Znaleziono 0 artykułów
04.03.2025

Nie odrobiliśmy lekcji z Marca 1968. Doświadczenie wygnania wciąż się powtarza

04.03.2025
(Fot. Debrocke/ClassicStock/Getty Images)

Po Marcu 1968 roku wyjechało kilkanaście tysięcy Polaków żydowskiego pochodzenia. Nagonka i antysemickie szykany zmusiły ich do emigracji. Nadal istnieją ludzie, którzy uciekają przed przemocą i nie znajdują ratunku. Dopóki tak jest, lekcji polskiego Marca nie uważam za odrobioną.

Ekscytację z powodu marca, dłuższych dni, jaśniejszej aury i wychodzących z ziemi przebiśniegów mąci myśl o innym Marcu. Dawnym, którego wtedy nie rozumiałam, ale który od lat kładzie się cieniem na moje rozumienie świata. Polska, mój kraj, wymówiła dom tysiącom zakorzenionych w nim mieszkańców, wytykając ich palcem, nazywając sublokatorami i odmawiając prawa do ojczyzny. Działo się to w 1968 roku, zaledwie dwie dekady po wojnie, podczas której dokonano niemal całkowitej eksterminacji Żydów.

Tych niewielu ocalałych wracało do siebie, nad Wisłę i Pilicę, do Radomia, Łodzi i Michalina, by odbudować pokaleczone życiorysy. Zakładali rodziny, osiedlali się w znajomych kątach i krajobrazach, by znowu szukać zagubionego sensu. Rodziło się pierwsze pokolenie niepamiętające Zagłady.

W tekście „Wiosna naszej goryczy” Henryk Daszkiewicz, emigrant pisał: „Każde pokolenie powojennej Polski ma dziś, niestety, miesiąc własnej goryczy. Na firmamencie narodowych dramatów Marzec na pewno nie jest tragedią największą. A jednak wspomnienie tego właśnie miesiąca wzbudza szczególny dreszcz odrazy: brutalny pogrom studentów i inteligencji, odium plugawej kampanii antysemickiej, lepka klamra propagandy i psychicznego terroru. Prawdziwe oblicze władzy, niczym nie maskowane i ukazane całemu społeczeństwu; odarcie wiodącej ideologii z jakichkolwiek istniejących jeszcze pozorów rewolucyjnej romantyki”.

Wydarzenia marcowe przypomniały naznaczenie wojny. Po raz kolejny wróciło widmo strachu i konieczności ukrywania się. Rodzice nade wszystko chcieli przed nim chronić swoje dorastające dzieci. Uciekać, żeby uniknąć dyskryminacji – to był odruch. Opuszczenie Polski, która groziła szykanowaniem i nie dawała perspektyw, wydawało się jedynym wyjściem. Oni, starzy, tracili posady i resztę złudzeń. Młodym zamykał się – zamiast otwierać – świat. Ich żydowskość stawała się piętnem. Rosło poczucie odrzucenia.

W Marcu ’68 ziemia osunęła się im spod nóg

Wyrwano ich ze znajomej gleby, upokorzono i nakazano radzić sobie gdzie indziej. W „Syjonie”, gdzie ich miejsce (syjoniści do Syjonu!), w Skandynawii, Ameryce lub gdziekolwiek, byle dalej od rodzimego adresu, do którego – jak sądzili – przynależeli. Wyjechało ich w latach 1968-1971 kilkanaście tysięcy. Statystyki nie są zgodne: 13 czy 17 tysięcy Polaków żydowskiego pochodzenia. Zbyt wielu.

Wyjeżdżali z biletem jedną stronę, który pozbawiał ich nie tylko możliwości powrotu, lecz także nazywania siebie polskimi obywatelami. Tracili dom, język, poczucie bezpieczeństwa i własną historię. Zwykle młodzi, u progu życiowych odkryć i najważniejszych decyzji wstępowali na inną drogę.

Często o tym myślę. Jak kształtowało ich doświadczenie wygnania, czym zubożyło, a czym ośmieliło? Czy utrwalało lęk i osobność, czy może potęgowało zaradność i odwagę? Jaką samotność dzielili przez kolejne lata?         

