoby się wydarzyć w moim życiu?
Ciąża: Gratulacje!
Potem rzeczy zaczęły dziać się same. Kiedy pokazałam Antkowi test, był dumny jak paw. Nie pamiętam szczegółów, ale na pewno zadzwonił do swojej mamy i wyskoczył z bukietem kwiatów. Od swojej przyszłej teściowej usłyszałam gratulacje – jakby ciąża była jakąś zasługą, czymś, na co zapracowałam. Scena cukierkowa jak w tanim serialu. A ja czułam się, jakbym nie brała w niej udziału. Stałam sobie gdzieś z boku i się przyglądałam, trochę próbując zgadnąć, co może wydarzyć się w następnej kolejności.
Nikt nie zapytał mnie, co o tym myślę. Bo pytania o to, jak się czuję, były zarezerwowane dla sfery ciała. „Czy masz już mdłości?”, „Zachcianki?”, „Czy nabrzmiały ci piersi?”. „Nie”, „nie” i „nie” – odpowiadałam. Byłam w piątym tygodniu i nie czułam żadnej zmiany. To, że w moim brzuchu rozwija się zarodek, musiałam przyjąć na wiarę. Dopiero na badaniu USG kilka dni później zobaczyłam białą plamkę, która za kilka miesięcy miała stać się dzieckiem. Nie czułam nic podniosłego. Ani radości, ani smutku.
I chyba dlatego tak mało mówiłam. Nie zadzwoniłam do przyjaciółki ani rodziców. Patrzyłam na Antka, jak chodzi uśmiechnięty, ale sama nie umiałam odnaleźć się w nowej sytuacji. Pewnie już wtedy dławiłam swoje obawy. Usłyszałam je wyraźnie, kiedy wyjechał na kilka dni służbowo.
Dziecko? Nie jestem gotowa
Był poniedziałek, środek lata, ostre słońce, puste mieszanie. Miałam pracować z domu, spotkać się z kimś w mieście, ale o szóstej rano wyskoczyłam z łóżka jak z procy. Miałam tylko kilka sekund, żeby dobiec do toalety i zwymiotować, a później znów i znów. „A więc tak to wygląda” – pomyślałam i zaczęłam przeglądać się nago w łazienkowym lustrze, ósmy tydzień, pierwszy trymestr.
Jakiś czas wcześniej kupiłam popularnonaukową książkę o przebiegu ciąży – wiedziałam, że w „fasolce” kształtują się teraz kości i stawy. Zaczynają różnicować się narządy płciowe. Oczami wyobraźni widziałam animację, w której wszystko dzieli się i namnaża. A później dotknęłam swojego ciała. Byłam opuchnięta i obolała. Fatalne włosy, ziemista cera. Czułam się ciężką, zwalistą kłodą, która może tylko wrócić do łóżka spać. I tak zrobiłam. Odwołałam wszystko, skapitulowałam. Z książki wiedziałam, co mnie czeka: brak energii, huśtawki nastrojów, szybkie przybieranie na wadze, rozstępy, problemy z zębami, zaparcia, przebarwienia hormonalne na twarzy…
Myślałam sobie: „Zośka, dasz radę, przecież tyle kobiet daje. I to na całym świecie, od pokoleń”. A później przypomniałam sobie koleżankę z pracy, która ma 3-letnie dziecko i jest ziemistozielona. Czy to jeszcze „ona”? Odkąd założyła rodzinę, mówiła w pierwszej osobie liczby mnogiej – „my”. Przykładna matka karmiąca piersią, wiecznie niewyspana. Heroicznie radząca sobie z pracą zdalną i chorobami zakaźnymi w jednym pokoju z kuchnią. Bez czasu na wieczorną książkę czy przyjaciółki z dawnych lat. Zawsze w domu, przy łóżeczku, zbierająca klocki albo z bajką w ręku. Przezroczysta dla mężczyzn, w tym swojego partnera.
