Na zawsze zapisała się w historii popkultury rolą Dany Scully w „Z Archiwum X”. Od dwudziestu pięciu lat pojawia się w kolejnych świetnych filmowych i teatralnych rolach. Teraz jako ekscentryczna seksterapeutka Jean Milburn w serialu Netfliksa „Sex Education”. Gillian Anderson obchodzi dziś 52. urodziny.
W jej akcie urodzenia w rubryce „miejsce” wpisano „Chicago”. Najpierw spędziła w nim tylko kilka miesięcy życia. Rodzice wkrótce przenieśli się do Portoryko, potem do Londynu i to z tym miastem Gillian do tej pory jest najbardziej związana. Choć jeszcze jako nastolatka wróciła do Chicago, tam się uczyła, studiowała w Goodman Theater School w DePaul University i rozpoczęła karierę, zawsze chciała mieszkać nad Tamizą. Dopięła swego w 2002 roku i od tamtej pory z amerykańskim akcentem mówi tylko podczas wizyt w USA. Jej dwaj synowie: 13-letni Oscar i 11-latek Felix są Brytyjczykami. Jeśli podróżniczy gen istnieje, na pewno odziedziczyła go po matce córka aktorki z pierwszego małżeństwa z kanadyjskim scenografem Clydem Klotzem, dwudziestopięcioletnia dziś Piper. – Jako dziecko często się przeprowadzała: Vancouver, Los Angeles, Londyn, jeździła ze mną, pomieszkiwała u ojca. Kiedy była mała, bywało trudno, ale teraz to docenia. Bez lęku odnajduje się w nowych sytuacjach, potrafi dostosowywać się do nieprzewidzianych okoliczności. Spóźnienie samolotu, zmiana planu to dla niej żaden problem – opowiada Gillian.
Ona sama nie była grzeczną nastolatką. Słuchała Dead Kennedys i Skinny Puppy, wzorowała się na stylu Madonny i Cyndi Lauper. Wygolone pół głowy, kolorowe pióra, wyłącznie czarne ciuchy. W szkole ten punkowy, ekscentryczny look nie przysparzał jej kolegów. Uważano ją za dziwaczkę, wyśmiewano. Jedna z jej licealnych przygód zakończyła się na komisariacie, gdzie trafiła po próbie zalepienia klejem drzwi do sali, w której miały odbywać się egzaminy. Problemy nie przeszkodziły jej w rozwijaniu wcześnie odkrytej pasji: aktorstwa. Ciekawe, jaką radę dorosła Gillian dałaby czternastoletniej sobie, siedzącej w fotelu u terapeuty, przygniecionej trudami dorastania.
Na pewno mogłaby powiedzieć: Jeszcze tego nie wiesz, ale jesteś silna. I zajdziesz daleko.
Żeby dostać rolę Scully, okłamała dyrektora castingu. Obawiała się, że jest za młoda, więc dodała sobie trzy lata. Potem już nie musiała uciekać się do żadnych forteli. Jej większe filmy to Ostatni król Szkocji (2006), Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi (2008), Kryptonim: Shadow Dancer (2012). Cały czas gra w teatrze, była między innymi Blanche DuBois w Tramwaju zwanym pożądaniem wystawianym na deskach londyńskiego Young Vic (2014) czy Margo Channing we Wszystko o Ewie w Noël Coward Theatre (2019). Największą popularność przynoszą jej oczywiście seriale, poza Z Archiwum X (1993–2002) m.in. Hannibal (2013–2015), Upadek (2013–2016), Amerykańscy Bogowie (2017), niedługo zobaczymy ją w The Crown (2020) jako Margaret Thatcher, a teraz popis wszechstronności i talentu daje w Sex Education.
Gra terapeutkę Jean Milburn, która pomaga dorosłym oswoić świat seksu, a równolegle zmaga się z wychowywaniem syna, licealisty Otisa (w tej roli Asa Butterfield). Gillian uważa, że serial spełnia ważną misję. – W przeszłości twórcy filmów bali się puścić swoich nastoletnich bohaterów samopas, pozwolić im być sobą. Tak w ogóle postępują dorośli. Wolimy schować głowę w piasek, bo nie chcemy się mierzyć z wyzwaniem, jakim jest na przykład fakt, że nasz syn lub córka uprawia seks. Łatwiej jest udawać, że nie widzimy, niż cieszyć się tym z dzieckiem. Ten serial jest też otwarty na młodszych i starszych bohaterów – i widzów – łączy pokolenia.
