Pandemia pokazała, że potrzebujemy być razem, a atomizacja wymuszona przez neoliberalny świat w sytuacji kryzysu się nie sprawdza. Czas na czułość, empatię i troskę – mówi dr Ada Arendt z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, która w pracy naukowej zajmuje się etyką troski.
Jest pani historyczką kultury, która badała zapiski kalendarzowe z XVII i XVIII w. Dlaczego w swojej pracy naukowej zainteresowała się pani troską?
Kiedy kilka lat temu zaczęłam zajmować się troską w pracy naukowej, wydała mi się użytecznym narzędziem badawczym. Etyka troski pojawiła się na przełomie lat 70. i 80. XX w. w amerykańskim dyskursie feministycznym. Ja do troski dotarłam od zupełnie innej strony. Pierwsze inspiracje czerpałam z niemieckiej filozofii, zakorzenionej w teologii pastoralnej. Tam pojęcie troski (niem. „Sorge”) jest obecne od stuleci. Piszą o niej m.in. Herder, Goethe czy Heidegger.
Badając zapiski kalendarzowe, długo zastanawiałam się, o czym one właściwie są. Uświadomiłam sobie, że te notatki można opisać w kategorii zatroskania. Chciałam odpowiedzieć na pytanie, na czym tym piszącym zależało, co ich interesowało, o co się martwili.
„Troska” czy „zatroskanie” mogą oznaczać zmartwienie.
Im dłużej zajmuję się etyką troski, tym bardziej mam nadzieję, że zmartwienie może być produktywne i konstruktywne. Może być wręcz impulsem politycznym.
No właśnie, jak się ma troska do aktywizmu?
Troska jest impulsem do aktywizmu, ale aktywizm nie powinien zastępować instytucjonalizacji troski. W Polsce deleguje się na obywateli sprawowanie interwencji opiekuńczych w trybie od kryzysu do kryzysu. Z jednej strony troska o siebie, najbliższych czy o przestrzeń publiczną jest naszą odpowiedzialnością. Natomiast etyczki troski mówią wprost, że troszczenie się ma być nowym ideałem demokratycznym, który ma się przełożyć na funkcjonowanie państwa opiekuńczego.
Moje studentki są aktywistkami. Wiele się od nich uczę i jestem z nich dumna. Zdają sobie sprawę z tego, że nie wystarczy działać interwencyjnie w momentach przesilenia, trzeba postulować rozwiązania na przyszłość. Taki aktywizm postrzegam jako aktywizm troski, który dąży do postwzrostu albo chce ograniczać zużycie zasobów przez ich uwspólnianie i kolektywizację. Jest też oczywiście umęczający aktywizm, który drenuje kieszenie, a nie zmienia status quo. Moi studenci określili to ostatnio jako „zatroskanie maryjne”, czyli udręczanie się, które kończy się wyłącznie na konstatacji o ilości cierpienia wokół nas.
Jak się ma troska do empatii?
Jeśli przyjmujemy, że empatia polega na rozpoznaniu indywidualnych potrzeb osoby potrzebującej opieki, jest niewielką składową pojęcia troski. Etyka troski ma często na uwadze to, że opieką można otaczać przemocowo. Albo to, że troszczenie się o kogoś wymaga trafnego rozpoznania obiektu.
W dzisiejszym świecie jest za dużo lub za mało troski?
Obserwuję inflację troski. Nagle troska jest wszędzie: w kampaniach reklamowych i tematach badawczych. To jedno z kluczowych pojęć w dzisiejszej humanistyce. Do tego stopnia, że dochodzi do czegoś, co nazwałabym carewashingiem. Modę na troskę już się monetyzuje.
Co się dzieje z troską wobec natłoku informacji?
Wiele kryzysów, takich jak pandemia, kryzysy finansowe, migracyjne czy klimatyczne, było definiowanych jako kryzysy troski. Jednocześnie, w ostatnich miesiącach obserwujemy dużo oddolnych interwencji społecznych prowadzonych w duchu troski, jak choćby akcja „Zupa na granicę”.
