– Niewiele kobiet może pozwolić sobie na dzieci w tak komfortowych warunkach – to zdanie usłyszała nasza bohaterka od lekarki, do której zwróciła się o pomoc w trudnej sytuacji psychicznej. Nie dostała fachowej konsultacji medycznej, usłyszała za to rady, o które nie prosiła, i moralną ocenę aborcji. Przed wizytą w prywatnej klinice nikt nie uprzedził jej o światopoglądzie pani doktor. Dopiero potem wyszukiwarka Google’a pozwoliła połączyć nazwisko lekarki z organizacjami anti-choice i antyaborcyjnymi wypowiedziami w mediach. Dziewczyna, razem z partnerem, zdecydowała się na aborcję, jednak po czterech miesiącach od tych wydarzeń wciąż nie odważyła się na wizytę u ginekologa.
Mam 26 lat, dyplom prestiżowej paryskiej uczelni, świetną, rozwojową pracę w Warszawie i podobnego do mnie chłopaka. Dobrze to wyglądało z boku – młodzi, piękni, odnoszący sukcesy. Może właśnie dlatego moja historia jest taka trudna.
Ale zacznę od początku, od sielanki. Kiedy zaczęłam spotykać się z Adamem, temat antykoncepcji nie istniał. Ja regularnie brałam tabletki, żeby wyregulować cykl hormonalny, on kilka lat wcześniej zrobił sobie wazektomię. W Polsce to brzmi egzotycznie, ale w Londynie, gdzie studiował – już nie. Zabieg podcięcia nasieniowodów jest znany i coraz bardziej popularny. W mieście widoczne są nawet kampanie społeczne adresowane do studentów.
Tak więc wydawało nam się, że jesteśmy bezpieczni. A relacja rozkwitała.
W międzyczasie poszłam do ginekologa na rutynową wizytę. Spodziewałam się, że od ręki dostanę receptę na tabletki hormonalne na kilka miesięcy do przodu. Zamiast tego była długa rozmowa i skierowania na kontrolne testy. Nie wiem, dlaczego lekarka w Polsce nie zaufała decyzji lekarza, który powadził mnie we Francji. Chciałabym myśleć, że jej przezorność wynikała z troski – mówiła, że wieloskładnikowe pigułki mi nie służą, że mają wiele skutków ubocznych, że potrzebne są dodatkowe badania. Może miała dobrą intencję, ale nawet jeśli, dlaczego na ten czas nie przepisała mi innych, jednoskładnikowych? Czy na pewno chodziło jej o moje zdrowie? Dziś niczego nie jestem pewna.
Pozytywny wynik testu ciążowego: Straciłam kontrolę nad swoim życiem
Zarzuciłam więc pigułki i kilka tygodni później rzeczywiście zaczęłam czuć się źle – byłam stale zmęczona, miałam słaby nastrój i obolałe, ciężkie ciało. Okres zniknął, ale znając swoje wcześniejsze przerwy, wcale nie byłam zaskoczona. Zaczęłam więc szukać pomocy u specjalistów – internisty i endokrynologa. A rutynowe pytanie o ewentualną ciążę za każdym razem ucinałam, mówiąc, że partner miał wazektomię. Aż któregoś ranka w łazience wpadł mi w ręce stary test ciążowy, sprawdziłam tylko datę ważności, była OK. Poszłam do toalety i zaczął się dramat.
Po pierwsze naprawdę nie spodziewałam się pozytywnego wyniku. Test miał być formalnością. Po drugie, zupełnie nie wiedziałam, jak to się mogło wydarzyć. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam tak głębokie przerażenie i utratę kontroli nad własnym życiem.
Byłam sama w mieszkaniu, łzy zamieniły się w łkanie, a łkanie w głośny płacz. Znałam tę reakcję sprzed lat, kiedyś jeszcze jako nastolatka miewałam stany lękowe, wiedziałam, że potrzebuję pomocy i to szybko. Zadzwoniłam do Adama, powiedział, że wyjdzie z pracy i przyjedzie najszybciej, jak się da. W tym czasie sięgnęłam do apteczki po leki, jeszcze coś zostało. W pudełku znalazłam ulotkę, spojrzałam na przeciwskazania, wśród nich była ciąża. Zawahałam się, ale czułam też, że sytuacja mnie przerasta. Bez lekarstw rozpadnę się na kawałki – popiłam tabletkę zimną wodą z kranu. Położyłam się na podłodze, zamknęłam oczy i zaczęłam oddychać przeponą. Czekałam, aż świat przestanie wirować mi pod stopami.
