Latami nie wiedziałam o jej istnieniu. Dieta w czasach mojej młodości przynależała do sfery choroby i starości, a osobnik na nią skazany był chudy, blady i stękający. Dzisiaj jest wszechobecna. Dieta jako wyzwanie, dieta jako zobowiązanie, jako konieczność lub jako kaprys. Stała się także świetnym tematem konwersacji. Bezglutenowa i beznabiałowa, wegetariańska i wegańska – każda. Ma poprawić nasze samopoczucie, nasz wygląd, naszą siłę witalną.
Kiedy pytam Google o dietę, bez wahania wyrzuca 872 mln wyników. Sprawdzam, „jaka dieta jest najlepsza dla ciebie”. Dla mnie? Dla zabieganych czy ketogeniczna? Niskokaloryczna, detoksykująca czy odchudzająca? Zdrowa bez wyrzeczeń? Albo pudełkowa w dziesiątkach odmian. Bez polepszaczy smaku. Dieta cud. Tak, wybieram cud.
Od niedawna zaczynam uważać na to, co jem. Zaczęło się od spostrzeżenia, że nie mogę się już wbić w sukienki z czasu studiów, ale nie to było najgorsze – w końcu przestały być już modne. W pewnej chwili zbuntowały się moje jelita. Jelita? Jeszcze jakiś czas temu wymawiano to słowo szeptem, dziś można bez wahania rozważać ich kluczową rolę w trawieniu. I traktować poważnie jako drugi mózg. Bo przecież, wiem to na pewno, przewód pokarmowy ma swoją wyraźną osobowość. Nie demonstruje jej obcesowo, gdy go traktować z szacunkiem, ale już najmniejszy brak pokory wobec jego codziennej roboty skutkuje rebelią. Potrafią wywołać prawdziwe trzęsienie ziemi, i to nie tylko w swoim rejonie. Neurogastroenterologia widzi ścisły związek chorób jelit z chorobami mózgu.
Okresowo jestem zmuszana do wyeliminowania z jadłospisu kawy, co jest przecież niemożliwe – jak pisać bez kilku filiżanek dziennie, zaczynając już z samego rana, na czczo. Tyle to już lat, tyle książek. Zabrania mi się kieliszka wina do potraw, które bez tego tracą smak. Ostrygi, kaczka lub risotto, kalmary, gorgonzola i inne francuskie sery. Nie pozwala na jedzenie grzybków marynowanych (słoikami, jak lubię) ani marynowanego imbiru (słoikami także; to, co dodają do sushi, zaostrza jedynie apetyt). Nie wspominam o wszystkim, co smażone i wydobyte z morza (tłumnie i bez opamiętania). Staram się rozumieć mój brzuch. Przemawiam do niego łagodnie i kiedy już naprawdę trzeba, serwuję owsiankę, rybę na parze i chudy rosół z jarzynami.
Lubię jeść, kuszą mnie egzotyczne smaki, przyjemność sprawia ucztowanie wśród bliskich. W Warszawie i w Paryżu, w Lublinie i w Larnace, w Sopocie i Toronto. Lubię. Mam wspaniale gotujące przyjaciółki. Dobrze, że na co dzień są daleko, ale i tak zbyt często ulegam pokusom ich mało dietetycznych dań. Stąd potem szukam ratunku w „fast miracle diet” albo w głodówce. Ta najskuteczniej równoważy wysiłki trawienia wyrafinowanych delikatesów.
Może refleksja przychodzi z wiekiem? Kuchnia PRL-u nie należała do zbyt wyszukanych. Zupa pomidorowa lub ogórkowa babci koniecznie ze śmietaną, pieczony kurczak z chrupiącą skórką, kluski na parze ze skwarkami, kisiel żurawinowy. Kotlety i sałatka jarzynowa z dużą ilością majonezu. Dieta owocowo-warzywna? A cóż to takiego? Bez mleka i mięsa nikt się nie wychowa, podobnie jak bez czapeczki i smoczka. Mój chłopak odmawiający jedzenia z trudem zdobytej szynki nie był mile widziany w żadnym domu. Gospodarze czuli się niezręcznie, nie mogąc go odpowiednio przyjąć. Niesyty gość był jak wyrzut sumienia. Brokuły, cykoria, bakłażany zobaczyłam po raz pierwszy we Francji, nie wspominam o owocach morza czy tysiącach serów. Dopiero po jakimś czasie weszły do mojego codziennego jadłospisu, który znacznie w miarę upływu lat ewoluował. Daleka była droga od chleba posypanego cukrem na podwórku po szkole do bagietki z serkiem boursin podczas pierwszego pobytu w Paryżu. A potem już tylko dalej i śmielej. Zdarzał się też mojemu żołądkowi wielodniowy karnawał. Rozmyślam nad nim, gotując ziemniaki lub pory, marchewkę lub kalarepę. Coraz łagodniej przyprawiane.
Myśl o tym, że ktoś serwuje danie z czyjegoś udka lub piersi, wywołuje u mnie rozpacz. Sama kilka lat temu przestałam jeść mięso. Potworna scena oddzielająca mamę od córki, świnki Babe, męczyła mnie latami po nocach, choć film obejrzałam już jako całkiem dorosła osoba. Nie zgadzam się, żeby ktoś konsumował mojego pupila, ani niczyjego. Ani psa, ani kota, ani krowy. Małpy, konia, kury. Trudno wygrać z wielowiekową tradycją zasilania organizmu wspaniałym białkiem, „którego nic nie jest w stanie zastąpić”. Ale nie chcę się żywić kosztem cudzego cierpienia. Chciałabym jeść tak, by nie brać udziału w bezwzględnej dominacji człowieka nad światem. Jeść tak, by nie krzywdzić innych istot. Żeby czuć się dobrze w swoim ciele, także z tym, co w środku. Żeby podobać się sobie.
Czasem próbuję wegańskich frykasów w restauracjach. Bywają bardzo smaczne. Wolałabym tylko, żeby nie nosiły w nazwie elementu erzacu, nie chcę flaczków z boczniaków ani kotleta z tofu, wolałabym coś bardziej słowotwórczego w menu. I samego menu, które ma wyznaczać nowe drogi, a nie zamienniki znajomych potraw. Kusić nowością smaku, nie podobieństwem do tego, czym nie jest. Niech to nie będą produkty mięsopodobne, jak niegdyś czekoladopodobne, ale jedyne w swoim rodzaju wegestrzały.
– Jest pan wegetarianinem? – pytano I.B. Singera. – Dla zdrowia?
– Tak, dla zdrowia kur.
Agata Tuszyńska - Pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaka Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych książek Rodzinnej historii lęku i Ćwiczeń z utraty. W ostatnich latach wydała m.in. Oskarżona Wiera Gran (2010), Narzeczona Schulza (2015), Jamnikarium (2016), Bagaż osobisty. Po Marcu(2018), Mama zawsze wraca (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN oraz Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach (2021). W 2022 roku miały premierę Żongler. Romain Gary oraz tomik wierszy Niesny. W kwietniu 2023 roku ukaże się nakładem wydawnictwa Osnova przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim Czarna torebka. „Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa” – mówi Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN-Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu, odznaczona medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką polskiej edycji "Vogue'a".
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.