Ludową historię Polski tym razem opowiada film „Kos” Pawła Maślony o Tadeuszu Kościuszce. W roli Ignaca Sikory, szlacheckiego bękarta „opętanego klasowymi aspiracjami”, wystąpił – na stałe związany z warszawskim Nowym Teatrem – Bartosz Bielenia.
W „Kosie” Pawła Maślony rezonowała z Bartoszem Bielenią także próba opowiedzenia ludowej historii Polski – kolejna po esejach Adama Leszczyńskiego, Kacpra Pobłockiego czy Michała Rauszera, bestsellerowych „Chłopkach” Joanny Kuciel-Frydryszak i popkulturowym fenomenie „1670”, którego Kos mógłby być, jak sam Bielenia mówi, „swoistym sequelem”. – Jestem chłopem z dziada pradziada. Mama pochodzi z Suwalszczyzny, tata z Podlasia. Wychowałem się w Białymstoku, ale mnóstwo czasu spędziłem na wsi. Jestem dumny z mojego pochodzenia, to ważny element mojej tożsamości i nigdy się go nie wypierałem. Miałem aspiracje – artystyczne, intelektualne, klasowe, ale nigdy nie myślałem, że muszę podbić świat, żeby udowodnić, że wyrwałem się z Białegostoku. Kocham magiczny nimb wokół Podlasia. Szeptuchy, mistycyzm, noc Kupały to część mnie. Naprawdę chodziłem na wianki, uczyłem się tradycyjnych pieśni, kultywowałem tradycję, bo widziałem, że to zaprocentuje – tłumaczy Bielenia.
Bartosz Bielenia o występach na deskach teatrów: Eksperyment polega na tym, że nie wiesz do końca, co z niego wyjdzie
Jako dzieciak występował w Młodzieżowym Domu Kultury w Białymstoku. Z licealnym kółkiem teatralnym jeździł do Warszawy i „cztery godziny stał po wejściówki” na spektakle Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny. Jego „miastem serca, czakramem” okazał się jednak Kraków. – Po jednej wycieczce szkolnej wiedziałem, że tu będę studiować – wspomina. Po maturze zdał na krakowską PWST, w pierwszych spektaklach brał udział jeszcze przed dyplomem, a w latach 2014-2017, jako dwudziestolatek, związał się z Teatrem Starym. Grał Hamleta u Krzysztofa Garbaczewskiego, w „Weselu” i „Królu Learze” Jana Klaty, główne role w inscenizacjach Czechowa. – Kocham atmosferę starych teatrów. Sala prób Sceny Kameralnej wiele widziała, przeszła, doświadczyła – mówi. W Nowym Teatrze, gdzie się spotykamy, lubi natomiast to, że „nie ma proscenium”. – Aktorzy są na równi z widownią – mówi. – Stary i Nowy mają podobne zespoły – nastawione na eksperymenty. Niektóre bardzo udane, niektóre bardzo nieudane. Na tym przecież polega eksperyment, że nie wiesz do końca, co z niego wyjdzie – tłumaczy. Bielenia wie, że w teatrze następuje właśnie przewartościowanie. – Gdy wchodziłem w świat teatralny 10 lat temu, twórcy myśleli, że trzeba „wyjebać” widzom między oczy. Teraz wrażliwości jest więcej. Tej dobrej, ale trudnej zmiany nie da się przeprowadzić z dnia na dzień. Rewolucja często zjada własne dzieci. Jesteśmy przyzwyczajeni do nadużyć, które były w starym systemie normalizowane. Nie reagujemy więc na nie dość mocno. A gdy przychodzi nowy system, wszystko w nim uwiera – mówi.
Bartosz Bielenia: Chyba nigdy nie byłem tak rozchwiany emocjonalnie
Z teatru Bielenia szybko trafił na ekran. Zadebiutował w 2013 roku w serialu „Głęboka woda”. Na dużym ekranie pokazał się w „Disco polo”, „Na granicy” i „Klerze”. W 2019 roku zagrał podającego się za księdza wychowanka poprawczaka w „Bożym Ciele” Jana Komasy. Film nominowano do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. W 2022 roku Bielenia skończył trzydzieści lat. „Przekroczył barierę”, którą sam sobie wyznaczył. – Pragnąłem do tego wieku nie musieć już nikomu udowadniać moich umiejętności. Bezpieczeństwo daje mi teatr – mówi. Ale wewnątrz „strasznie się zżyma”. – Chyba nigdy nie byłem tak rozchwiany emocjonalnie. Przechodzę od euforii do depresji, od beznadziei po gotowość na przygodę. Może ta integracja skrajności to przejaw dojrzałości – mówi.
Cały tekst przeczytasz w urodzinowym wydaniu „Vogue Polska”, który już teraz możesz zamówić z wygodną dostawą do domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.