Wybrałam się do Amsterdamu po ciszę, znalazłam zgiełk. Urodziny króla Wilhelma-Aleksandra pozwoliły na uczestnictwo w karnawale w końcu kwietnia. Przyjechałam na największą dotychczas monograficzną wystawę 28 z 36 dzieł sygnowanych lub przypisywanych geniuszowi Vermeera, na którą sprzedano pół miliona biletów. Próbowałam przeniknąć tajemnice zamkniętych światów mistrza z Delft, kiedy obok tętniło inne życie: XXI-wiecznej metropolii, Wenecji Północy.
Co mają Holendrzy, czego nam brak? Co im pozwala wspólnie hucznie świętować urodziny króla?
Mają setki gatunków tulipanów i tysiące ich odmian. Sery i wiatraki. Rowery, których liczba przerasta w Amsterdamie liczbę aut poruszających się po ulicach. Mają miliony (!) obrazów mistrzów XVII wieku, z których Rembrandt, Vermeer i Hals wyznaczają szczyty. I drugie tyle artystów z innych czasów. Otwarte w tym kształcie i miejscu pod koniec XIX wieku Rijksmuseum jest jednym ze wspanialszych muzeów na świecie i gotycko-renesansowych budynków w Holandii.
Byłam na królewskich urodzinach. Ja i wszyscy mieszkańcy Holandii, turyści i przybysze, którzy 27 kwietnia znaleźli się w kraju tulipanów i wiatraków. Wzięłam udział we wszechwładnym święcie radości. Tak to odebrałam: ulice pełne śpiewających, śmiejących się, tańczących ludzi. Głośna muzyka, wspólne toasty, litry piwa, unoszący się wokół zapach marihuany, okrzyki, skandowanie. Setki płynących amsterdamskimi kanałami łodzi z tymi, którym chce się żyć! Na lądzie wzbierający tłum w radosnych korowodach w królewskim kolorze pomarańczowym. Szale i chusty, krawaty, korony, skarpetki, swetry, marynarki, spódnice, buty. Choćby jeden błyszczący znak, a im więcej, tym lepiej. (Kiedy promowałam moją książę o autorze „Obietnicy poranka”, który żonglował pomarańczami, nie wiedziałam, że pomarańczowy nurt spotkam na holenderskich ulicach, i to w takim natężeniu!)
Zdziwiła mnie ta żywiołowa radość i zachwyciła. Młodzi i starzy, rodzice, dziadkowie, dzieci, kobiety, mężczyźni razem celebrują wolę życia. Głośno, otwarcie. Szaleją, zachłystują się wiosennym dniem – bo jest okazja, bo wolno, bo nie ma epidemii, a życie trwa. Żyjemy.
Co ich uszczęśliwia? Co pozwala na tak spontaniczny wyraz dobrych uczuć względem siebie, względem innych i kraju, który pozwala na szczęście? Daje wolność wyboru i nie pęta indywidualizmu. Ten dzień powiedział mi więcej o Holendrach niż cokolwiek innego. Dodał do podziwu nad niderlandzkimi mistrzami XVII wieku i ich potomkami także innego rodzaju wiedzę.
Zrozumiałam, że są szczęśliwi. Sprawdziłam to. Według statystyk zajmują jedno z czołowych miejsc na świecie jako społeczeństwo zadowolone. Procentowo poczucie szczęścia w Holandii to 86 proc., w Polsce 42 proc. (źródło: Raport szczęścia, czyli gdzie ludzie są ufni i pogodni). Stanowią o nim: zdrowie psychiczne i dobre samopoczucie, warunki życia i poczucie jego sensu. Szczęśliwi, zamożni, dłużej żyjący optymiści. Podobno lubią narzekać, ale na ulicy tego nie zauważyłam. To było szaleństwo wspólności, nieskrępowana radość, jakaś erupcja energii i optymizmu. Nigdy i nigdzie nie widziałam podobnych rozbawionych tłumów, otwartych, przychylnych. Zero agresji przy hektolitrach alkoholu. Kawiarnie z marihuaną łagodzą obyczaje?
Zatęskniłam za takim dniem wspólnego święta w moim kraju. Za celebrowaniem radości życia, w poczuciu bezpieczeństwa i wdzięczności krajowi pozwalającemu żyć, jak chcemy. Żyć, nie krzywdząc innych. Rozmarzyłam się.
Holendrzy są przedsiębiorczy, nie zamartwiają się niepotrzebnie i potrafią sobie poradzić w rozmaitych okolicznościach. Są niezależni. Lubią narzekać, ale nie torturują się wzajemnie poczuciem winy. Wiele im wolno. Przede wszystkim – być sobą. A u nich „my” to też „oni”, każdy jest swój, nasz. Gej, lesbijka, trans. To w Amsterdamie powstał w 1987 roku pierwszy na świecie pomnik upamiętniający osoby LGBT+, które doświadczyły prześladowań w związku z orientacją – dawniej i teraz. Ma formę trzech trójkątów z różowego granitu, z których jeden skierowany jest w stronę pomnika ofiar drugiej wojny światowej.
My mamy przeszłość z ognia i dymu, pomniki bohaterów i katastrof. Miejsca pamięci bitew i powstań. Pielęgnujemy poczucie klęski i poczucie krzywdy. Leczymy narodowe sumienie, dolewając oliwy do wspomnień. Celebrujemy krzyże przy wtórze dzwonów kościelnych. Naszą lepszość wystawiamy przed gorszości, co w efekcie staje się karykaturą gombrowiczowskiej „gęby”.
Niewiele wiemy o Janie Vermeerze, 43-letnim malarzu z Delft, bankrucie zapomnianym po niedługim życiu, ojcu jedenaściorga dzieci i autorze około trzydziestu obrazów. Odkryty w drugiej połowie XIX wieku, nadal pozostaje postacią tajemniczą. Podobnie jak pochłonięte sobą kobiety na jego obrazach, uchwycone w kadrach codzienności. Haftujące, piszące listy, grające na instrumentach. Jak ich perły, waga, szpinet. Jak drugie plany we wnętrzach, barwne tkaniny, futra z gronostajów, naczynia, biżuteria, mapy w tle, piecyk, zasłony i gwóźdź na ścianie. Wnętrze wyraziście opowiedziane, ale z sekretem na dnie – do kogo list, czyje naszyjniki, jaka fraza szpinetu, układ rąk koronczarki? Wszystko obecne i wszystko za szybą. Nie ma na tych płótnach dramatu, jest oczekiwanie. I światło, które malował, którym malował, drążące ukryty sens.
Wisława Szymborska, wielbicielka Vermeera, przedkładająca jego twórczość nad monumentalnego Rembrandta, napisała po wizycie w Amsterdamie krótki wiersz. O jednym małym (41 x 45,5 cm) obrazie z 1658 roku. Z nim jest mi lżej:
Dopóki ta kobieta z Rijksmuseum
w namalowanej ciszy i skupieniu
mleko z dzbanka do miski
dzień po dniu przelewa,
nie zasługuje Świat
na koniec świata.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.