Przełamuje się lato. Wyraźnie i nieuchronnie. Nastaje czas kolejnych wyzwań. Rekwizyty lipca i sierpnia trafią do pawlacza, gdzie doczekają – lub nie – lepszych czasów. Za rok będzie wersja XXL dzisiejszej oferty w promocji marzeń. A wspomnienia? Sprzedane już na internetowym forum.
Od września nowe zeszyty do zapisania. Nie tylko szkolne. Każda okazja jest do tego dobra. Do rozpoczęcia jeszcze raz: zdania, rozdziału, znajomości. Wykorzystuję do nich rocznice, pierwsze dni roku (wedle różnych kalendarzy), dzień urodzin, początek i koniec lata. Ostatnio słońce stara się wynagrodzić wszelkie niedostatki i niedobory. Jest „grzałką”, jak pisał Grigorij Kanowicz, na każdy ból. Utrwala złudzenie, że wszelkie bolączki świata roztopią się w jego blasku. Ukraina, Gaza, białoruska granica. Amerykańskie wybory, europejskie nacjonalizmy, lokalne burze. Nie schodzą z radaru, także przy obieraniu grzybów.
Wielokrotnie dzieliłam się już moją słabością do grzybobrania. Radość przemierzania lasu z nadzieją na odkrywanie kolejnych trofeów nie ma sobie równej. Jak w każdej czynności, czy działalności ku pokrzepieniu serc, bywają tu także skutki uboczne. Ostatnio bardziej dotkliwe niż niegdyś w postaci wszędobylskich kleszczy, niedyspozycji kostno-stawowej (po pełzaniu po zagajnikach) oraz czarnych palców po maślakach. Te ostatnie są dla mnie szczególnie ambarasujące.
Byłam dziewczynką, kiedy babcia Mania odkryła przede mną tajemnice lasu. Szybko uzależniłam się od polowania na brązowe kapelusze, z całym tego święta rytuałem: wczesnego wstawania, gęstych mgieł, porannej rosy i dźwigania wielkich, a potem też ciężkich koszy. Wyjątkowe zbiory borowików, koźlarzy, sitarzy, gąsek, rydzów, kani traktowałam jako niezwykłą nagrodę za niedogodności pobudki o świcie i wielogodzinnego błąkania się wśród drzew. Nie wiedziałam wtedy, że po latach odnajdę w tym wędrowaniu równowagę, jakiej niekiedy brakuje w dorosłym życiu.
Dziś żałuję, że nie miałam dość wyobraźni, by posiedzieć z babcią dłużej, przyjrzeć się, jak traktuje grzyby w ich „życiu po życiu”. Jak je czyści, suszy, marynuje. Nie uczestniczyłam we wspólnych kuchennych zaklęciach, w gotowaniu, robieniu przetworów. Ani tych z grzybów, ani ze śliwek i gruszek, ani z jabłek i wiśni. Nie wiedziałam wtedy nic o zamykaniu w słoiki smaków lata, by pocieszać się nimi w okolicach zimy. Miałam dwanaście lat, kiedy odeszła. Wielu rzeczy nie rozumiałam z jej prostej drogi. Także gotowania i karmienia domowników jako wyrazu czystej miłości. Chociaż zostały ze mną tamte smaki.
Nie dowiem się już, o czym rozmawiała z siostrami, czyszcząc grzyby, cierpliwie, metodycznie, ze znawstwem i pokorą. Tak robiła wszystko. Nikt mi nie powie, jakie sekrety dzieliły panny Karlińskie spod Łodzi podczas wspólnych grzybowych posiadów. Co dodawały do marynaty, ziele angielskie czy gorczycę, ile łyżek cukru i czy w ogóle? Jaki miały przepis na duszone kurki, jak smażyły rydze? I jak odróżnić surojadki, zwane też gołąbkami, jadalne od tych, które powodują wymioty? Muchomory pokazała mi jako jedne z pierwszych, przestrzegając, by mnie nie zwiódł ich piękny strój. – Strzeż się przebierańców – mówiła, pokazując na czerwone kapelusze w białe kropki. Śmiałam się. – Nie wszystko złoto, co się świeci – mówiła innym razem. To chyba znaczyło to samo.
Od kilku dni szukam sposobu na pozbycie się czarnych śladów na palcach, znaków przedawkowania maślaków. Najwięcej na kciuku i wskazującym, ale cała dłoń nie wygląda dobrze. Szukam wszędzie, bo woda z mydłem nie pomaga, ani sok z cytryny, ani pumeks, choć niemal likwiduje linie papilarne. Głębokie smugi wrosły w palce, utrwaliły ciemną mapę lasu… Internet podpowiada użycie żwiru lub trocin, ale nie wiem, skąd je wziąć. Aceton? Rozpuszczalnik? A może należy to tak zostawić i nie tłumaczyć się każdej napotkanej osobie, co się stało? Kiedy wracałam ostatnio z masażu kobido z twarzą oblepioną kolorowymi taśmami, nikt w środku miasta wydawał się nie zwracać na mnie uwagi.
Czyszczenie maślaków, długie, mozolne, pozwala zostać jeszcze chwilę w rytmie lata, pozwala osadzić mu się w środku – ciepłem, słodyczą, drogą, tym wszystkim, co buduje i czego ma starczyć na kolejne miesiące chłodu i mroku. Ściąganie lepkiej skórki z brązowych kapeluszy trwa. Przywołuje obrazy wszystkich miejsc, w których kiedykolwiek były zbierane… a potem inne, dziejące się w przeszłości w zbliżonych okolicznościach. Lub czasie.
31 sierpnia 1980 roku podpisano porozumienia gdańskie. 44 lata temu powstał ruch obywatelski Solidarność, który przyczynił się do obalenia komunizmu w Europie. Gdzie wtedy byłam, absolwentka teatrologii? I kim byłam? Czy potrafię przywołać swoje ówczesne nadzieje i marzenia? Jeden z niewielu polskich dni zwycięstwa.
1 września zapisany przełomem w historii. Stale wracające myśli o tych, którzy zdecydowali się ratować ucieczką. Skąd wiedzieli? Jak to się wie? Kto ma ten specjalny zmysł wykrywający poczucie zagrożenia, jak on się rodzi, z instynktu, koncentracji lęku? Lato też było wówczas upalne, a nadmorskie kurorty pękały w szwach. Chwilę później decydowała się przyszłość kraju. Byli tacy, którzy wyjechali natychmiast, co ich ocaliło. Byli inni, którzy zostali. Nie wszystkim udało się przetrwać.
Ręce nadal naznaczone obieraniem maślaków, myśli zajęte przeszłością, ale i tym, co teraz – koniecznością zmiany. Skoro trudno mi ją sprawić w wymiarze makro, spróbowałam w mniejszej skali. Jednym z jej sekretów długowieczności, jaki wyjawiła 107-letnia Hiszpanka, oprócz unikania toksycznych ludzi, było unikanie wszelkiego nadmiaru. I tak jak z pierwszym poradzić sobie trudniej, nadmiar można regulować własnoręcznie. Wystarczy siła woli. Zalecam zatem dietę. Rozumne kontrolowanie tego, co wprowadzamy do własnego krwiobiegu. Tak w sensie praktycznym, jak metaforycznym. Chodzi o pożywienie rzeczywiste, które fizycznie karmi nasz organizm, ale i to ważniejsze, które sprawia, że chce się żyć. O serdeczność, ciepło, życzliwość. Czułość i akceptację. Lekkostrawna dieta na otwarcie.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.