Język map poznałam wcześniej niż jakikolwiek inny język obcy. Do dziś wydaje mi się jednym z najpiękniejszych i najbardziej nieoczywistych. Niezgłębiony w swoich zaszyfrowanych znaczeniach. Zbliżył mnie z poetką Elizabeth Bishop, której los ułożył się w drogę.
8 lutego 1911 roku urodziła się Elizabeth Bishop, wybitna amerykańska poetka od sztuki tracenia („the art of losing”). Poetka, która jak nikt znała – wedle słów jej tłumacza, Stanisława Barańczaka – „kartografię bezdomności”. Jej pierwszy tom otwiera wiersz „Mapa”.
„Lód nurza w wodzie swoje odcienie zieleni.
Płat płycizny u skraju ma kolor najmniej jaskrawy:
jego obrys to obraz wodorostem obrosłej rafy,
upraszczający w błękit wszystko, co tam się zieleni.
Czy może lód się chyli, by dźwignąć morze od spodu,
podważyć je, niezmącone, sprawić, by się uniosło?
Czy to, co się wydaje płową, piaszczystą, prostą
linią mielizny – to lód, który chce się wyszarpać spod spodu?”*
Najpierw był globus, wirująca kula świata, którą można było zatrzymać w dowolnym miejscu. Wskazywałam palcem Francję, Meksyk albo Japonię i wyobrażałam sobie, co to znaczy. Potem zaczęły przychodzić kolorowe pocztówki od taty z Paryża, Montrealu, Tokio. Z Nowego Jorku, Pragi, Monachium. Z czasem umiałam je dopasować do miejsc na globusie. Ziemia była moją dziecinną piłką, równie kochaną jak słońce.
Kazimierz Wierzyński w wierszu „Mapa” pisał o zaklętej w globusie „duszy kolumbowej”. Mapę nazwał „marzeń abecadłem” – „z głębią cudów bezdenną i tak nieodgadłą”.
Niedługo później i do mnie przyszły mapy. Wielobarwne, duże, płaskie i trójwymiarowe, z górami, rzekami, morzami, z plątaniną cieśnin i przełęczy. Uwiodły mnie. Godzinami siedziałam nad nimi, próbując wyznaczać szlaki w nieznane. Wszystko wtedy było nowe i wszystko mogło się wydarzyć.
Język map poznałam wcześniej niż jakikolwiek inny język obcy. Do dziś wydaje mi się jednym z najpiękniejszych i najbardziej nieoczywistych. Niezgłębiony w swoich zaszyfrowanych znaczeniach. Zbliżył mnie z poetką z Worcester, której los ułożył się w drogę.
Elizabeth Bishop wcześnie straciła ojca, a jako pięciolatka pożegnała się z matką, która trafiła do szpitala psychiatrycznego. Wychowana przez dziadków w Nowej Szkocji, potem przez ciotkę, stale zmieniała domy i krajobrazy. Po studiach w Vassar College, dzięki spadkowi po ojcu, jeszcze więcej podróżowała: Floryda, Nowy Jork, Paryż, Meksyk, Kuba, Brazylia i Boston.
Potrafiła pracować nad jednym tekstem latami. Poprawiała, kreśliła, cyzelowała. W poezji najbardziej ceniła dokładność, zwięzłość i wieloznaczność. I tajemnicę. Nad kartką papieru umiała być zdyscyplinowana i powściągliwa. Sztuki obserwacji uczyła się od Jana Vermeera, Paula Klee oraz Josepha Cornella. Kochała Charles’a Baudelaire’a. Ceniła „dar całkowitego oddania się rzeczy w procesie kontemplacji”. Przeżywanie – niezbędne do tworzenia – było tak samo ważne jak „doskonale bezużyteczne skupienie”. Jej perfekcjonizm nazywano czasami „chorobliwie wysokim”.
Podróżniczka, ekscentryczka, samotnica. Kochała kobiety, choć trudno znaleźć w jej wierszach bezpośrednie osobiste ślady. Z Louise Crane kupiła dom w Key West, na Florydzie w 1938. Dwadzieścia lat później pojechała do Brazylii. Została piętnaście lat w bolesnym związku z Lotą de Macedo Soares, projektantką krajobrazu i architektką, której dedykowała tom wierszy. Ich burzliwej miłości, zakończonej samobójstwem Loty, poświęcony jest brazylijski film „Reaching for the Moon”.
W sześciu tekstach Bishop występuje „tęcza”, która miała dla niej szczególne znaczenie. „Jestem lesbą, pijaczką i tak dalej” – pisała o sobie. Zachłanna na życie i stale głodna wrażeń. „Wino, papierosy, alkohol, potrzeba potrzeba potrzeba”. Głód… przeżyć, świata, doznań był drogowskazem na mapach, które rysowała własnym losem i słowem. Pisała dużo, publikowała niewiele. W sumie około stu wierszy w czterech tomach, z których trzy da się zmierzyć wedle kompasu: „North & South” (1946), „Questions of Travel” (1965) i „Geography III” (1976). (Nie chciała, by jej wiersze ukazywały się w kobiecych antologiach. Julia Hartwig musiała się tłumaczyć polskiemu czytelnikowi z nieobecności Bishop w swoim wyborze poetek amerykańskich „Dzikie brzoskwinie”). Tylko w listach bywała szczodra. Jej spuścizna w tym gatunku liczona jest w tysiącach stron.
Mapa była dla niej przestrzenią zagadkową, usiłowała ją przeniknąć, znaleźć to, co pod spodem, odwrócić ją do podszewki, zawrócić bieg rzek, pozamieniać lądy. Dziwiła się jej zwodniczej prawdzie.
Stanisław Barańczak porównywał czasem poezję Bishop i Wisławy Szymborskiej. Łączyła je na pewno wielka dyscyplina słowa, „dyskretnie ironiczna gra znaczeń”. „Mapa” była pierwszym wierszem Bishop i ostatnim Szymborskiej. Obie zafascynowane były obietnicą, jaką dawała ta „płaska jak stół” kartka, z której dawało się czytać błękity i zielenie, rwące wody i ośnieżone szczyty.
„Lubię mapy, bo kłamią.
Bo nie dają dostępu napastliwej prawdzie.
Bo wielkodusznie, z poczciwym humorem
rozpościerają mi na stole świat
nie z tego świata”**.
Julia Hartwig wielokrotnie mówiła o bliskości z Bishop. Podziwiała jej mistrzostwo, ceniła dyskrecję i empatię wobec świata, który z mozołem i szczegółami opisywała. „Utrata” i „tęsknota” to słowa klucze w poezji tych kobiet. Może w poezji w ogóle?
* Fragment wiersza „Mapa” Elizabeth Bishop
** Fragment wiersza „Mapa” Wisławy Szymborskiej
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.