Dziś, w świecie otwartych granic i ciągłych podróży, trudno to sobie wyobrazić, ale tamte rozstania wydawały się ostateczne, pożegnania znaczyły prawdziwy koniec. Niekiedy koniec świata. Odcięci od rodziców, przyjaciół, miłości, od znajomych ulic, towarzyskiego kręgu, uczelni, marzeń, wszystkiego, co własne.

Jaką odpowiedzialność ponosili za kopniaka historii? Jak to na nich wpłynęło? Jakimi stali się ludźmi? Jasne, każda historia jest inna, ale znam ich wiele i wiem, z jaką goryczą mówili o Polsce niedługo po wyjeździe. Jak ich bolało każde wspomnienie i jak próbowali się nie dawać tęsknocie. Dziś mają dzieci i wnuki, które są Szwedami, Francuzami, Amerykanami. Oni nie, oni zwykle i nadal mówią o sobie „polscy Żydzi”. Słowa „ojczyzna” używają ostrożnie.

Marzec nie był cezurą w moim życiu, byłam za mała, by rozumieć, co się działo, ale znam wielu, których ukształtował. Towarzyszyłam ich późniejszej codzienności przez wiele lat. Wiem, jak się zmieniał ich stosunek do Polski, jak leczyli rany i jak traktowali blizny. Jaką przeszli drogę od załamania, rozżalenia i niechęci w wielu odcieniach i wariantach do uspokojenia, a potem stanu między przebaczeniem a obojętnością.

Polska, którą musieli opuścić, długo była obecna w ich domach. W bibliotekach, w kuchni, we wspomnieniach brzóz, Zakopanego i smaku poziomek. A najbardziej w słowach. Tych, które czytali, tych, w których opowiadali siebie. W poezji i w prozie. Tak działo się długo. Dzieci często nie znają już języka rodziców i dziadków. Wnuki zwykle go nie rozumieją. Książki, które wywozili kilogramami z polskich domów, rzadko są przez kogokolwiek czytane w drugim i trzecim pokoleniu. W nich samych Polska jeszcze się tli. Odwiedzają ją w sentymentalnych pielgrzymkach, pokazując rodzinom ziemię przodków i źródła. Coraz mniej w nich namiętności. Płowieje gniew, blaknie tęsknota. Tak, przyjeżdżają, ale z równą radością wracają do domu. To znaczy do Paryża, Toronto, Sztokholmu.

W liście będącym wyznaniem miłosnym do dziewczyny i Polski marcowy emigrant marzył o powrocie, wierząc, że „nie bylibyśmy naprawdę szczęśliwi nigdzie indziej”. Jego grób jest za oceanem.

Wydawałoby się, że świat się otworzył, a granice nie stanowią barykad. Można je przekraczać i z odrobiną talentu i szczęścia próbować nowego życia. Czy rzeczywiście? Trud i wyzwanie emigracji nie każdemu są dane. Nie dla wszystkich prześladowanych otwarte są zapasowe drzwi. Prawo do azylu jest w poważnym niebezpieczeństwie. Nadal istnieją ludzie, którzy nie mają wstępu do świata marzeń. Z różnych, głównie politycznych powodów. Uciekający przed przemocą nie znajdują ratunku, odbijają się od uprzedzeń, lęków i zahamowań, pozbawieni prawa wstępu do lepszej rzeczywistości. Niosącej pomoc, wsparcie, w konsekwencji ocalenie. A dopóki tak jest, lekcji polskiego Marca nie uważam za odrobioną. Lekcji nagonki, wykluczenia i wygnania. A z drugiej strony – próby zrozumienia, współczucia, opieki.

Każdy choć raz trafił poza nawias. Nie pasował. Nie przynależał. Nie spełniał oczekiwań. Wszyscy jesteśmy wędrowcami. Dobrze, jeśli udało się nam odnaleźć swoje miejsce.

Agata Tuszyńska
  1. Ludzie
  2. Opinie
  3. Nie odrobiliśmy lekcji z Marca 1968. Doświadczenie wygnania wciąż się powtarza
Proszę czekać..
Zamknij