Największa fantazja pacjentów u terapeuty? Że powiem im, co mają zrobić
Dwoje terapeutów i seksuologów Agata Stola i dr Robert Kowalczyk nie tylko prowadzą wspólnie terapię par, lecz także właśnie wydali książkę „Sztuka bycia razem”. Nam mówią, z jakimi problemami najczęściej przychodzą do nich pacjenci, czy należy bać się nudy w związku i czy terapeuta może „naprawić” naszego partnera lub partnerkę.
Czy parze nie wystarczy jeden terapeuta?
Agata Stola: Wystarczy! Ale lepiej, kiedy jest ich dwóch, bo to wpływa na dynamikę pracy i daje większe poczucie bezpieczeństwa – zarówno parze, jak i terapeutom. Oczywiście są pary, w których jest tak duży opór, że nawet dwóch terapeutów nie pomoże, ale w układzie trzyosobowym, czyli para i jeden terapeuta, na początku często tworzą się sojusze.
Robert Kowalczyk: Dwie kobiety i jeden mężczyzna albo na odwrót. Natomiast w przypadku pary jednopłciowej – trzy osoby tej samej płci, więc też ucieka nam część pola do obserwacji, kto jak reaguje na konkretną płeć.
A.S.: Ustawienie pary do płci terapeuty ma znaczenie. Na korzyść albo niekorzyść: mężczyzna czuje się pokrzywdzony, bo w gabinecie poza nim są dwie kobiety, albo kobieta, jeśli jest dwóch mężczyzn. My to na wejściu niwelujemy.
R.K.: Poza tym pracujemy z Agatą w różnych nurtach, więc tak naprawdę widzimy parę w inny sposób. To jest spojrzenie dwóch par oczu z różnych perspektyw. Nie jest to konieczne, ale pomaga.
Zdarza się, że jedna osoba słucha tylko Agaty, a druga Roberta?
A.S.: To jest standard.
R.K.: I jednocześnie ważna informacja dla nas.
A.S.: Woda na młyn całego procesu terapeutycznego. Musimy być na to uważni, bo my też przejmujemy pewne dynamiki par.
To, z jakimi emocjami wychodzicie po sesji z jakąś parą, jest dla was informacją o niej?
A.S.: Albo to, o co się pokłócimy trzy dni później. Wszystko, co się dzieje w gabinecie, wpływa na nas, dlatego musimy być na to uważni. Bo poza tym, że jedna osoba słucha jednego terapeuty, zdarzają się również nieoczywiste rywalizacje: może być tak, że ktoś słucha tylko Roberta, a tydzień później następuje przetasowanie i jego autorytet zostaje kompletnie zdyskredytowany. Zdarza się też, że para zaczyna się jednoczyć przeciwko nam.
R.K.: I to też jest OK. Ważne, żebyśmy mieli wgląd, pomogli im znaleźć odpowiedzi na pytania, z którymi do nas przychodzą.
No właśnie, z czym najczęściej przychodzą?
R.K.: Jesteśmy seksuologami, więc pary często przychodzą po konkretną poradę z zakresu zdrowia seksualnego. Jak wydłużyć jakąś aktywność seksualną albo ją skrócić, jaką przyjąć pozycję. Jednak kiedy para przychodzi z intencją psychoterapii, nie usłyszy od nas porad.
A.S.: Pary, które przychodzą na terapię, często chcą, żebyśmy byli sędziami w jakiejś sprawie, rozsądzili spór.
R.K.: To jest fantazja o tym, że przyprowadzę do gabinetu partnerkę czy partnera, a terapeuta go naprawi. Dostosuje do mojego wyobrażenia, sprawi, że będzie idealny. Mnie nie słucha, to może posłucha terapeuty?
A.S.: To jest chyba największa fantazja pacjentek i pacjentów: że usiądą na kanapie, opowiedzą nam o swoim życiu, a my im powiemy, co i jak mają zrobić, żeby było dobrze. To nie tak działa.
A jak?
