Córka znanego aktora i fotografki poszła w ślady rodziców, ale kroczy wytyczoną przez siebie ścieżką. Z Aleksandrą Lindą rozmawiamy o jej ostatniej roli, sposobach na self-care i sentymencie do kultury analogowej.
Masz za sobą kilka ról filmowych, należysz do międzynarodowej agencji aktorskiej, a w polskich mediach można przeczytać głównie na temat twoich rzekomo „szokujących” stylizacji. Jak się czujesz z dorobioną przez plotkarskie portale łatką skandalistki?
Gdy miałam po raz pierwszy zagrać w filmie, poprosiłam o jak najmniejszą rolę. Chciałam przemknąć niezauważona, zobaczyć, czy to jest mój świat. Unikałam wywiadów, więc ludzie sami dopowiadali sobie historie na mój temat. Mam wrażenie, że urodziłam się nie tam, gdzie powinnam – w kraju, w którym ludzie nie akceptują inności. Moje stylizacje nie są szokujące, nagłówki mediów plotkarskich, które zyskują na „klikalności”, kreują to w ten sposób i napędzają machinę. Nie szukam taniej sensacji ani poklasku. Zaczynam się wypowiadać publicznie, ponieważ uważam to za przywilej, z którego chcę korzystać świadomie. Pomimo sztucznych kontrowersji, mam szczęście otaczać się ludźmi, którzy dają mi duże wsparcie, a osobom, które są zaciekawione tym, co robię, zastanawiam się, co ważnego mogłabym przekazać.
A co chciałabyś przekazać?
Taką mam naiwną ambicję, żeby zmieniać świat. Powoli dorastam do świadomości, że to nie do końca możliwe, więc staram się wpływać na moje małe otoczenie. Nie chodzi o to, żeby zmieniać czyjeś poglądy, tylko pokazać, że warunkiem do porozumienia jest dyskusja. Szukam remedium na hejt i nienawiść, które widoczne są szczególnie teraz. Wydaje mi się, że sztuka to świetna platforma do tego, żeby uświadamiać ludzi. Jeżeli czuję w sobie narastający gniew, nie mogę siedzieć bezczynnie. Zaczęłam słuchać siebie, tego, co podpowiada mi intuicja.
Czy dorastając w artystycznym domu, można się odciąć od sztuki?
Wszystko można, kwestia tego, co się czuje, i jakie dana osoba ma możliwości, marzenia. Nigdy nie myślałam, że mogłabym robić coś innego. A próbowałam. Wiele lat szukałam innej drogi. Uczęszczałam na kurs szycia i projektowania. Pisałam też artykuły do magazynów, pracowałam nad swoim własnym. Ostatnio byłam o krok od otworzenia firmy, wstrzymałam się, bo tego do końca nie czuję. Robiłam to wszystko, żeby posmakować życia i zatrzymać się, chociaż na chwilę, w miejscu, w którym poczuję, że jestem spełniona. Można uznać to za bunt, ponieważ idę na przekór temu, co jest uznawane za jedyną akceptowaną drogę. Ale to pozytywny bunt. Każdy powinien mieć możliwość poszukiwania i zostania tam, gdzie zaprowadzi go serce.
Akceptujesz siebie? Jak na twoje postrzeganie ciała wpłynęła mama, która na zdjęciach pokazuje naturalne piękno?
Jestem jej za to wdzięczna. Od dziecka byłam oceniana, bardzo często w krzywdzący sposób. To bolało. Niektórzy nie zdają sobie sprawy z potęgi słów. Mama zaszczepiła we mnie miłość do naturalności. W kontrze do sztuczności potrzebujemy ciszy, akceptacji siebie, zespolenia z naturą, z przemijającym czasem. Musimy pamiętać, że nie jesteśmy tu po to, aby dogadzać innym. Możemy i powinniśmy pomagać innym, ale wszyscy mają prawo do bycia szczęśliwymi i nie możemy pozwalać, aby to nam odbierano.
Co się stało, że przestałaś przejmować się krytyką?
Do tego się dorasta. Każdy w pewnym momencie życia, niezależnie od tego, czy ma 20, 30 czy 80 lat, w końcu dojdzie do tego, że bezpodstawną krytykę się ignoruje. Konstruktywna sprawia, że się rozwijamy, i jest ważna w życiu każdego. Trzeba szanować siebie, odtrącać negatywną energię i negatywnych ludzi. Jest dużo piękna na świecie – możemy wybrać, czym się chcemy otaczać i w jakim kierunku iść.
Podoba ci się wszechobecny od jakiegoś czasu trend self-care?
Nie wiem, co jest modne. Dla mnie self-care to podstawa zdrowego życia. Usłyszałam ostatnio, że dieta to nie jest tylko to, co jesz, lecz także to, co czytasz, czym się otaczasz, bo to cię tworzy. Otaczanie się ludźmi, którzy w ciebie wierzą, są lojalni, pchają cię do przodu – to jest dla mnie self-care. I przebywanie sama ze sobą.
Lubisz chwile samotności?
