Internetowy romans, namiętna randka, pozytywny wynik testu ciążowego mimo przyjętej tabletki „dzień po”. – Nie miałam wątpliwości, bo nie wyobrażałam sobie alternatywy, ale wypełniał mnie smutek. – wspomina bohaterka cyklu o aborcji.
Nie wiem, od czego powinnam zacząć tę historię, może od tego, że zawsze był przy mnie jakiś mężczyzna – jakiś chłopak, potem mąż. Nawet kiedy się rozwiodłam, od razu weszłam w poważny związek. Mieszkaliśmy ze sobą trzy lata. Wiadomo, na początku było gorąco, a z czasem temperatura zaczęła opadać, na pierwszy plan wyszła praca. Prowadzę duży sklep, więc zawsze coś się dzieje. Nasze światy zaczęły się oddalać.
„Tak już jest” – myślałam, aż pewnego dnia przyszłam do domu i zobaczyłam, że jego rzeczy zniknęły. Tak po prostu wyprowadził się, bez słowa. Kiedy złapałam za telefon, zadzwoniłam, powiedział, że przeprasza, że ma problemy ze sobą i dłużej tak nie może. Sam zgłosił się do szpitala psychiatrycznego. Był ciężko chory.
Od tego czasu minęło sześć lat, a ja dziś zupełnie inaczej patrzę na relacje z mężczyznami. Owszem, zdarzało mi się spędzić z kimś noc, flirtować, ale nie umiem już zaangażować się. Mieszkam sama, zarabiam sama i dziecko wychowuję sama. Bo w międzyczasie, wkrótce po trzydziestych urodzinach, poczułam, że jestem już gotowa, i postanowiłam, że zostanę matką.
Z ojcem Stasia byliśmy parą lata temu, została przyjaźń, na tyle mocna, że mogłam powiedzieć wprost: – Niczego od ciebie nie chcę. Poradzę sobie sama, potrzebuję tylko twojego nasienia.
On się zgodził, od 4 lat ten układ funkcjonuje znakomicie. A Staś jest i będzie dla mnie najważniejszą osobą na świecie.
Czasami jednak odzywała się pustka i wtedy pomagał mi internet. Adama poznałam na Facebooku. Jakiś czas wcześniej zaprosił mnie do znajomych, nie znaliśmy się wcześniej, ale pisywaliśmy w tej samej grupie tematycznej. Z kilku zdjęć na profilu nie wynikało wiele, ale miło zaskoczyło mnie odkrycie, że mamy wspólnych znajomych i jesteśmy równolatkami. Fakt, że od dłuższego czasu mieszka i pracuje w Anglii, nie wydawał mi się przeszkodą. Nie miałam żadnych oczekiwań, chciałam po prostu z kimś porozmawiać.
Pierwsza randka: Umówiliśmy się, że będziemy używać kondomów
Okazał się otwarty. Nie mówił dużo o sobie, ale był mną zainteresowany, umiał słuchać i zadawał celne pytania. Nie znałam wcześniej mężczyzny, który potrafiłby nazywać emocje. Adam był naprawdę empatyczny, przy tym ciężko pracował, był zaradny i zorganizowany. Ta męska wrażliwa siła imponowała mi. Pomyślałam, że może wreszcie roztopi mój lód. Gdzieś głęboko w środku zaczęłam marzyć.
Kontakt szybko zrobił się regularny. „Dzień dobry” – czytałam wiadomość o 5 rano, zaraz po obudzeniu, bo obydwoje zaczynaliśmy dzień naprawdę wcześnie. Wieczorem dzwoniliśmy do siebie.
Chciałam się z nim spotkać, sprawdzić, czy na żywo czar nie pryśnie. Zaproponował, żebym przyleciała na weekend. Miałam Stasia, więc z pomocą przyjaciółki mogłam wygospodarować trochę ponad dobę, po odliczeniu podróży, dokładnie 23 godziny.
Zaproponował, żeby zostać na lotnisku, że wynajmie pokój w hotelu. Powiedział też, że chciałby wprowadzić do naszego spotkania pewien element – zawiąże mi na oczach przepaskę. Przez ten cały czas, kiedy będziemy razem, nie będę go widzieć. Pomysł, żeby poddać mu się tak zupełnie był dla mnie nowy i podniecający. Zgodziłam się.
Kiedy wysiadłam z samolotu, włączyłam telefon i szłam według instrukcji – główna hala, później korytarz w prawo, drugie wyjście i winda. Tam już miałam się odwrócić i zamknąć oczy. On był w środku, zasłonił mi oczy.