A.S.: Musimy sprawdzić, co się działo w ich związku wcześniej, przyjrzeć się dynamice konkretnej relacji, żeby zobaczyć cały kontekst problemu, oświetlić go z różnych stron. A potem zdecydować, jakie rozwiązanie będzie dla nich najlepsze. Nie zawsze to, że para zostaje razem, jest sukcesem, czasem rozstanie jest lepsze. Ale niektóre pary potrzebują do tego wsparcia kogoś z zewnątrz.
Jak pary reagują, kiedy orientują się, że nie orzekacie winy?
A.S.: Złością, to są najbardziej emocjonujące sesje. Czasem w obrębie jednej pary jest już ta fundamentalna różnica. Jedna osoba oczekuje porad, druga przyszła na psychoterapię. Szukają innych benefitów z naszych spotkań.
R.K.: Albo jedna osoba chce tu być, a druga nie. Została przymuszona do terapii szantażem emocjonalnym, rzadziej podstępem. A wobec nas jest oczekiwanie, że przekonamy tę osobę, żeby została. Jedyne, co możemy, to stworzyć przestrzeń, w której bezpiecznie da się powiedzieć więcej niż poza gabinetem. Duża część pracy i tak odbywa się między sesjami.
A.S.: Jeśli para nie pracuje nad relacją poza gabinetem, nie wyczarujemy z niej szczęśliwego związku.
Z jakimi problemami najczęściej przychodzą pary?
R.K.: Zgłaszają problemy w sferze seksualnej: pożądanie już znikło lub gwałtownie zanika, ewentualnie pojawiają się problemy z erekcją, wytryskiem czy ból podczas stosunku. Ale też zdrada, nadmierna konsumpcja pornografii. A tak naprawdę problemy z bliskością.
A.S.: Niektóre pary nie radzą sobie z nudą.
R.K.: Nie potrafią radzić sobie z frustracją. To jest zresztą uniwersalne, dziś myślimy: „Przecież mam tak duże możliwości! Mogę mieć wszystko, do tego szybko. Nie chcę na nic czekać”. To przekłada się na związek – jak jest kryzys, to uciekam, po co mam rozwijać relację? Czekają na mnie kolejni partnerzy, nie będę się męczyć.
A.S.: Urozmaicenie wydaje się łatwo dostępne.
R.K.: Dlatego pojawia się oczekiwanie, że partner zapewni ekscytację.
W książce „Sztuka bycia razem” Agata twierdzi: „My z Robertem też czasem, jak się akurat nie spieramy, to się ze sobą nudzimy, dlatego dobrani z nas terapeuci”.
R.K.: Nuda to jest bardzo ciekawy stan. Pytanie, jak się komu kojarzy.
A.S.: Może być bardzo twórcza. I jednocześnie daje przestrzeń do odpoczynku.
R.K.: Z definicji uznawana jest za stan negatywny emocjonalnie, nieproduktywny, często jest straszakiem, narzędziem uruchamiającym samodyscyplinę: „Nudzisz się? Zrób coś!”. Wiele osób czuje dziś presję, przymus: jeśli nic nie robimy, to znaczy, że się nie rozwijamy, stoimy w miejscu. Kapitalistyczna fantazja.
A.S.: W parze to jest wspaniała propozycja: „Chodź, ponudzimy się razem”. Piękna i czuła, oznacza bliskość. Możemy być ze sobą bez żadnych oczekiwań, to bardzo kojące.
R.K.: Tymczasem pary bardzo często oczekują zadań. Zdarza się, że im je odbieramy.
A.S.: Mówimy na przykład: „Na kanapie prosimy sobie posiedzieć. Codziennie, pół godziny, bez żadnej elektroniki”.
R.K.: Dla wielu osób to jest niesamowicie zagrażające: nagle pół godziny razem i nigdzie nie można uciec, nawet do telefonu!
A.S.: I bez żadnego jedzenia.
Co robią?
A.S.: Zaczynają rozmawiać.