Czy i ona, tak otwarta i postępowa, winna jest tego chowania głowy w piasek? – Niestety, tak. Przydarzyło mi się to nawet już po rozpoczęciu zdjęć. Mój syn po raz pierwszy miał w szkole zajęcia z edukacji seksualnej. Idealna sytuacja, by pociągnąć wątek, zadać kilka pytań, dać mu znak, że dom jest bezpieczną przestrzenią, żeby na takie tematy rozmawiać. Ale nie zrobiłam tego! Dopiero po czasie dotarło do mnie, jak świetną okazję straciłam z powodu własnego… Lenistwa? Dyskomfortu? Jestem seksualnie otwarta, akceptuję tę wolność u innych, lecz w przypadku własnych dzieci bywa to trudne.
– Doświadczenia z okresu dorastania pomogły mi podjąć decyzję o przyjęciu roli w Sex Education – przyznaje Gillian. Oprócz jej bohaterki, jest tam jeszcze jedna postać, z którą się identyfikuje. To Maeve (grana przez Emmę Mackey) – niezwykle inteligentna, ale przygnieciona rozmaitymi problemami, buntowniczka, z zamiłowaniem do punkowego stylu. – Widzę w niej wiele cech młodej siebie. Ma czelność być inna, nie
pasuje do układanki. Bigoteria, nienawiść, ciągłe ocenianie tych, którzy „odstają” ze względu na wygląd, nieheteronormatywną seksualność czy niepełnosprawność. Nasz serial mocno to piętnuje, mówi, że wszyscy są wartościowi i mają pełnię praw właśnie tacy, jacy są. Powinno się ich akceptować, nie oceniać.
Aktorka ma jednak świadomość różnicy między jej światem, gdy była nastolatką a dzisiejszym. – Ta presja bycia idealnym. Wymóg ciągłej obecności. Niemożność zaufania ludziom, z którymi czatujemy, bo mogą okazać się kimś innym, na przykład pedofilami. Pokłady seksualnej cyberprzemocy i wulgarnych treści. Nie znałam tego jako dorastająca dziewczyna i trudno mi sobie wyobrazić, jaką presję odczuwają dziś nastolatki, żeby sprostać temu, jak powinny wyglądać, jak się zachowywać w stosunku do chłopaków, co myśleć o sobie? Rodzice wysyłają inne sygnały, znajomi inne. Cieszę się, że mnie to ominęło, moją córkę też. Współczuję dzisiejszym dzieciom i rodzicom.
Sprawia wrażenie osoby chłodnej, zdystansowanej, ale kiedy zdobędzie się jej zaufanie, mur się kruszy, a ja upewniam się, że Gillian Anderson to dowcipna, pełna pasji kobieta. Przypominam sobie nagrania z backstage’ów sesji. Wywiady, w których przekonuje, żeby akceptować siebie. – Dojście do tego stanu umysłu zajęło mi sporo czasu. Miałam niską samoocenę, nawet u szczytu kariery. Jako dwudziestokilkulatka nieustannie myślałam o swojej za dużej wadze i okropnym wyglądzie. Nie wychodziłam z domu, nie chciałam spotykać się z ludźmi, nawiązywać znajomości. Czyli w czasach, gdy świat szalał na punkcie Dany Scully, Gillian nie czuła się jak gwiazda. – Nie bez znaczenia była rola prasy. Znajdowałam się w centrum zainteresowania, na widelcu. To było okropne.
Spokój przyszedł po czterdziestce. – Doszłam do miejsca, w którym powiedziałam sobie: pieprzyć to. Zrozumiałam, że ważne jest tylko to, czy ja dobrze się czuję ze sobą. Przestałam zwracać uwagę na to, co mówią o mnie inni, naprawdę mnie to nie obchodzi. W konsekwencji Gillian postanowiła, że nie będzie uczestniczyć w świecie mediów społecznościowych. Poza Twitterem, gdzie prowadzi jak najdalsze od celebryckiej autopromocji konto. – Dziś wszyscy są tak zaangażowani w social media, że naturalne stało się budowanie samooceny na podstawie liczby komentarzy i lajków. Raz jest wspaniały haj, a za chwilę dół i rozpacz. Nie daję się w to wciągnąć. Tak długo, jak czuję, że jestem dobrym człowiekiem, a moje reakcje i interakcje są satysfakcjonujące, nic innego się nie liczy.