Pierwsza randka była namiętna. Umówiliśmy się, że będziemy używać kondomów, ale pierwszy pękł, a inny zsunął się. Nie wpadłam w panikę, bo pomyślałam: „Jesteś w Londynie, w pierwszej aptece kupisz tabletkę dzień po”. I tak zrobiłam. 20 godzin później, zaraz po tym, kiedy wyszłam z windy i znów otworzyłam oczy.
Kiedy dwa tygodnie później okres nie przychodził, pomyślałam, że może przez emocje. Nie brałam pod uwagę, że słynna tabletka „dzień po”, która ratowała tyle kobiet przed wpadką, może być nieskuteczna. Zrozumiałam, co mogło się stać, dopiero kiedy znalazłam ulotkę w sieci i doczytałam, że co prawda tabletka działa nawet 120 godzin po stosunku, ale nie, jeśli dojdzie już do zapłodnienia. Wtedy po prostu jest nieprzydatna, nie narusza też zarodka.
Kupiłam więc testy i na głośnomówiącym czekałam z Adamem na wyniki. Kiedy dwa wyszły pozytywnie, zapadła cisza.
Pomysł, żeby mieć dziecko z kimś, kogo wcześniej nawet nie widziałam, był tak absurdalny, że wydawało mi się, że śnię. Jak mogłam doprowadzić do takiej sytuacji? Co ja sobie myślałam? Przecież mam już dziecko i naprawdę staję na rzęsach, żeby dać radę. Jednocześnie słyszałam jego oddech w słuchawce, czułam, że jest w tym trudnym momencie ze mną.
– To nie ma sensu, powinnam usunąć ciążę – powiedziałam szybko, żeby nie zaczął łamać mi się głos. A on nie oponował. Decyzja zapadła.
Aborcja: Po pomoc dzwonię do przyjaciółki
Kilka lat wcześniej kuzynka znalazła się w podobnej sytuacji, rozmawiałyśmy o tym, więc pewne ścieżki miałam już przetarte. Wiedziałam, że tabletki mogę zamówić tylko na stronie sprawdzonych fundacji, że powinnam zorganizować sobie wolny czas i poprosić kogoś, żeby zaopiekował się Stasiem.
Po dziesięciu dniach miałam w ręku kopertę z białymi tabletkami. Był wtorek, poczekałam jeszcze dwa dni i przyjęłam przygotowawczą dawkę, żeby w piątek po południu przystąpić już do aborcji.
Nie miałam wątpliwości, bo nie wyobrażałam sobie alternatywy, ale wypełniał mnie smutek. Adam też nie był rozmowny. Starałam się skupiać na zadaniach, nie myśleć. Ale to było prawdziwe wyzwanie, bo ciało pracowało – ściśnięty brzuch, wrażliwość na zapachy – przypominałam sobie, jak to było, kiedy z radością czekałam na Stasia. A teraz nie miałam nic do zaoferowania, tylko smutek i pustkę.
Poprosiłam o pomoc przyjaciółkę – przyjechała po pracy z córką. Zabrały Stasia do drugiej części domu i urządziły zabawę, a później położyły go spać. W tym czasie mogłam zająć się sobą, czyli siedzieć sama w pokoju, przyjąć kolejne tabletki i czekać. Kiedy zaczęły się skurcze, połknęłam tabletkę przeciwbólową, a kolejne dwie godziny spędziłam w łazience. Krwawiłam i skręcałam się z bólu. – Tak właśnie ma być – mówiłam sobie – działa. A kiedy wreszcie to się skończyło, umyłam się i poszłam spać.
Cały weekend – jesienny i deszczowy – spędziłam w dresie, na kanapie. Pamiętam tylko przebłyski – na przykład jak ze Stasiem i z dziewczynami oglądamy „Harry’ego Pottera”. Idealny rodzinny film, w którym nic cię nie zaskoczy, więc możesz odpłynąć myślami. Inna scena to niedzielny obiad; zrobiłam swoją popisową potrawę – żeberka w miodzie. Starałam się za wszelką cenę funkcjonować normalnie. I to się nawet udawało – nie płakałam w poduszkę, po prostu skapitulowałam, ale żal i poczucie straty towarzyszyły mi na każdym kroku.
Od tego czasu minął rok. Relacja z Adamem rozwija się, wciąż dużo rozmawiamy. Co kilka tygodni odwiedzam go. Nasze randki są już bardziej konwencjonalne, zaczynamy też nieśmiałe rozmowy o przyszłości. Wiem, że budowanie prawdziwego związku – ze wspólną codziennością – będzie wielki wyzwaniem, dlatego zapisałam się na psychoterapię. Chciałabym dać sobie szansę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.