Kiedy się urodziłam, nie było kursów dla matek, kobiety mierzyły się z macierzyństwem od pokoleń. Ta rola wydawała się naturalna i… łatwa. Jakby wszystko można było obłaskawić miłością i troską. Czy rzeczywiście?
25 maja była sobota. Urodziłam się w sobotę. Właściwie w piątek w nocy. Zerwano kartkę z kalendarza, imieniny Joanny, Zuzanny. Temperatura spadła do około dziesięciu stopni, dzień zapowiadał się wietrzny i zachmurzony. Wiem, że moja mama była szczęśliwa. Urodziła córkę. Taką, jak chciała. Zdrową. Z niebieskimi oczami.
Ważyłam trzy i pół kilograma, normalnie. Tyle co półtora dziurkacza biurowego produkowanego przez spółdzielnię Przodownik w Gliwicach. Skargi na ciężar dziurkaczy opublikowano na kolumnie warszawskiej dziennika, do którego mama pisała. Obok notatka o zbiorach winniczków, 4 złote za kilogram. Zbierano tylko ślimaki powyżej półtora deko wagi. I jeszcze informacja, że przeciętny Polak wydawał na pieczywo 218 złotych, a na alkohol ponad dwa razy tyle.
Przyszłam na świat na Dzień Matki, jako najdroższy i najbardziej wyczekiwany prezent dla 26-letniej Halinki, młodej mężatki. Żałowała, że nie może podzielić się swoją radością z własną mamą. Jej brak sprawił, że nigdy nie wydostała się z długiego cienia wojny.
Dela Goldstein zginęła pod sam koniec wojennych działań. Nie dowiedziała się, że jej córce (lat 14) udało się ocaleć, że odnalazł ją po powrocie z oflagu ojciec, że próbowali odbudować życie w wyzwolonej Warszawie. Nie stała się świadkiem kolejnych etapów jej rozwoju, dojrzewania, wyboru studiów, ślubu i narodzin Agatki. Uczyła ją, także w getcie i po aryjskiej stronie, dzielności. Powtarzała, że „dziecku należy się cały świat”. W ich łęczyckiej rodzinie to było najważniejsze przykazanie.
24 października 1956 roku moi rodzice stali na placu Defilad pod Pałacem Kultury i Nauki, słuchając przemówienia sekretarza PZPR Władysława Gomułki. Dzielili powszechny entuzjazm tysięcy warszawiaków, wiwatujących na cześć komunistycznego przywódcy. Po raz kolejny czuli się zjednoczeni wspólną nadzieją, jak za dawnych studenckich lat. Wierzyli w socjalizm, ze wszystkich sił pragnęli położyć kres systemowi błędów. Śpiewali „Sto lat”, chcąc budować przyszłość w socjalistycznym kraju wolnym od społecznej niesprawiedliwości. Mojemu ojcu chodziło o równość, mojej matce o bezpieczeństwo.
Mogła jeszcze wtedy nie wiedzieć, że jest w ciąży.
Nie miała komu powierzyć takiej radości. Tak jak nie dzieliła z nikim wojennego lęku. Zapieczętowała przeszłość, nie chciała dotykać ran. Wiedziała, że tylko w ten sposób będzie w stanie budować przyszłość, nowe życie wolne od dawnych upokorzeń. Trzeba się uczyć, trzeba pracować, trzeba być kimś. Wierzyła, że to możliwe. A kiedy spotkała Bogdana, pełnego pasji chłopca z łódzkich Bałut, poczuła się mocniejsza. Oboje chcieli dziecka.
Nie było wówczas kursów dla matek, kobiety mierzyły się z macierzyństwem od pokoleń. Ta rola wydawała się naturalna i… łatwa. Jakby wszystko można było obłaskawić miłością i troską. Czy rzeczywiście? Jak nie kochać za bardzo? Jak pozwolić uwolnić się od siebie, dać oparcie i akceptację, nie projektując własnego scenariusza na los dziecka, które jest SOBĄ?
