Najmłodsza kongresmenka w historii poprzysięgła sobie, że zwalczy biedę, podniesie podatki dla najbogatszych do 70 proc. i sprawi, że równouprawnienie wreszcie stanie się faktem. Przebojowa dziewczyna z Bronksu świętuje dziś 33. urodziny.
Podczas trzeciego corocznego Marszu Kobiet w Nowym Jorku, kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez wygłosiła swoje własne „I Have a Dream”. Jej przemówienie, tak samo jak mowa lidera ruchu praw obywatelskich z 1963 roku, przejdzie do historii. Zamiast czarnego mężczyzny w sile wieku za mównicą stanęła tym razem Latynoska, która jeszcze nie przekroczyła trzydziestki. Jej słowa wybrzmiały równie mocno, zwiastując początek nowego myślenia o amerykańskiej demokracji.
„Sprawiedliwość nie jest ideą, o której czytamy w książkach. Sprawiedliwość dotyczy wody, której pijemy. Sprawiedliwość dotyczy powietrza, którym oddychamy. Sprawiedliwość to łatwość brania udziału w wyborach. Sprawiedliwość to równość płac. Sprawiedliwość jest wtedy, gdy bycie uprzejmym nie oznacza milczenia. Czasami trzeba walnąć pięścią w stół, żeby zmienić świat na lepsze” – mówiła najmłodsza kongresmenka w historii, która poprzysięgła sobie, że zwalczy biedę, podniesie podatki dla najbogatszych do 70 proc. i sprawi, że równouprawnienie wreszcie stanie się faktem. Domaga się także opieki medycznej dla wszystkich, bezpłatnych publicznych uczelni, końca prywatnych więzień, zwiększonej kontroli posiadania broni i inwestycji w energię odnawialną. Zmianę klimatu uważa za „największe zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych”. W ramach realizacji jej Green New Deal Ameryka ma więc zredukować emisję dwutlenku węgla do zera i w ciągu dziesięciu lat zrezygnować z paliw kopalnianych.
Nawiązując do rooseveltowskiego Nowego Ładu, Ocasio-Cortez chce jednocześnie przedstawiać się jako socjalistka w modelu skandynawskim. – Socjalizm to system gwarantujący podstawowy poziom godności dla wszystkich – mówi AOC. Dla Amerykanów te postulaty brzmią tak abstrakcyjnie, jakby przemawiała do nich Róża Luksemburg. Ocasio-Cortez mówi o sobie „socjalistka”, przeciwnicy o niej „commie”. Takim mianem senator McCarthy określał w latach 50. komunistów, których uważał za wrogów demokratycznego państwa. Teraz Ocasio-Cortez jest dla demokracji, a w każdym razie Partii Demokratycznej, nadzieją. A dopiero w tym roku świętować będzie trzydzieste urodziny. Śledząc jej ścieżkę kariery, trudno nie zrobić sobie rachunku sumienia z pytaniem przewodnim: „A co tobie udało się osiągnąć przed trzydziestką?”.
Gdy podczas wywiadu telewizyjnego w programie „60 Minutes” dziennikarz Anderson Cooper zapytał ją, dlaczego woli być niedoceniana, Alexandria odparła, że „w taki sposób udało jej się wygrać wybory”. Pokonała najpierw pewniaka Joego Crowleya w prawyborach partyjnych, a potem oponenta z partii republikańskiej, Anthony’ego Pappasa. Pierwsze polityczne szlify zdobywała, współpracując z Berniem Sandersem przy kampanii w 2016 roku. – Tylko radykałowie są w stanie zmienić ten kraj – twiedzi, mówiąc i o niedoszłym prezydencie, i o samej sobie.
Jeszcze dwa lata temu nikt nie znał jej nazwiska, dziś wszyscy posługują się tylko inicjałami AOC. Jeszcze rok temu niektórzy określali ją mianem „flamethrower”, czyli tej, która dolewa oliwy do ognia, dziś większość zgadza się, że, jak sama twierdzi, bardziej pasuje do niej „consensus builder”, czyli ta, która buduje pomosty. Jeszcze kilka tygodni temu Republikanie zarzucali jej, że „niepoważnie” wygląda, bo nosi kolczyki kreolki i maluje usta na czerwono, dziś to ona przechwytuje narrację, opisując na Instagramie swoje codzienne rytuały (używa kremów z filtrem UV, dwukrotnie oczyszcza twarz, jej lista kosmetyków do makijażu zamyka się w liczbie dziesięciu).