Konsultacja lekarska: Usłyszałam rady, o które nie prosiłam
Po godzinie Adama wciąż nie było, za to ja ocknęłam się i zaczęłam działać, całkiem przytomnie. „Po pierwsze: wyślij e-maila do pracy z informacją, dlaczego nie przyjedziesz. Po drugie: zadzwoń do psychiatry po poradę i zwolnienie. Stwórz sobie przestrzeń, żeby zebrać się do kupy” – myślałam zadaniowo.
Abonament zdrowotny w prywatnej klinice, w który zostałam wyposażona przez moją korporację, zadziałał. Kilka minut i mogłam odbyć telewizytę ze specjalistą. Pomyślisz, że jestem uprzywilejowana, może to prawda, ale w tej rozmowie wcale się taka nie czułam.
W słuchawce usłyszałam dojrzały kobiecy głos, opowiedziałam pokrótce, co się ze mną stało w ciągu kilku ostatnich godzin, a później zaczęły się pytania:
– Co było powodem sytuacji? – usłyszałam i naturalnie opowiedziałam o ciąży.
– Co pani zamierza? – pojawiło się po chwili pytanie, a ja zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że jeszcze nie wiem.
– Czy ma pani pracę i partnera?
– Tak – odpowiedziałam, chociaż poczułam, że rozmowa wchodzi na jakieś nowe niebezpieczne pole.
– W takim razie ma pani prawdziwe szczęście. Niewiele kobiet może pozwolić sobie na dzieci w tak komfortowych warunkach.
Lekarka, do której zwróciłam się o pomoc w kryzysie psychicznym, zamiast wykonywać swój zawód, oceniała mnie i udzielała rad, o które nie prosiłam.
Zaniemówiłam, trawiłam jej słowa. A później było tylko gorzej. W trakcie 15-minutowej rozmowy dowiedziałam się, że aborcja jest nielegalna, z natury rzeczy zła i zagraża zdrowiu psychicznemu kobiety. Że jeśli zdecyduję się na takie „łatwe” rozwiązanie, konsekwencje ponosić będę latami.
Po czym dostałam elektroniczne zwolnienie i rozmowa została zakończona.
Tyle. Znów byłam sama w mieszkaniu i czułam się jeszcze bardziej skołowana niż przed konsultacją.
Ciąża: Byliśmy 1 przypadkiem na 500 po wazektomii
Kiedy Adam dotarł wreszcie do domu, właściwie nie rozmawialiśmy. Leżeliśmy na podłodze, a ja cały czas jeszcze płakałam. Pozwolił mi na to i był blisko.
Dopiero później, kiedy weszłam pod prysznic, żeby zmyć z siebie ciężar całego dnia, zaczęliśmy zastanawiać się, co się wydarzyło. Prawdopodobnie doszło do rekanalizacji nasieniowodów. To podobno czasem się zdarza, ale ryzyko jest tak niskie, że nigdy nie braliśmy go pod uwagę. Wygooglowałam nawet informację, że zjawisko dotyczy 0,2 proc. osób po zabiegu, czyli był 1 na 500.
Choć nie wykryłam ciąży szybko, wciąż była wczesna. Teoretycznie mieliśmy czas. W rzeczywistości chyba podjęłam już decyzję, ale bardzo trudno było mi to zwerbalizować. W końcu wydusiłam z siebie, że nie chcę. Adam po prostu mnie przytulił.
Czułam jakiś ogromny wstyd i nie mogłam zadzwonić do mamy. Ona by nie zrozumiała – sama urodziła mnie w podobnym czasie, jeszcze na studiach. I dała radę – była świetną studentką, zaangażowaną matką. Po mnie urodziła jeszcze siostrę, a później rozwinęła karierę na uniwersytecie, pięła się po strukturach uczelni.