Lubię siedzieć sama na ławce w parku, wyjść do restauracji, z książką albo bez, do teatru, do muzeum. Wtedy czuję, że jestem w stanie lepiej się skupić. To dla mnie duchowa sfera, którą staram się w sobie pielęgnować. Chwila wyciszenia jest potrzebna.
Zwłaszcza kiedy jest się częścią show-biznesu.
Nigdy o sobie nie powiem, że jestem częścią show-biznesu. Cokolwiek w życiu zrobię pozostanę sobą, dziewczyną z sąsiedztwa. Stawianie ludzi na piedestałach jest krzywdzące. Ci, których na prawdę powinniśmy wysłuchać, często nie mają siły przebicia, więc na osobach publicznych leży odpowiedzialność, aby dawać autorytet i mówić głośno za tych, którzy pozostają niewysłuchani.
Nigdy nie myślałaś, aby zostać influencerką, która gada do telefonu?
To nie mój świat, ale podziwiam tych, którzy się w tym mądrze odnajdują. Ja chyba jestem trochę staroświecka. Na przykład często mam ze sobą mały aparat na kliszę. Bardzo lubię analogową fotografię, w kontrze do pstrykania setek tych samych ujęć telefonem. To uczy uważności. Skanuję otoczenie w poszukiwaniu czegoś specjalnego.
A co fotografujesz?
W dzieciństwie wszystko, co było na terenie naszego ogrodu i okolic. Dzielnie pozował mi też mój pies, którego przebierałam w cokolwiek miałam pod ręką. To poskutkowało moim pierwszym w życiu zleceniem, pocztówkami dla firmy biżuteryjnej. Trochę za tym tęsknię. Teraz, dopóki nie wezmę aparatu do ręki, nie wiem, czego będę szukać.
Niedawno była premiera słuchowiska „Gra Luizy”, gdzie wcieliłaś się w postać, która jest przeciwieństwem ciebie. Do tego nagrywałaś z tatą, z którym masz bliską relację. Spore wyzwanie.
Dla mnie to kompletna nowość. Nigdy wcześniej nawet nie słuchałam audiobooka. Uznałam to za ciekawy sposób na pracę z wyobraźnią. Nie myślałam o tym, że siedzi tam mój ojciec. Byłam skupiona na pracy. Długo analizowałam postępowanie Luizy, myślałam, jak pewne zdarzenia z dzieciństwa wpływają na nas w dorosłości. Musiałam podejść do niej z empatią – znaleźć jakieś wspólne cechy, choć różnimy się od siebie. U mnie to były pewne zachowania z lat nastoletnich, kiedy nie potrafiłam odnaleźć się w życiu. Choć wolałabym o nich zapomnieć, okazały się przydatne.
Prosiłaś tatę o radę?
Nie, nigdy nie prosiłam go o żadne wskazówki i myślę, że nie zapytam. Zawsze będę go podziwiać, jego niesamowity talent i to, że zawsze daje z siebie tak wiele. Sądzę jednak, że wolałby, abym do wszystkiego doszła sama, ja to szanuję i nie widzę innej drogi. Droga na skróty nie jest dla mnie. Moim marzeniem jest, żeby wszyscy mieli równe szanse.
Opowiedz w takim razie o swojej Luizie.
Moja bohaterka ma bardzo trudną relację z ojcem. To skrajny przykład tego, jak mogą wyglądać relacje w przyszłości. Ostatnio przeczytałam, że stajemy się coraz bardziej psychopatyczni – ludzie tracą empatię, gonią za karierą. To dla mnie wielkie wyróżnienie, że wzięłam udział w projekcie, który może skłonić kogoś do refleksji. Zależy mi, żeby brać udział w projektach, które poruszają trudne tematy.
Od niedawna należysz do międzynarodowej agencji aktorskiej Das Imperium z siedzibą w Berlinie. Czy to znaczy, że szykują ci się zagraniczne produkcje?
Na razie mam za sobą tylko kilka castingów, niektóre rzeczywiście były do międzynarodowych produkcji. Jestem wdzięczna losowi za sam udział w nich, a przejście do kolejnych etapów, w miejscu, gdzie nikt mnie nie zna, to dla mnie ogromna satysfakcja. Próbuję czerpać z tej drogi. Uwielbiam proces castingowy oraz przygotowywanie do roli, kiedy możesz się tak wiele dowiedzieć o ludziach, o świecie, np. poprzez książki.
A co ostatnio przeczytałaś?
„Płynąc w ciemnościach” Tomasza Jędrowskiego – podoba mi się, jak pisze o relacjach międzyludzkich, delikatnie i szczerze. Mam też sporo zaczętych książek, które czytam do połowy i odkładam, a potem do nich wracam, czasem po latach. Jedną z tych książek jest „Auto da fé” Eliasa Canettiego. Wybitne dzieło.
Masz poczucie, że odnalazłaś swoją drogę, przynajmniej na ten moment?
Mam nadzieję, że całe życie będę poszukiwać i próbować różnych rzeczy. W miarę możliwości nie planuję długoterminowo i dobrze czuję się tu, gdzie jestem teraz. Dopóki mogę się rozwijać, żyć pełną piersią, kochać i wspierać bliskich, a zarazem odczuwać satysfakcję z wykonanych projektów, jestem tu, gdzie być powinnam.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.