Umiejętność posługiwania się mediami społecznościowymi nie powinna dziwić. W końcu AOC należy do pokolenia milenialsów. „Branding” to dla niej słowo klucz. Kongresmenka wcale nie zaprzecza temu, że jej wizerunek jest precyzyjnie przemyślany. Gdyby nie on, nie udałoby się jej zebrać funduszy na kampanię. A w przeciwieństwie do większości amerykańskich polityków nie szukała wsparcia u sponsorów z pierwszej setki „Forbesa”, tylko w lokalnej społeczności. Jej kampania miała charakter „grassroots”, czyli oddolnej inicjatywy, jak AOC podkreśla przy każdej nadarzającej się okazji.
To lokalna społeczność sprawiła, że 3 stycznia 2019 roku została zaprzysiężona jako najmłodsza kongresmenka w historii. Urodziła się 13 października 1989 roku na Bronksie w rodzinie portorykańskich imigrantów. Jej mama, Blanca Ocasio-Cortez (z domu Cortez), wyszła za mąż za architekta Sergia Ocasio. – O polityce rozmawiało się codziennie przy kolacji – mówi AOC. – To jest zakorzenione w naszej kulturze – dodaje. Po maturze w Yorktown High School w 2007 roku (zdobyła tu drugą nagrodę naukową za projekt z zakresu mikrobiologii) poszła na College of Arts and Sciences przy Uniwersytecie w Bostonie. W 2011 roku uzyskała dyplomy z ekonomii i stosunków międzynarodowych. W tym samym czasie na raka płuc zmarł ojciec Alexandrii. Jej mama, a potem także ona, musiały pójść do pracy. Blanca prowadziła autobusy szkolne i sprzątała, córka była barmanką i kelnerką. – Urodziłam się w miejscu, które determinuje twoje przeznaczenie. Kobiety takie jak ja nie ubiegają się o urząd – mówiła podczas kampanii.
Kobiety takie jak ona – z niezamożnych domów, z rodzin imigranckich, z biedniejszych dzielnic, ale też młode, piękne, wyzwolone. Gdy kilka tygodni temu wypłynęło wideo z czasów młodości AOC, na którym tańczy na dachu ze swoimi przyjaciółmi do piosenki zespołu Phoenix „Lisztomania”, Republikanie postanowili wywołać skandal na miarę afery rozporkowej Billa Clintona. Jak zwykle AOC udało się wykorzystać wyciek na swoją korzyść. – Słyszałam, że Republikanie uważają, że kobiety, które tańczą, to skandalistki. A co dopiero tańczące kongresmenki! – napisała w mediach społecznościowych, wyszydzając konserwatywne podejście do kobiecości.
– Zawsze wiedziałam, że będę traktowana inaczej – twierdzi też w filmie „Knock Down The House” w reżyserii Rachel Lears. AOC miała pokazać się na festiwalu w Sundance na premierze tego biograficznego dokumentu. Zamknięcie rządu, na którym twardo negocjowała warunki, zatrzymało ją jednak w Waszyngtonie. Widzom nie przeszkodziło to jednak nagrodzić produkcji owacją na stojąco. Mówi się, że wyborcy potrzebują pokochać swoich kandydatów. Ocasio-Cortez trafia ich w samo serce, bo nie traci kontaktu z tym, kim była wcześniej. – Bądź tą osobą, którą chciałaś być za młodu. Kiedyś potrzebowałam autorytetów, mentorów, pomocy. Wiedząc to, mam odwagę działać. Choćby po to, żeby kiedyś pomóc komuś innemu w przezwyciężeniu przeciwności – mówi.
Oprócz tego, że każdy jej krok, strój i słowo są śledzone przez miliony ludzi na całym świecie, życie Alexandrii w ciągu roku nie zmieniło się wcale tak drastycznie. Nie pracuje już co prawda w serwującej tacos restauracji przy Union Square, a na Wzgórzu Kapitolińskim, ale mieszka nadal z chłopakiem, Rileyem Robertsem, rudym programistą. Tyle że w większym mieszkaniu. Kawalerkę zamienili na dwupokojowe w tym samym budynku. Dwa late temu miała oszczędności w wysokości siedmiu tysięcy dolarów, kredyt studencki spłaca nadal. Nadal jeździ metrem, sama się maluje i własnoręcznie pisze każdego tweeta. Jej historia przypomina współczesną wersję bajki o Kopciuszku. Tyle że droga biednej, mądrej i pięknej dziewczyny nie prowadzi już w ramiona księcia, tylko do Białego Domu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.