A czym się różni troska od czułości?
Mowa noblowska Olgi Tokarczuk wprowadziła czułość do mainstreamu wraz z kategorią czułego narratora. Czułość, którą kreśli Tokarczuk, jest pokrewna trosce. Postuluje odejście od perspektywy indywidualnej ku polifonii. Postulowany świat troski też ma być polifoniczny – ludzie w nim zdają sobie sprawę, że nie są równi, tak jak chciały tego dawne systemy etyczne. Etyka troski mówi, że musimy wreszcie stworzyć taką etykę, która wywodzi się ze sfery życia prywatnego, różnych relacji podległości, z uświadomienia sobie tego, że na każdym etapie życia wymagamy czyjejś opieki albo jej udzielamy, bo świat jest utkany ze współzależności i asymetrii. Czułość też może być monetyzowana – książka Natalii de Barbaro „Czuła przewodniczka” jest na liście bestsellerów Empiku.
Pandemia pokazała nam, że społeczeństwo potrzebuje opiekunów.
Pandemia zrobiła dużo dobrego dla etyki troski. Odsłoniła, jak daleko posunięta jest jej prywatyzacja i jak dalece troska się utowarowiła. Ci z nas, którzy na co dzień czuli się samowystarczalni, nagle musieli skonfrontować się z bezradnością, bezsilnością i izolacją. Problemy społeczne związane z dystrybucją troski mogliśmy zobaczyć jako problemy ekonomiczne. Nie bez powodu mamy teraz przypływ postulatów uwspólnienia czy kolektywizacji troski. Pandemia pokazała również, że potrzebujemy być razem, a atomizacja wymuszona przez neoliberalny świat w sytuacji kryzysu się nie sprawdza. Teraz możemy pochylić się nad tym, że praca opiekuńcza, na ogół niepłatna, zepchnięta do sfery rodzinnej i wykonywana głównie przez kobiety, jest nie do udźwignięcia w takiej formie. W dzisiejszym kapitalistycznym i patriarchalnym świecie praktyki troski mogą być praktykami anarchistycznymi, które rozbijają obecny porządek.
Okres świąt kojarzy się z troską. Czy nie powinniśmy jej raczej traktować jako codziennej praktyki?
Korelacja troski ze świętami to dla mnie znak dysfunkcji społeczeństwa. Zgodnie z tym schematem, troska, która musi być ponawiana każdego dnia na wielu polach, miałaby dokonywać się tylko raz w roku w specjalnych warunkach. To zaprzeczenie tego, co postuluje etyka troski. O tym, że troska to podwaliny naszego życia, wie każda kobieta, która była w domu socjalizowana do pracy opiekuńczej. Z drugiej strony, święta Bożego Narodzenia to być może taka szczelina w świecie produktywności i ekonomicznego wzrostu, w której możemy zobaczyć postulowany świat troski.
Co możemy wyczytać ze staropolskich kalendarzy, które pani badała, na temat tego, jak ludzie dawniej spędzali Boże Narodzenie?
Obdarowywanie się prezentami na święta, które ma być wyrazem troski, można postrzegać jako kapitalistyczny wynalazek XIX w. W pracy naukowej badałam zapiski kalendarzowe prowadzone w większości przez mężczyzn ze stanu szlacheckiego, choć w tych notatkach pojawiają się też mieszczanie i chłopi. Co ciekawe, zapiski wygasają zimą – to czas hibernacji, kiedy spowalniała wymiana ekonomiczna, a ludzie lgnęli do siebie, także z nudy. Pamiętajmy, że mówimy o czasach gospodarki agrarnej, a praca w polu zimą ustaje. Aby zapewnić sobie rozrywkę, szukano towarzystwa, opowiadano historie, czytano sobie nawzajem na głos czy gromadzono się przy stole. Postrzegam to jako atawistyczne przylgnięcie do siebie w trochę strasznym i ciemnym czasie zimy. Być może dziś poszukujemy takiego zatrzymania, ale we współczesnym świecie to nie do odtworzenia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.