Głęboko w środku poczułam strach. „Nie umiem zaopiekować się sobą, a co dopiero dzieckiem? Co to za pomysł, żeby brać na sobie tak wielkie życiowe zobowiązanie? Co ja zrobiłam? Co teraz?”. Przez całe popołudnie ryczałam w poduszkę. Może emocje wybrzmiały mocniej, rozbujane przez zmiany hormonalne, a może dopiero teraz byłam w stanie głośno wypowiedzieć pytania, które dusiłam w sobie. Czułam bardzo wyraźnie, że nie jestem gotowa na dziecko, nie chcę go. Ale w swoich wątpliwościach byłam zupełnie sama.
Nie byłam jednak w stanie zadzwonić do Antka i o tym pogadać. Miłość miłością, ale nie byliśmy kumplami. Myślę, że nie zrozumiałby moich rozterek, a później tylko pogorszył sprawę, zwierzając się szybko swojej matce. Oboje byliby mną tacy rozczarowani. „Niedojrzała”, „słaba”, „z problemami” – wkładałam im słowa w usta. Albo jeszcze gorzej. „Musi sobie poradzić, przecież ciąża jest faktem”, „chyba nie posunie się do morderstwa” – dialogi w mojej głowie pisały się same.
Zawsze jest jakiś wybór. Co mogłam zrobić? Spakować walizki i odejść. Ale przecież to nie był jakiś tam chłopak, to był Antek, mój przyszły mąż, mężczyzna, którego kocham jak nigdy nikogo w życiu. Dlaczego wcześniej nie rozmawialiśmy o dzieciach? Dlaczego nie dałam sobie szansy na realne decydowanie o sobie i przyszłości? To były faktyczne niedopatrzenia.
Jeszcze tego samego dnia pomyślałam o aborcji. Znalazłam telefon do infolinii, wygooglowałam kilka wywiadów z aktywistkami pro-choice. Przeczytałam głośną rozmowę z Natalią Przybysz, w której mówi o przerwaniu ciąży. Podziwiałam te kobiety, chciałam mieć siłę do decydowania o sobie tak jak one. Ale jej nie miałam.
Rodzina z dzieckiem: Nie tak miało być
Następnego dnia wstałam o piątej rano, nie mogłam spać ani jeść. Włączyłam tryb zadaniowy – wyczyściłam historię przeglądarki internetowej, posprzątałam mieszkanie, umalowałam się, żeby zamaskować podkrążone oczy i opuchniętą twarz. Zresztą w moim położeniu wystarczyło powiedzieć, że źle się czuję. Ale chciałam przynajmniej dobrze wyglądać. Kiedy do domu wrócił Antek, przytuliłam się mocno i powiedziałam, że bardzo potrzebuję jego pewności i siły. Pocałował mnie. Pomyślałam, że dam radę.
Nigdy nie opowiadałam nikomu o dramacie tych kilku dni. Ćwiczyłam się za to w uśmiechach, mówiłam, że ciąża mi służy, i teatralnie podtrzymywałam coraz wyraźniej rysujący się brzuch. Wchodziłam w rolę tak dobrze, że wkrótce poczułam, że się z nią zrastam. Jak w powiedzeniu fake it till you make it (udawaj tak długo, aż stanie się prawdą).
Teraz nasz syn ma pięć lat, bardzo go kocham, czuję się spełnioną matką. Chociaż samodzielną. Rozwiedliśmy się z Antkiem w pandemii. Klasyczna sytuacja: mąż idealny ma romans w pracy, ucieka przed codziennymi obowiązkami. Kocha dziecko, ale nie umie zrezygnować dla niego ze squasha i wolności. A żona, skoro już jest, powinna zrozumieć i wybaczyć, w końcu przysięgała, że miłość do grobowej deski. Nawet rozumiem Antka, moje obawy były przecież dość podobne. Gorzej z wybaczaniem, chyba straciłam wiarę w męską siłę. Teraz odkrywam, że być może wcale jej nie potrzebowałam. Mam własną.
O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.