To my, kobiety, obaliłyśmy poprzedni rząd – mówi Aleksandra Leo, posłanka Trzeciej Drogi (Polska 2050) na Sejm X kadencji. Z prawniczką, polityczką i mecenaską sztuki rozmawiamy o wolnych mediach, aktywizacji zawodowej kobiet i zmianach w kulturze.
W sejmie debiutuje pani jako posłanka, ale świat polityki nie jest pani obcy.
Z polityką związana jestem od 14 lat. W 2010 r. zaczęłam pracę w sztabie wyborczym Bronisława Komorowskiego, później zostałam zastępczynią szefa gabinetu prezydenta i szefową biura pierwszej damy. Przez lata pracowałam w sztabach wyborczych. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że kampania to czas wytężonej pracy. Jest w niej też coś uzależniającego. Myślę, że to kwestia adrenaliny. Decyzję o kandydowaniu podjęłam w zasadzie w przededniu rejestracji list wyborczych.
Dlaczego tak późno?
Początkowo miałam inne plany związane z pracą w partii Polska 2050, ale marszałek sejmu Szymon Hołownia przekonał mnie, żebym wystartowała. Powiedział, że jest robota do zrobienia i wierzy, że ją wykonam. To nie było dla mnie łatwe zadanie. Choć pochodzę z Warszawy i tam się wychowałam, startowałam z okręgu wałbrzyskiego. Na czas kampanii przeprowadziłam się do regionu, co nie było dla mnie łatwe. W domu czekały na mnie dwie córki. Jedna rozpoczęła naukę w liceum, druga jest w przedszkolu. Początkowo ludzie z regionu, dziennikarze, traktowali mnie z rezerwą. Wydawało im się, że kiedy wygram wybory, zapomnę o regionie. Od początku zapewniałam, że traktuję działanie w okręgu wyborczym bardzo poważnie. Nic w tej kwestii się nie zmieniło.
Aleksandra Leo: Jestem fanką równego podziału obowiązków w związku
Obawy związane z kandydowaniem dotyczyły kwestii rodzinnych?
Między innymi. Bardzo długo rozmawialiśmy o tym z moim partnerem, z którym budujemy związek w stu procentach równościowy. Jak wszystkie ważne kwestie dotyczące naszej rodziny przedyskutowaliśmy wszystkie „za” i „przeciw”. Zdecydowaliśmy, że na czas kampanii mój partner weźmie na siebie większość obowiązków domowych, choć sam pracuje w dużej międzynarodowej kancelarii prawnej i nie narzeka na brak zajęć. Te decyzje sprawdziły się i zadziałały na naszą korzyść. Jestem fanką równego podziału obowiązków w związku. To pozwala realizować się każdej ze stron i wspiera aktywizację zawodową kobiet. Dla mnie to sytuacja win-win.
Dużym problemem są kwestie nierówności płac.
Frustrujące jest to, że kobiety, szczególnie te zajmujące kierownicze stanowiska, wciąż zarabiają mniej niż mężczyźni. Chcemy to zmienić, chociażby poprzez transparentność zarobków w spółkach Skarbu Państwa. Trzeba walczyć z takimi dysproporcjami, ale też z niesprawiedliwością, z jaką traktuje się kobiety w przestrzeni publicznej. Ostatnie osiem lat było tego przykładem i dlatego to właśnie kobiety obaliły poprzedni rząd. Tłumnie poszły do wyborów. Szczególnie te w wieku 18-29 lat. A przecież wcześniej co druga z nich nie głosowała. To były miliony, które dały nam mandat, który traktuję jako mandat warunkowy. Nie możemy ich zawieść. I mówię to jako posłanka, ale też jako kobieta i matka dwóch córek. Zamierzam walczyć o prawa kobiet i nasze bezpieczeństwo. Legalizacja aborcji jest dla mnie postulatem oczywistym, podobnie jak zlikwidowanie luk płacowych. W Polsce 2050 stawiamy na kobiety. W naszym klubie stanowią one 40 proc. parlamentarzystów, objęły też wszystkie ministerialne stanowiska, które nam przypadły. Hasło „Kobiety do przodu!” zobowiązuje. Traktujemy je bardzo poważnie.
Aleksandra Leo: W naszym klubie kobiety stanowią 40 proc. parlamentarzystów
Jak postrzega pani kwestię parytetu, często przez niektóre środowiska krytykowaną?
Obecnie parytet jest niezbędny. W debacie publicznej często kwestionuje się jego sens, ale skoro pewne ruchy nie dzieją się w sposób naturalny, trzeba je ustalić z góry. Tak, by po czasie wszedł już społeczeństwu w krew. Kobiety na kierowniczych stanowiskach są na równi z mężczyznami kompetentnymi ekspertkami, mają dobre wykształcenie i ogromną wiedzę, ale z wielu powodów ciągle są dyskryminowane.
Przez lata pracowała pani w mediach. To kwestia, którą chciałaby się pani w nowym sejmie zająć?