Mówiłam „czyta”, zanim powiedziałam „mama”. To ona nauczyła mnie książek. Od początku stały się najważniejsze. Wyobrażone światy, w których odnajdowałam wszystko, tajemnicę, inspirację, przygodę. Te wspaniałe odkrycia zawdzięczam jej. Pierwsze litery, pierwsze słowa i wchodzenie w obezwładniającą nierzeczywistość. Dawało mi to poczucie mocy i szczęścia. Potem teatr – na tej samej zasadzie – przymierzanie losów i możliwość wielokrotnego istnienia. W domu moich młodych rodziców pulsowała twórcza energia.
Dali mi wszystkie narzędzia do jej rozpoznania. Mama wierzyła, że mogę wszystko. Ojciec wolał, żebym miała konkretny zawód, może lekarka, bo przecież nie da się żyć z czytania i pisania. Ale sam z zapałem uległ swojej namiętności do radia i sportowych transmisji. A z czasem do ich dokumentowania. Brawurowo realizował własne marzenia. Mama nalegała na niezależność. W każdej postaci. I na rozwój. Szczególnie później, kiedy rozwiodła się i wzięła nasze utrzymanie na własne barki. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wielki musiała pokonać strach. Nie doceniałam jej wtedy. Ale zawsze słyszałam, jak ważna jest samodzielność.
Potwierdziło to potem wiele kobiet, z którymi miałam zawodowe lub przyjacielskie kontakty. Niezapomniana Irena Krzywicka, gorszycielka, ale i niezrównana matka i przewodniczka życia, powtarzała: „najważniejsza jest twórczość”. W zdobywaniu świata pomaga ciekawość, otwarcie na innych i inność, rozwijanie własnych talentów. Nieważne, jaki wykonujemy zawód, ważne, by się w nim spełniać. Tak, to już rozumiałam z domu. To podziwiałam. W sprawach płci, potrzeb ciała i ich zaspokajania musiałam liczyć na podpowiedzi spoza rodzinnego kręgu. Moja nowoczesna mama nie dzieliła się ze mną swoim doświadczeniem.
Dynamiczna, szybka, wszędobylska, nie spędzała czasu w kuchni. Swoją energię kierowała gdzie indziej. Nie umiała i nie lubiła gotować. Nie interesowało jej to szczególnie. Wierzyła, że można bez tego żyć, trzeba tylko umieć zarobić, by nie pozbawiać się smakowitych przyjemności. Było ją stać na tort lub lody w Horteksie, albo królewskie danie w restauracji. Podobnie po macoszemu traktowała szydełkowanie, haftowanie, robienie na drutach. Nadrabiam te braki po latach, ucząc się piec chleb, robić ciasto pomarańczowe, a niekiedy i bawiąc się gliną. W mojej rodzinie budzi to uśmiech.
Mama od dzieciństwa recytowała wiersze. Naszymi poetami byli Tuwim i Broniewski. Ale dziś czytam jej Konstantego Ildefonsa…:
„Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.
Byłem wtedy mały jak muszelka,
a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne”…
Słucha w ciszy. A potem mówi: „jestem twoją córeczką…”.
Agata Tuszyńska – pisarka, poetka, reportażystka. Autorka biografii Isaaca Bashevisa Singera, Ireny Krzywickiej oraz Wiery Gran, a także osobistych „Rodzinnej historii lęku” i „Ćwiczeń z utraty”. W ostatnich latach wydała m.in.: „Oskarżona: Wiera Gran” (2010), „Narzeczona Schulza” (2015), „Jamnikarium” (2016), „Bagaż osobisty. Po Marcu” (2018), „Mama zawsze wraca” (2020), przeniesioną na scenę Muzeum POLIN, oraz „Ćwiczenia z utraty. Po 15 latach” (2021). W 2022 roku miały premierę jej „Żongler. Romain Gary” oraz tomik wierszy „Niesny”. W kwietniu 2023 roku, przy okazji 80. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim, nakładem wydawnictwa Osnova ukazała się „Czarna torebka”. – Bohaterką wszystkich moich książek jest PAMIĘĆ. Znikające światy i odchodzący ludzie. Zapisuję, żeby nie przestały istnieć. Wierzę w ocalającą moc słowa – mówi Agata Tuszyńska. Laureatka Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Pruszyńskich za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu i literatury faktu. W 2015 roku została uhonorowana srebrnym medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i francuskim Orderem Literatury i Sztuki. Jej książki przetłumaczono na kilkanaście języków. Od marca 2022 roku jest felietonistką Vogue.pl.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.