Walczą o coś więcej niż zmianę. Walczą o to, żeby w ogóle mieć przyszłość. Działają na rzecz etycznej mody, tolerancji, równości kobiet, powstrzymania dewastacji środowiska. Publikujemy fragment reportażu o młodych aktywistkach ze styczniowego numeru „Vogue Polska”.
Wróg zjawia się w różnych postaciach. Czasem wyłania się z internetu, gdy zbierasz wiadomości do pracy dyplomowej o przemyśle mody i trafiasz na informacje, które wcześniej jakoś ci umknęły. Bywa agresywnym dresiarzem w bluzie z narodowymi symbolami, który goni po mieście twoją koleżankę wracającą z Marszu Równości. Zdarza się, że jego obecność uzmysławiasz sobie po wielu rozmowach, z których bezsprzecznie wyniknie, że dziewczynom w Polsce wciąż brakuje siły przebicia. Albo zobaczysz ciągnące się po horyzont kominy kopalni odkrywkowej w Aachen. Skądkolwiek nadchodzi, należy do porządku ustanowionego w XX wieku przez białych mężczyzn.
Gdy kończył się XX wiek, były bardzo małe albo nie było ich jeszcze na świecie. Najstarsza Ewelina Antonowicz, koordynatorka polskiego oddziału Fashion Revolution, ma 23 lata. Anka Węclewska, która w Płocku angażuje się we wszystko, co dotyczy wykluczonych i dyskryminowanych, w grudniu kończy 20 lat. Zosia Kierner, założycielka fundacji Girls Future Ready, ma 16 lat. Rozalia Rataszewska, uczestniczka Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, przygotowuje się do matury.
Dziewczyny z przekonaniem mogą powtórzyć to, co Greta Thunberg powiedziała jesienią do polityków zgromadzonych na szczycie klimatycznym ONZ: „Tak być nie może. Nie pozwolimy wam na to. Świat się budzi. Nadchodzi zmiana – czy tego chcecie, czy nie”.
[…] – To jest zupełnie nowy typ zaangażowania. Dziewczyny nie muszą nigdzie należeć. Wychodzą na ulice, wykorzystują media społecznościowe. To aktywistki 2.0. – mówi socjolożka Elżbieta Korolczuk, która obserwuje, że do Warszawskiego Strajku Kobiet zgłasza się coraz więcej działaczek poniżej dwudziestki. – One walczą o coś więcej niż zmianę. Walczą o swoje życie. O to, żeby w ogóle mieć przyszłość.
Troska o przyszłość zazwyczaj zaczyna się w przeszłości. Ewelina z Fashion Revolution lubiła modę odkąd pamięta. Znalazła niedawno zeszyty z liceum – wszystkie upstrzone są na marginesach rysunkami ubrań. – Okazało się, że na lekcjach chemii marzyłam o projektowaniu – śmieje się. Ubierała się w rzeczy szyte u krawcowej, do której prowadzała ją mama, i w ciucholandach. W sieciówkach raczej rzadko, bo najbliższe były w mieście 80 kilometrów od domu. – Dzięki temu ominął mnie pęd za zmieniającymi się co dwa tygodnie kolekcjami.
O tym, co światu robi fast fashion, dowiedziała się cztery lata temu, gdy miała pisać licencjat na studiach z komunikacji społecznej. Wystarczyło wrzucić w Google frazę „zrównoważony rozwój w przemyśle tekstylnym”, by trafić na wszystko, co dziś dobrze znamy: wiadomości z Bangladeszu, film The True Cost. Link za linkiem i trafiła na stronę Fashion Revolution – globalnej organizacji, która klientów uczy odpowiedzialności, a producentów zachęca do zmian.
Anka, której chodzi o równość, w podstawówce podobała się chłopakom. Jeden zaczepiał ją, dotykał, choć ona tego nie chciała. Wreszcie nie wytrzymała, na forum klasy powiedziała o tym wychowawczyni. Ona, skądinąd bardzo miła, odparła: „Aniu, chłopcy tak okazują zainteresowanie”. – On dostał przyzwolenie na molestowanie, ja sygnał, żeby siedzieć cicho. Dziś wiem, jak było to szkodliwe, wtedy na parę lat zamilkłam – opowiada. Przestała się bać w liceum. W pierwszej klasie pisali na historii pracę o tolerancji w polityce. Ona napisała o Robercie Biedroniu i Annie Grodzkiej, potem było głośne czytanie. Śmiech na sali, rechotali głównie chłopcy. – Kiedy wybuchł śmiech i usłyszałam: „Anka, jesteś głupia, po co to wyciągasz”, zrozumiałam, że nie mogę milczeć. Jeśli widzi się czyjąś krzywdę i nie reaguje, to daje się na to zgodę – mówi. Wkrótce potem do władzy doszedł PiS. Od tamtej pory Anka jest w Płocku na prawie wszystkich demonstracjach.