Zdecydowanie. W sejmie działam w komisji kultury i środków przekazu, w której poza kulturą i sztuką zajmiemy się kwestią odpolitycznienia mediów publicznych. Mając wieloletnie doświadczenie w pracy w radiu i telewizji, wiem, jak ważne są wolne i niezależne media. Te muszą mieć dostęp do polityków, bo trzeba patrzeć im na ręce i obiektywnie oceniać. Poprzednia władza się od nich odcinała, stawiając barierki, zawieszając kotary. Od przeszło dekady jestem też członkinią honorową Towarzystwa Przyjaciół Zachęty. Sztuka współczesna to moja wielka pasja. To dla mnie antidotum na męski świat polityki, który nadal potrafi być szowinistyczny i pełen tzw. życzliwego seksizmu.
Aleksandra Leo: Koniec upolitycznienia kultury
W kwestii kultury też jest sporo do zrobienia. Myśląc chociażby o tym, na co były przeznaczane środki państwowe na jej dofinansowanie. Gros z nich przekazywane było na Kościół.
Przez ostatnie osiem lat wydarzyło się w tym temacie wiele złego. Załamujące jest to, na co były przeznaczane środki Ministerstwa Kultury. Będziemy to teraz weryfikować i zmieniać. Rząd nie ma też prawa wprowadzać cenzury. A to zadziało się chociażby przy okazji filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland, która została przez polityków poprzedniej władzy zwyczajnie zaszczuta. Absurdalne jest to, że prezydent kraju, który powinien reprezentować wszystkich obywateli, nie wyborców jednej partii, angażuje się w szczucie artystów. To szkodliwe i niebezpieczne. Agnieszka Holland musiała mieć przecież przez to stałą ochronę. Dobrym przykładem próby upolitycznienia sztuki była decyzja o niezgodnym z regulaminem wyborze Ignacego Czwartosa, ulubionego artysty prawicy, na reprezentanta Polski na Biennale w Wenecji w tym roku – artysty malującego żołnierzy wyklętych, przeplatającego wątki polityczne z religijnymi. A co do Kościoła, jestem za rozdziałem państwa i Kościoła. Uważam, że fundusz kościelny należy zlikwidować. Chciałabym, by religia zniknęła ze świadectw. Albo rada rodziców i uczniów decydowałaby, czy w ogóle jest w szkole. Obowiązkowym przedmiotem powinna być w szkołach etyka z elementami religioznawstwa.
Aleksandra Leo: Nie chcę, aby słowo „patriotyzm” było zawłaszczane przez jeden obóz polityczny
Świadomość polityczną wyniosła pani z domu?
Zdecydowanie! Wychowałam się w domu o tradycjach patriotycznych. Mój dziadek był powstańcem, rodzice działali w Solidarności – miłość do Polski wyniosłam więc z domu. Wiem, ile wysiłku i determinacji wymaga walka o wolność. W mojej rodzinie opowieści o wojennej Warszawie, jej odbudowie i zmaganiach o niepodległość były na porządku dziennym. Nie były to pompatyczne historie, ale pełne humoru anegdoty o miłościach i codzienności polskiej stolicy czasów okupacji. W domu mamy bardzo dużo pamiątek historycznych. Dziadek był bliskim przyjacielem Wandy Traczyk-Stawskiej. Doskonale pamiętam, gdy podczas rodzinnych spacerów dziadek strugał z gałązek znak „V”, znak zwycięstwa, Solidarności.
Z czym kojarzy się pani słowo „patriotyzm”?
Z tym, ile trzeba było poświęcić, by wywalczyć wolność. Z troską o innych, o Polskę. Tę troskę można pokazać na wiele sposobów, chociażby poprzez dbanie o środowisko. Tego uczę też córki. Nie chcę, aby słowo „patriotyzm” było zawłaszczane przez jeden obóz polityczny.
Jak wspomina pani pierwszy dzień w sejmie jako posłanka?
Zaprzysiężenie na posłankę było dla mnie niezwykle wzruszające, szczególnie że odbyło się w tak ważnym dla Polski momencie. Myślę, że dziadek byłby ze mnie dumny. Podobnie przeżyłam powołanie nowego rządu, kiedy w sejmie pojawił się Lech Wałęsa, który jest niepodważalnym symbolem wolnej i demokratycznej Polski. Patrząc na to, jak ze łzami w oczach przyglądał się temu nowemu początkowi, poczułam wzruszenie. Bolało mnie, kiedy przez ostatnie lata bez szacunku odnoszono się do pana prezydenta.
Wspomniała pani o nowym początku. Co to dla pani oznacza?
Nowy początek, czyli zupełnie nowy sejm. Zadziwiało mnie to, jak można oderwać się od rzeczywistości, odgrodzić od innych. Dzisiaj cieszą nas symboliczne momenty, które powinny być normą, jak to, że spod sejmu znikają barierki albo zdjęta zostaje kotara zasłaniająca korytarz marszałkowski. Dlaczego została tam powieszona? Co poprzedni rządzący chcieli ukryć? Zostało to zapewne zrobione po to, by jeszcze bardziej utrudnić dziennikarzom dostęp do polityków. Rządy PiS zniszczyły relację między mediami i politykami. Dzisiaj sejm się otwiera. Wróciliśmy do organizowania śniadań prasowych, spotkań z organizacjami pozarządowymi. Chcemy, by nowy sejm był o ludziach i dla ludzi.
Więcej o nowych posłankach przeczytacie w styczniowo-lutowym wydaniu magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.