W cyklu „Aborcja” publikujemy historię 41-letniej Pauliny, która obawiała się późnej i nieplanowanej ciąży. Postanowiła zamówić tabletki aborcyjne, żaby poczuć, że ma alternatywę, i dopiero w tych warunkach podjąć decyzję.
Mam 41 lat i już raz byłam w ciąży. Dokładnie 14 lat temu, wyobraź więc sobie moje zdziwienie, kiedy poczułam obrzmiałe piersi i przypomniałam sobie ten stan. Po prostu wiedziałam, że jestem w ciąży.
Nie planowałam tego. Z Karolem spotykam się od dwóch lat, ale nie mieszkamy razem ani tego nie planujemy. To przemyślana decyzja – kochamy się, ale dojrzałą miłością – inne rytmy w pracy, dorastające dzieci i traumy rozwodów to zbyt duże obciążenie na nowy start. Może za kilka lat coś się zmieni.
Czy to antykoncepcja zawiodła? Raczej nasza czujność. Wizja ciąży wydawała się tak odległa i nierealna, że kilka razy zaniedbaliśmy temat. To ironiczne, bo tak niedawno bardzo poważnym tonem opowiadałam o tych kluczowych zasadach córce. A teraz sama zastanawiałam się, gdzie i kiedy dyskretnie zrobić test ciążowy, jak wyrzucić opakowanie, żeby nikt mnie nie nakrył.
Nie umiałam podjąć żadnej decyzji
Im bardziej moje ciało czuło, że coś się zmienia, tym bardziej głowa wypierała. Dam sobie czas, poczekam, niech emocje opadną.
– Ale jakie to są emocje? Chcesz czy nie chcesz? – wracał rozum. A ja nie wiedziałam, bo czułam się rozdarta.
Obiektywnie jestem na mocnej pozycji: mam stabilną sytuację zawodową, samoświadomość i doświadczenie macierzyńskie, które wiele ułatwi. Mam też partnera, którego kocham i który jest odpowiedzialny. To dużo – myślałam. A zaraz potem wyskakiwały kolejne pytania: czy mogę pozwolić sobie na małe dziecko w tym wieku? Sama ciąża będzie wyzwaniem i wyłączy mnie z obowiązków domowych i zawodowych. Kto mnie zastąpi, kto mi pomoże? Czy w ogóle chcę, żeby ktoś mi na tym etapie życia w czymkolwiek pomagał? A co, jeśli dziecko będzie chore? Przecież w tym wieku ryzyko jest duże. Czy ja w ogóle pomyślałam o Antosi, która jest nastolatką i mnie potrzebuje? Co ja robię?
To były wyczerpujące batalie, które przeprowadzałam we własnej głowie. Dla postronnego obserwatora po prostu zastygałam, siedząc przy stole albo komputerze. Patrzyłam w przestrzeń, odcinając się od tu i teraz.
Nie panikowałam, bo wiedziałam, że mam jeszcze trochę czasu na decyzję. Kilka tygodni to dużo. Żeby ochłonąć, starałam się oddychać głęboko, leżąc na podłodze, uruchomić przeponę, bo kiedyś tej techniki relaksacyjnej nauczyłam się na jodze.
Był taki moment, że ułożyłam dłonie na wypchniętym w górę brzuchu. W takim filmowym geście matki. Pamiętam, że zabrałam gwałtownie ręce, bo poczułam się nieswojo.
Tabletki aborcyjne, żeby wiedzieć, że mam jakiś wybór
Żeby w tej surrealistycznej sytuacji zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa, jeszcze tego samego dnia, w którym zrobiłam test, weszłam na stronę międzynarodowej organizacji kobiecej i zamówiłam tabletki. – Jeśli nie przyjdą, zawsze mogę po prostu wsiąść w pociąg i pojechać do Czech albo Niemiec – mówiłam sobie, jednocześnie wściekając się, że każdy z tych ruchów będzie wiązał się z utrudnieniami. Potrzebne będą czas i pieniądze. Jak dużo? To się okaże, na razie rachunek wyniósł kilkadziesiąt euro i kilka godzin odrętwienia. Czułam złość, że w tak trudnej sytuacji system, który utrzymuję, płacąc co miesiąc grube podatki, zastrasza mnie i pozostawia samej sobie.