Podczas gdy ja w cieplarnianych warunkach czułam, że nie dam rady. W uszach wybrzmiewały mi ostre zdania lekarki.
Aborcja: Pomogły mi infolinia, forum, organizacje kobiece
Po Czarnych Protestach i przeczytaniu kilku artykułów w prasie wiedziałam dokładnie, co robić – infolinia z rzetelnymi informacjami, forum internetowe ze wsparciem, tabletki tylko z poleconej strony.
W tym samym tygodniu poszłam jeszcze na badanie ginekologiczne potwierdzić, że na pewno jestem w ciąży. Później złożyłam zamówienie na tabletki i czekałam. Kiedy przyszły w kopercie i przezroczystej foliowej torebeczce, wyciśnięte z blistra, żeby żaden nadgorliwy celnik nie przyczepił się na granicy, pomyślałam, że to upokarzające. Gdyby ta sytuacja wydarzyła się kilka miesięcy wcześniej, w Paryżu, byłabym panią swojego losu. Odbyłabym rzeczową rozmowę w schludnym gabinecie z lekarzem, który nie stara się wpłynąć na moje wybory. Tymczasem zastraszona otwieram kopertę z czymś, co wydaje się być tabletkami poronnymi, a może być ibuprofenem. Mam to przyjąć we własnym domu, zaciskać zęby z bólu, krwawiąc, a później wstydzić się i ukrywać. Byłam wściekła, ale też pewna, że chcę to zrobić.
Sama aborcja przebiegała tak, jak opisują to dziewczyny w sieci. Spędziłam cały wieczór, siedząc na toalecie. Nigdy w życiu nie czułam takiego bólu i wyczerpania. Straciłam dużo krwi i kilka razy zastanawiałam się, czy nie zadzwonić na pogotowie, mówiąc, że poroniłam. Ale kiedy wreszcie po kilku godzinach skurcze ustały, pomyślałam, że wracam do normalności. I to była wielka ulga. Okres pojawił się po kilku tygodniach.
Po aborcji: Bilans zysków i strat
Minęły cztery miesiące. Adam, który na początku był taki silny i stabilny, też mocno przeżył sytuację. Obserwował mnie i miał wielkie poczucie winy. Wyrzuty sumienia maskował czułością i opiekuńczością, ale w pewnym momencie okazało się, że rozmowy w kręgu przyjaciół nie wystarczą, potrzebny jest psycholog i ukierunkowana praca.
Ja czuję się, jakbym lizała rany. Goją się, ale nie odważyłam się jeszcze pójść do ginekologa. Wiem, że powinnam profilaktycznie sprawdzić, czy macica oczyściła się sama. Ale trudno mi przełamać lęk przed standardowym pytaniem o ciążę. Mogłabym znaleźć poleconego lekarza, który przyjmie mnie jako pacjentkę, a nie duszę do nawracania, ale z jakiegoś powodu wciąż odwlekam ten moment. Nie mam na myśli wyrzutów sumienia czy dylematów. Zrobiłam tak, jak mogłam w tej sytuacji najlepiej, ale ta atmosfera zaszczucia i wstydu bardzo źle na mnie wpłynęła – od przygnębienia przez niską samoocenę aż po problemy ze snem i rozdrażnienie. Powoli nabieram sił, dużo dają mi rozmowy, wróciłam na terapię.
Często zaglądam też na fora aborcyjne, żeby czytać, z czym zmagają się tu i teraz inne kobiety. Sama jeszcze nie odważyłam się tam nic napisać, wolę obserwować. Chodzę na manifestacje, słucham historii dziewczyn, które spontanicznie łapią za mikrofon i opowiadają o swoim doświadczeniu. Zawsze znajdę w tych opowieściach jakiś wspólny element z moją historią i to mi pomaga.
Ostatnio wyoutowałam się przed znajomymi, dobrze przyjęli wiadomość, byli empatyczni, zaciekawieni, ale delikatni. Jedna z dziewczyn powiedziała nawet, że jej mama, którą znam, też ma takie doświadczenie. To pierwsza osoba z mojego kręgu, o której wiem, że zrobiła kiedyś aborcję. Ile ich jest rzeczywiście?
O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.