Od lat działa na rzecz organizacji zajmujących się nerwiakowłókniakowatością. Ta nieuleczalna genetyczna choroba była najprawdopodobniej przyczyną guza mózgu, z powodu którego w 2011 roku zmarł jej młodszy brat Aaron. Siostra Zoë (zajmuje się ceramiką artystyczną), dzięki zmianom w prawie stanu Illinios, wzięła ślub z wieloletnią partnerką – oczywiście Gillian wspiera prawa społeczności LGBTQ. Jest także współtwórczynią organizacji charytatywnej SA-Yes, która w RPA pomaga wejść w dorosłe życie młodzieży z domów dziecka. W ogóle to aktorka zaangażowana: wraz z PETA walczy o prawa zwierząt, jest sojuszniczką Greenpeace’u, propaguje zdrowe odżywianie, medytację, lobbuje na rzecz zrównoważonego rozwoju, walki z globalnym ociepleniem i ograniczenia konsumpcyjnego pędu, zwraca uwagę na problem toksycznych składników w kosmetykach. Lista jej pozazawodowych aktywności jest długa.
Jak radzi sobie z rozdźwiękiem między głoszeniem szczytnych idei a życiem, jakie prowadzi? Przecież ze względu na wykonywany zawód nieustannie lata po świecie, gromadzi kreacje, jak każdy korzysta z technologii. – Byłabym hipokrytką, gdybym twierdziła, że mnie to nie dotyczy. Na przykład mój ślad węglowy na pewno jest niemały. Często słyszę, jak wyszydza się celebrytów: mają czelność lobbować na rzecz świadomości klimatycznej, a wskakują w samolot, kiedy tylko rozdają Złote Globy czy Oscary. Według mnie to błąd. Czy tego chcemy, czy nie, walka o klimat sprowadza się do polityki. A politycy zwracają uwagę na „nieatrakcyjne” tematy tylko wtedy, gdy wystarczająco dużo wpływowych osób ich krytykuje. Działania Grety Thunberg to nowe zjawisko, przed nią liczył się wyłącznie głos osób znanych. To nimi interesują się media i publiczność, to oni mają środki, wiedzę i chcą działać. Czy wyśmiewanie ich ma sens? Tracimy na tym wszyscy. Jak później przeciętny Nowak ma uwierzyć, że warto coś robić, skoro sławni dostają za to po głowie.
Dziś w Hollywood każdy jest feministką lub feministą. Fala #MeToo wymiotła z branży szowinistów i krytyków równouprawnienia, przynajmniej jawnych. Jednak przez lata „feminizm” był słowem, które parzyło. Często nawet aktorki, które mogłyby służyć za książkową ilustrację tego terminu, bały się nim określać, żeby uniknąć napiętnowania. Ale nie Gillian.
– Temat kobiet i ich roli w społeczeństwie zawsze był mi bliski. Moja matka pracowała, była samodzielna. Choć nie używała słowa „feminizm”, to wartości i przekonania, które mi wpoiła, były feministyczne. Mam to we krwi – deklaruje. Jeszcze w latach 90. rozpoczęła współpracę z Feminist Majority Foundation. Potem wspierała rozmaite inicjatywy sprzeciwiające się przemocy seksualnej wobec kobiet i dziewczynek, także w krajach trzeciego świata. Ale mimo takiego zaangażowania, nie od razu była gotowa, by głośno mówić o swoim feminizmie. Zmianę przyniósł serial Upadek, w którym zagrała detektyw Stellę Gibson, czyli właśnie wygadaną feministkę. W naturalny sposób temat powracał w wywiadach. – Nie wiem, czego się wcześniej bałam, może łatek? negatywnych skojarzeń, które nasuwają się nawet podobnie postrzegającym świat ludziom? Znowu zadziałał mechanizm: pieprzyć to. Spojrzałam sobie w oczy i powiedziałam: czego się boisz? Przecież jesteś feministką i jesteś z tego dumna. Wtedy zaczęłam mówić o tym otwarcie i robię tak do tej pory.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.