Nie byłam też w stanie rozmawiać z Karolem. W stresujących momentach on zazwyczaj zamykał się w sobie i milczał, a to ostatnie, czego potrzebowałam. Może też nie chciałam konfrontować się z jego wolą. Jak się poczuję, jeśli zacznie mówić o aborcji? Co się wydarzy, jeśli on zamarzy o dziecku ze mną i zacznie snuć plany, do których ja sama nie jestem przekonana? Tu nie było dobrego scenariusza.
Żeby zastanowić się, co dalej, musiałam odciąć się, chociaż na chwilę. To akurat było łatwe – zasłoniłam się pracą, bąknęłam, że potrzebuje więcej snu, bo czuję się chora. Odpłynęłam spokojnie w swoje sprawy, a on w swoje. Może to nie było partnerskie, ale ewentualne rodzicielstwo z natury raczej nie jest partnerską sytuacją. Już raz byłam matką maleńkiego dziecka, na którą mimo deklaracji partnera spadła cała odpowiedzialność i logistyka. Nie starałam się jednak nadgorliwie przewidywać i planować. Moje ciało było napięte od stresu i zmęczone. Szybko pojawiły się poranne nudności, a piersi miałam tak obrzmiałe, że nie byłam w stanie spać, tak jak zawsze to robię, na brzuchu. Nocami przewracałam się z boku na bok. Żeby przekierować myśli, skakałam po serialach na Netflixie. Nie pamiętam nic więcej z tego czasu.
Mimo wszystko starałam się jednak działać racjonalnie. Odstawiłam kawę, krem z retinolem. Nie poszłam na spotkanie z przyjaciółkami, bo wiedziałam, że będą wino i papierosy. Pracowałam z domu, więc dobrze jadłam, ubierałam się ciepło. W jakimś podstawowym zakresie starałam się sobą zaopiekować.
Z tego letargu wyrwał mnie okres. Tzn. krwawienie, które przypominało regularną miesiączkę. Silne z bolesnymi skurczami. Nie czułam, żeby działo się coś niepokojącego, czytałam w sieci sporo o późnych ciążach i wiedziałam, że poronienie samoistne może się wydarzyć, bo wydarza się często. Wyciągnęłam z szuflady termofor i zadzwoniłam do przychodni, żeby umówić się na wizytę do ginekologa. A potem do Karola, z prośbą, żeby przyjechał. Poczułam ulgę, że ta decyzja wydarzyła się jednak poza mną.
Kiedy wracam myślami do tych wydarzeń, jest mi przykro. Mam jednak wykształcenie medyczne, postrzegam ciało inaczej niż większość ludzi. Poronienie jest dla mnie jasnym sygnałem, że ten zarodek prawdopodobnie nie rozwijał się prawidłowo. Jakiś życiowy scenariusz, z którym się mierzyłam, nie mógł się zrealizować, a ja mogę to tylko przyjąć. Znów musiałam dać sobie czas, zadbać o siebie, tym razem rozmawiając, głównie z kobietami.
Tabletki przyszły chwilę później, schowałam je w szafie. To bardzo symboliczne, bo były zawinięte w papier, bez blistra, czy kartonika z datą ważności. Od tego czasu minął rok, więc nikt nie powinien ich zażywać. Trzymam je jednak, bo dają mi poczucie sprawczości.
Konsultacja merytoryczna - Fundacja FEDERA
O aborcji mówi się dużo, ale abstrakcyjnie – to temat społeczny, ewentualnie doświadczenie dalekiej koleżanki. Tymczasem statystyki CBOS wykazują, że ciążę przynajmniej raz w życiu przerwało nawet 5,8 mln Polek. Choć nie jesteśmy tego świadomi, są wśród nich nasze przyjaciółki, mamy, babcie, sąsiadki, nauczycielki, koleżanki z pracy. Tę decyzję podjęły na jakimś etapie swojego życia, bo wierzyły, że będzie dla nich najlepsza. Niektóre nie chciały mieć dzieci, inne nie mogły liczyć na wsparcie partnera i rodziny, jeszcze inne bały się o sytuację materialną albo zdrowotną, na przykład nie były w stanie urodzić dziecka, które wymagałoby dożywotniej opieki. Każda z tych sytuacji była bardzo indywidualna. A w Polsce, w związku z jednym z najbardziej restrykcyjnych praw antyaborcyjnych na świecie, również ryzykowna – bo często spycha kobietę do podziemia.W ten sposób skazuje na samotność i zamyka usta. W nowym cyklu „Aborcja” będziemy wysłuchiwać prawdziwych historii kobiet, które rozważały lub zdecydowały się na aborcję. Chcemy przywrócić im głos.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.