Znaleziono 0 artykułów
02.11.2019

„Amazing Grace”: Czysta przyjemność

02.11.2019
(Fot. materiały prasowe AFF)

Błąd realizatorów sprawił, że nagranie ze słynnego koncertu Arethy Franklin nie nadawało się do zmontowania. Musiało minąć niemal pół wieku, żebyśmy zobaczyli „Amazing Grace” w reżyserii Sydneya Pollacka i Alana Elliotta. Warto, bo ten film jest jak prezent! Polska premiera dokumentu już wkrótce we Wrocławiu podczas American Film Festival.

Seans „Amazing Grace” to doświadczenie nieomal duchowe. Trudno uwierzyć, że materiał z legendarnego koncertu Arethy Franklin przeleżał w sejfie Warner Bros blisko 50 lat. Odkrywamy go na nowo dzięki godnemu podziwu uporowi Elliotta, który ponad dekadę walczył o to, by nagrania ujrzały światło dzienne. Do polskich kin dokument trafi 15 listopada. Wcześniej będzie można go obejrzeć na 10. American Film Festival we Wrocławiu.

(Fot. materiały prasowe AFF)

W styczniu 1972 roku Aretha Franklin postanowiła nagrać w Los Angeles koncert muzyki gospel, oddając w ten sposób symboliczny hołd gatunkowi, który ukształtował ją jako artystkę. Gwiazda popu, córka pianistki i pastora, nauczyła się grać na fortepianie, obserwując matkę. Pierwsze kroki w muzyce stawiała pod okiem ojca, śpiewając w kościelnym chórze. Na scenie New Temple Missionary Baptist Church towarzyszyli jej stali członkowie zespołu, a także wielebny James Cleveland, najsłynniejszy artysta gospel i Southern California Community Choir. Wśród słuchaczy byli ojciec, pastor C.L. Franklin i mentorka, legenda amerykańskiej sceny gospel, Clara Ward.

 

Rejestrowany przez dwie noce album stał się najsłynniejszym i najpopularniejszym nagraniem w historii muzyki gospel i najlepiej sprzedającą się płytą Franklin. Koncert został zapisany na taśmie filmowej, a za reżyserię odpowiadał laureat Oscara Sydney Pollack, reżyser m.in. „Czyż nie dobija się koni?” i „Trzech dni Kondora”. 29-letnia wokalistka była już wówczas wielką gwiazdą, z takimi przebojami jak „Respect” czy „I Never Loved a Man” w dorobku. Dokument Pollacka miał być dla niej przepustką do kariery kinowej. Jak mówił w rozmowie z BBC Alan Elliot: z królowej soulu miała stać się królową Hollywood.

Niestety, choć trudno w to uwierzyć, Pollack nie zadbał o to, by zsynchronizować na planie dźwięk z nagraniami z kamery. Bez filmowego klapsa, który pomógłby uporządkować na etapie postprodukcji poszczególne ujęcia, montażyści otrzymali „surówkę” z tysiącami przypadkowo poukładanych fragmentów filmowych. Połączenie ich ze ścieżką dźwiękową było zadaniem karkołomnym, wymagałoby ręcznego dopasowywania każdego fragmentu do muzyki na chybił trafił. Techniczny błąd sprawił, że nagranie trafiło do sejfu Warner Bros i przeleżało tam 35 lat.

(Fot. materiały prasowe AFF)
(Fot. materiały prasowe AFF)

Dopiero w 2007 roku materiałami zainteresował się Alan Elliott, kompozytor i producent. W erze postprodukcji cyfrowej synchronizacja ujęć ze ścieżką dźwiękową stała się możliwa (choć wciąż żmudna), ale to wcale nie oznaczało końca problemów. Premierę filmu zaczęła blokować sama Franklin, która miała już wówczas poważne problemy ze zdrowiem, chorowała na raka trzustki. Gdy zmarła, zgodę na wyświetlenie „Amazing Grace” wyraziła jej rodzina. 

I jak dobrze, że tak się stało! Ten film jest jak prezent, półtorej godziny spływającej z ekranu czystej muzycznej przyjemności. Franklin, kolejno w białej tunice ozdobionej cekinami i morskiej sukience z odznaczającym się złotym łańcuchem, wygląda tu jak prawdziwa królowa. Jej sceniczna charyzma rozsadza ekran, a kiedy zaczyna śpiewać, trudno powstrzymać impuls, by nie klaskać razem z publicznością. Chaotyczny, niemalże bałaganiarski styl filmowania z nagłymi przeostrzeniami i zbliżeniami idealnie współgra ze spontanicznością artystów. Paradoksalnie wszystkie te realizacyjne „brudy” dodają filmowi zaskakującej szlachetności, potęgują wrażenie autentyzmu i skracają dystans z artystami. Pollack zagląda z kamerą za kulisy, filmuje strojenie fortepianu, próby, fotografów wczołgujących się pod scenę, żeby złapać idealny kadr grającej Franklin. Wyławia z tłumu Micka Jaggera i Charliego Wattsa, wyłuskuje żywiołowe reakcje publiczności. 
„Amazing Grace” przypomina także, że koncertowanie to ciężka fizyczna praca. Po twarzach artystów spływa pot, czasami łapią zadyszkę, mylą się, poprawiają. Jest w tym naturalność, jakiej brakuje we współczesnym show-biznesie, nastawionym na maskowanie wszelkich niedoskonałości. 

(Fot. materiały prasowe AFF)

Pollackowi i Elliottowi udaje się także mimochodem uchwycić coś niezwykłego. Dokumentując muzyczne misterium, stają się świadkami sytuacji, w której publiczność – głównie wykluczeni czarni mieszkańcy USA – odnajdują dzięki muzyce poczucie przynależności. Wykonanie tytułowego „Amazing Grace” urasta do nieomal duchowego doświadczenia. Członek chóru słuchający Franklin ociera łzy, ktoś inny chowa twarz w dłoniach ze wzruszenia, publiczność co chwila podrywa się z krzeseł, niektórzy zaczynają spontanicznie tańczyć. 
Oglądając tę niesamowitą wymianę energii, nie sposób strząsnąć pojawiającą się gdzieś z tyłu głowy myśl: ile podobnych materiałów leży gdzieś w piwnicach i czeka na swoje drugie życie?

* Film „Amazing Grace” w reżyserii Sydneya Pollacka i Alana Elliotta będzie można zobaczyć podczas 10. American Film Festival we Wrocławiu. Jubileuszowa edycja AFF potrwa od 5 do 11 listopada. „Vogue Polska” objął wydarzenie patronatem.

www.americanfilmfestival.pl

 

 

Małgorzata Steciak
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Amazing Grace”: Czysta przyjemność
Proszę czekać..
Zamknij