R.K.: Wcześniej rozmowa była zawsze przy okazji czegoś: gotowania, sprzątania, odwożenia dzieci do szkoły, generalnie były to rozmowy, których celem jest ogarnięcie codzienności. I nagle, kiedy jedna osoba skupia uwagę na drugiej, to budzi napięcie, nie wiadomo, co z tym zrobić. „To znaczy, że co?!” – zaczynają się zastanawiać. To znaczy pytać, słuchać i odpowiadać na pytania.
A.S.: Albo milczeć.
R.K.: To jest przeciekawe: uważne bycie przy sobie może stworzyć nową jakość. Nawet w ciszy. Ale co najważniejsze, bez przeszkadzaczy, takich jak telefon, telewizor czy bieżące sprawy.
Podkreślacie w książce, że w parach ważne są różnice. I że przywiązanie do wizji dwóch osób, które są identyczne, nie służy związkom. Co was różni?
R.K.: Płeć. To jest różnica, która zmienia perspektywę. Żyjemy w kulturze, w której byliśmy socjalizowani do określonych ról, to powoduje konkretne spojrzenie na różne sprawy.
A.S.: Tak się dobraliśmy, że z jednej strony charakterologicznie jesteśmy do siebie bardzo podobni, ale z drugiej…
R.K.: Temperamentalnie inni.
A.S.: Pokoleniowo też.
R.K.: Tu może się nie rozkręcajmy!
A.S.: Między nami jest niewielka różnica wieku, ale Robert jest z końca jednego pokolenia, a ja z początku drugiego. Przez to reprezentujemy dwie rzeczywistości ludzi, którzy najczęściej dziś trafiają na terapię, mają najwięcej problemów. Ja cytuję Matę i Taco Hemingwaya, a Robert cały jest w muzyce klasycznej. To trochę obrazuje, że można być blisko, a mieć inne…
R.K.: Gusta muzyczne.
A.S.: Gusta. Myślę, że to ważne, bo gdybyśmy szli tą samą ścieżką, zasięg spojrzenia naszych par oczu byłby mniejszy. Może za bardzo patrzylibyśmy w ten sam punkt? To oczywiście powoduje między nami ostre dyskusje, ale więcej z tego dobrego.
A w życiu prywatnym? Bycie terapeutą par bardziej pomaga czy przeszkadza?
R.K.: Z jednej strony czasem trudno wyjść z pracy – trzeba się bardzo pilnować, żeby nie używać w domu narzędzi, które stosuje się w gabinecie, czyli krótko mówiąc, nie terapeutyzować partnera. W przypadku mojej relacji reakcja drugiej strony zwykle jest jednak adekwatna, brzmi: „Nie jestem u ciebie na terapii!”. Więc wyłapywany jest ten moment.
A.S.: Kiedy zmienia się ton.
R.K.: I następują wyjaśnienia oraz interpretacje.
A.S.: Nasz zawód czasem utrudnia relacje towarzyskie, przyjacielskie, ponieważ znajomi oczekują rad. A ja nie chcę im radzić, mówić, jak mają żyć, bo wiem, jakie to jest domino.
Co im mówisz?
A.S.: Że nie jestem obiektywna i że praca w gabinecie daje mi możliwość spojrzenia na parę w zupełnie innym świetle niż na bliskie mi osoby, które dobrze znam. Więc ja tego nie robię, ale oczekiwanie jest.
R.K.: Z drugiej strony to jest doświadczenie, które w nas wrasta, i możemy je wykorzystać w pozytywny sposób. Bo bycie psychoterapeutą to także umiejętność słuchania, odzwierciedlania i empatyzowania. Czyli są to bardzo potrzebne elementy w relacji, narzędzia, które się przydają. Pokazujemy pacjentom, że skoro my się mogliśmy ich nauczyć, to oni też mogą.
Psychoterapeutka i seksuolożka Agata Stola oraz psycholog, seksuolog kliniczny i psychoterapeuta dr n. med. Robert Kowalczyk razem prowadzą Instytut Psychoterapii i Terapii Seksuologicznej SPLOT. Właśnie ukazała się ich książka „Sztuka bycia razem” nakładem wydawnictwa Agora.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.