„Nie porywaj się z motyką na słońce!” – słyszałam wielokrotnie. Starano się w ten sposób przestrzec mnie przed próbami wykonania niemożliwego albo przekraczającego siły – lub jednego i drugiego. Motyka z żelaznym ostrzem służąca do grzebania w ziemi miała skutecznie odstraszać od walki z wiatrakami. Czyli zdobycia słońca. Jakby to było możliwe… Czy należy się poddawać ludowym mądrościom?
Od zawsze czczono bóstwo Słońca, źródło światła i ciepła. Starożytni nadawali mu kolejne imiona: Egipcjanie – Ra i Horus, Grecy – Helios, czyli ten, który wszystko widział i słyszał. Z czasem utożsamiono z nim Apollina-Febusa jako uosobienie życiodajnej potęgi. Rzymianie czcili boga Sol. Oddawano mu hołd również w Azji, Meksyku i Peru. Słońce ważne było w mitologii skandynawskiej jako wszystkowiedzące oko Odyna.
Zawsze podporządkowane było bogom niebiańskim, traktowane jako wyraz boskości na niebie. Podoba mi się nazywanie Słońca bratem tęczy.
Słońce jest gwiazdą (typu widmowego G) ponad sto razy większą od Ziemi. To niemal idealna kula, wypełniona głównie wodorem o temperaturze (w swym jądrze) około 15 000 000°C. Jest tak wielkie, że zajmuje niemal całą powierzchnię Układu Słonecznego.
Astronomowie przewidują, że Słońce „umrze” za około 5–6 miliardów lat. Podobno Ziemia tego nie doczeka. Żar Słońca unicestwi ją w połowie drogi… Tymczasem zawdzięczamy mu życie.
Piekło jest miejscem, jak pisał Dante, „gdzie słońce milczy”. „Już nie ogląda słońca” – mówi się o umarłym.
Trwa festiwal gorącego lata. Słońce nas nie opuszcza. Budzimy się i zasypiamy w jego rytmie, poruszamy się w jego blasku i kręgu. Może należy to polubić? W czasie klimatycznej inby właściwie nie mamy wyboru.
Słońce, czyli światło. Słońce, czyli ciepło. To kocham mniej. Choć w krajach Południa żyją ludzie szczęśliwsi, lżejsi o niepokój i mrok właściwy wiatrom, deszczom i mgłom. Pochłania ich żywioł namiętnej codzienności w wymiarze większym niż w krainach Królowej Śniegu. Ostatnio gorąco wszędzie. Czy staliśmy się jaśniejsi? Lepsi?
Czy poczucie sensu i spełnienia da się czerpać z łagodniejącej w miarę upływu lat natury? Na pewno jej obserwowanie niesie ciszę. Oddychanie w cyklu przyrody przynosi ukojenie w tym, co funduje nam groźny XXI wiek.
Słońce? Wschody słońca nad morzem, wydostawanie się zza horyzontu świetlistej kuli. „Impresja” Moneta, „Słoneczniki” van Gogha, światło na obrazach J.M.W. Turnera. Podobno jego ostatnie słowa brzmiały: „Słońce jest bogiem”. Malował je w żółciach, pomarańczach, błękitach. Rozświetlało wszystkie jego płótna. Jakże inaczej niż u Vermeera czy Hoppera, choć i oni mierzyli się z jego blaskiem. A „Niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte” Seurata, pola pszenicy i maków van Gogha, „Plaża w Pourville” Claude’a Moneta? I to światło na owocach Cézanne’a. Lato, czyli słońce, potrzeba oddalenia od codzienności w niemiejskich pejzażach, w strefach niosących ulgę od wszelkich ciężarów. To się udaje albo nie udaje, ale w słonecznych dekoracjach lata przepełnia mnie – i może nie jestem sama – wdzięczność dla stwórczych mocy natury. I tych, którzy potrafią je dla mnie utrwalić w sztuce. Zachwyt nad światem w randze sztuki uwzniośla ludzką małość.
Kolor słoneczny, czyli żółty, ma długą historię. Jest symbolem energii i radości, ale także kolorem naznaczenia. Żółtymi gwiazdami Dawida znaczono Żydów podczas hitlerowskiej okupacji, podobnie piętnowano od wczesnego średniowiecza grupy marginalizowane – żółte ślady, żółte ubiory lub emblematy. Wiele sprzeczności istnieje w funkcjach tego koloru, od piękna do poniżenia.
Przypominam sobie niegasnące żółcienie w malarstwie Giotta, Tycjana, Rembrandta i Rubensa. Dla malarzy bywał trudny, zawierał silnie trujące pigmenty albo zmieniał kolor w miarę upływu czasu. Tak więdły nieśmiertelne słoneczniki malowane w Arles na południu Francji latem 1888 roku.
Lato daje możliwość choćby chwilowego wylogowania się z rzeczywistości. Wedle hasła, które znalazłam w jednej z nadmorskich miejscowości: „I miss my pre-internet brain”. Tęsknię za moim mózgiem sprzed internetu. Za mózgiem, za duszą, za sercem…? Miejsce, które dla jednych stało się schronieniem, a dla innych areną i polem walki, jest w istocie siecią, z której uścisku trudno się wyplątać.
Jedni czują się tam lepiej, inni gorzej. Płyną z prądem lub pod prąd. Zyskują umiejętność pływania w mętnej wodzie albo sami ją mącą, trwają, uciekają, duszą się. Są i tacy, których zabija moc skoncentrowanej nienawiści. Co z nimi? Giną. Albo wyrzuceni na brzeg odżywają powoli. Wracają do siebie, do rytmu własnego oddechu, do zwykłości niepodgrzewanej ekscytacją kamer i monitorów.
Zamęt informacyjny, ciemne wiry i fale brudnej wody mącą w głowach i duszach, sprzyjają uwiądowi uczuć wyższych i cyfrowej demencji. A za oknem takie wspaniałe lato, wystarczy oderwać wzrok od ekranu, otworzyć oczy. Cóż za prezent od losu. Lato.
Wakacyjne postanowienia oczyszczenia umysłu przynoszą różne rezultaty. Na liście detoksu były joga, tydzień bez netu albo obozy śmiechu. Niektórym pomogły. Inni wracają do dawnych przyzwyczajeń.
„Był czas, gdy czczono Słońce” – pisała Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. „Przez wiele stuleci /Budowano mu wieże, złociste ołtarze, / Składano hołd o świcie – aż w toku wydarzeń / Wygasł człowiek dla Słońca, / Które – dalej świeci”…
Żal jej, że później Słońce uznano „za grzejnik / Za wielki radiator…”. Pocieszeniem stała się dla poetki „wierność słonecznika”, na zawsze wodzącego oczami za słonecznym blaskiem.
„To moje miejsce pod słońcem: oto początek i obraz przywłaszczania sobie całego świata” – pisał Blaise Pascal w „Myślach”. Dobrze byłoby mieć pewność, że każdy odnalazł swoje „miejsce pod słońcem”. Bezpieczne i czasami szczęśliwe.
A co z motyką? Jednak mierzę się z tym, co ode mnie większe i zdaje się mieć większą moc. Jasność i ciemność rozmawiają ze sobą i dzięki sobie nawzajem istnieją.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.