Zosia miała pięć lat, gdy rodzice zdecydowali się wyjechać z Polski. Wystarczył rok w międzynarodowej szkole w Helsinkach i – potem – miesiąc w polskiej podstawówce w Łodzi, by zrozumiała, że jeśli chodzi o lekcje angielskiego, to między Finlandią a Polską jest przepaść.
– Nauczycielki były bardzo miłe, dzieci bardzo mądre, ale styl nauczania niewłaściwy. Nie było na przykład książek, które można by czytać, a nie tylko uczyć się gramatyki – mówi. Wróciła do Finlandii i z pomocą mamy zorganizowała zbiórkę książek, które wysłała do Polski. Miała wtedy osiem lat. Dziś rodzina mieszka w Bostonie, a Zosia godzinę drogi od miasta – w internacie przy Phillips Exeter Academy. To jedna z najlepszych szkół średnich w Stanach. Gdy zorientowała się, że jest tu jedyną Polką, pomyślała, że coś jest nie tak. Stworzyła fundację, która ma ułatwiać Polkom start w świecie.
Rozalia, uczennica I Społecznego Liceum Bednarska w Warszawie, od dawna miała jakieś pojęcie o globalnym ociepleniu, czyta przecież anglojęzyczne portale. Poważniej zainteresowała się sprawą, gdy pojawiła się Greta Thunberg. Kiedy w marcu Młodzieżowy Strajk Klimatyczny wyszedł na ulice, postanowiła się zaangażować. Popytała znajomych, poszła na zebranie i chwilę potem, w dniu zakończenia roku szkolnego jechała na protest do Aachen.
To była gigantyczna demonstracja. W ramach wymyślonych przez Gretę Fridays For Future do Aachen przyjechało 40 tysięcy ludzi z kilkunastu krajów. Aktywiści z Ende Gelände blokowali największą kopalnię odkrywkową w Europie, a demonstranci ich wspierali. Rozalia była z grupą znajomych z MSK. Jechali z Berlina dziesięć godzin z sześcioma przesiadkami, spali – jak wszyscy – na karimatach rozłożonych na parkingu koło miejskiego stadionu. Już to było świetne, bo nic tak nie skleja grupy jak skomplikowana podróż, a potem jeszcze na parkingu – poczucie międzynarodowej wspólnoty. Nazajutrz – upał, długa droga i widok kopalni, która zdaje się nie mieć końca. – Zobaczyłam, że wróg istnieje. W Polsce mówimy o Bełchatowie, ale w Bełchatowie nie byłam, a w Aachen tak. Robi straszne wrażenie – wspomina Rozalia. To był impuls, który zmobilizował ją, by spędzić wakacje na przygotowaniach do wrześniowego strajku i związanych z nim wydarzeń. (…)
Kiedy Rozalia szykowała się do strajku, Anka Węclewska wybierała się na pierwszy w Płocku Marsz Równości. To było krótko po Białymstoku, napisała na Facebooku: „Nie mam zamiaru się bać i wy też nie możecie”. – Mnie strach mobilizuje. Przekładam strach na racjonalne myślenie, na niepoddawanie się. Ale wiem, że lęk jest trudno przełamać. Znam ze 20 osób, które nie poszły na marsz, bo bały się powtórki z Białegostoku – mówi. Nie było powtórki, policji udało się utrzymać narodowców w ryzach. Ale potem rozproszyli się po mieście, polowali na uczestniczki i uczestników wracających do domów. – Koleżanka miała z nimi nieprzyjemne spotkanie. Ja, choć rzadko się boję, czekałam na autobus w niepokoju.
– Bardziej niż strach motywuje mnie nadzieja – mówi Ewelina Antonowicz. Kiedy cztery lata temu dowiedziała się o Fashion Revolution, zaraz zaczęła współpracować z polskim oddziałem i wkrótce została koordynatorką na nasz kraj.
* więcej – w styczniowym numerze „Vogue Polska”. Jeszcze przez kilka dni w kioskach
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.