Amerykańska malarka Kate Pincus-Whitney o swojej pracy
Jeśli barokowe martwe natury miały zaostrzać apetyt, zachwycać pięknem kompozycji i przemycać ukryte znaczenia, to współczesne obrazy amerykańskiej artystki Kate Pincus-Whitney działają dokładnie tak samo, ale używają współczesnego języka wizualnego. Te witalne, nasycone kolorami i popkulturą płótna są afirmacją życia.
Sztuka jako azyl
– Kocham słowa, ale zawsze mi się wymykały – mówi Kate i dodaje, że znacznie lepiej porusza się w poezji lub malarstwie – bez początku, rozwinięcia i zakończenia, sztywnych zasad i ram. Swobodne tworzenie od najmłodszych lat stanowiło dla niej bezpieczną oazę, w której królowała wyobraźnia.
– Wciąż pamiętam, jak czytałam na zajęciach „Sam I Am” (ang. Sam ja jestem) albo gdy Q zamieniało się w P, a G w 9. Słowa po prostu nie miały sensu – wspomina swoje pierwsze zetknięcie z systemem edukacji. Szybko okazało się, że umysł Kate funkcjonuje inaczej niż u większości dzieci.
Ale diagnoza, która zapadła na wczesnym etapie, nie była bolesnym zaszufladkowaniem, lecz przyniosła akceptację. Dysleksja stała się częścią jej życia, sposobem postrzegania świata, rysem osobowości.
Kate z trudem przyswajała tekst pisany, ale uwielbiała słuchać książek czytanych na głos. Zatapiając się w historii, tworzyła własne ilustracje. – Od najmłodszych lat nabyłam więc ogromnej biegłości w syntetyzowaniu świata za pomocą języka wizualnego – przyznaje, traktując dziś swoją dysleksję jak supermoc. To ona tak wcześnie wyzwoliła w Pincus-Whitney naturalną ekspresję tworzenia, zmusiła do podążania indywidualną ścieżką. To ona pozwoliła stworzyć odrębny świat, który dziś nazwalibyśmy spójnym i wyrazistym językiem artystycznym.
Tym większe okazało się zaskoczenie Kate, gdy kilkanaście lat później, na drugim roku studiów na nowojorskim Sarah Lawrence College, dowiedziała się o swojej kolejnej przypadłości. – Profesor wyłączył światła, gdy założyliśmy okulary 3D. Wszyscy wokół mnie reagowali, kiedy z ekranu wyleciało trójwymiarowe pudełko, a ja wciąż oglądałam te same kropki, które widziałam przed założeniem okularów – wspomina moment, gdy proste ćwiczenie wykazało jej ślepotę stereofoniczną, czyli zaburzenie widzenia przestrzennego, które uniemożliwia przetwarzanie obrazów w struktury 3D.
Świat Kate Pincus-Whitney nie zawalił się i tym razem. Artystka przyjęła swój sposób postrzegania ograniczony do dwóch wymiarów jako własny i bazowy. Jej kompozycje misternie budowane z nakładających się planów są płynne i odrealnione, mają plastyczność bajkowych ilustracji, zasysają wzrok widza, intrygując własnymi zasadami.
Martwa natura, czyli operacja na symbolach
Jarzące się żarówki, głowa prosiaka, kawałki soczystego melona na półmisku, egzotyczne kwiaty i pióra, butelka. Płótno wypełnione w każdym centymetrze wibrującą od kolorów farbą hipnotyzuje wzrok.
Jak w holenderskiej martwej naturze możemy tu znaleźć alegorie waginalnych i fallicznych form, symbole kruchości życia i nieuchronnej śmierci. Przeplatają się jednak z mocnymi elementami współczesnymi: martini, gin, paczka papierosów, kilka głośnych książek. Na przykład „Biały album” Joan Didion – zbiór felietonów o Ameryce lat 60. XX wieku. W tej kompozycji Eros i Tanatos – jak zawsze w sztuce nierozłączni – przyjmują nowe, ponadczasowe formy.
Na pytanie, czy marki produktów są po prostu odwzorowaniem jej codzienności, czy też toposami popkultury, Kate odpowiada: – I jednym, i drugim! Rozmyślnie ustawiając warholowskie puszki z zupą, puszcza oko do konsumpcyjnego stylu życia. Wstawiając butelkę włoskiego likieru z karczochów Cynar, przywołuje dekadencję sprzed wieku.
Koduje też czysto osobiste wspomnienia: – Dorastałam w Santa Barbara, gdzie jeżowce są najważniejszym towarem eksportowym. Może dlatego, prezentując je w pracach, czuję się jak w domu. Poza tym malowanie ich to świetna zabawa – dodaje.
Brak postaci zasiadających przy tym suto zastawionym stole jest tylko pozorny. – Znacznie bardziej interesuje mnie rozbieranie na czynniki pierwsze tożsamości, psychiki i nieświadomości danej osoby. Uważam, że takie przedstawienie jest wtedy pełniejsze, niż gdybym skupiała się tylko na wyglądzie zewnętrznym – opowiada, podkreślając, że historia relacji zapisana jest w przedmiotach, a rezygnując z dosłownej postaci, odzyskuje intymną przestrzeń dla widza. To pozwala postronnemu obserwatorowi wejść w teatr rzeczy i znaczeń, odnieść się do sceny, odnaleźć własne doświadczenie.
Tworzenie jako praca z intuicją
– Kocham malować! To totalna alchemia – mówi Pincus-Whitney i porównuje swoją praktykę artystyczną do gotowania. – Wciąż zdumiewa mnie, jak nieziemsko jest sięgać po proste składniki, a następnie przekształcać je w coś nowego, o istnieniu czego nie miałam nawet czasem pojęcia – podkreśla. Jej przestronną pracownię wypełniają jaskrawe pojemniki z farbami, świeże kwiaty, owoce czy albumy z ezoterycznymi symbolami.
Jedyną metodą pozostaje wciąż improwizacja. Ewoluujący chaos, czyli praca bez szkiców, planów i założeń. Jeśli w jakiś sposób się przygotowuje, to tworząc wizualne mapy z przedmiotów, które chce zawrzeć w kompozycji. – Uważam, że brak planowania pozwala na szczery dialog z płótnem i koncepcjami, nad którymi pracuję – mówi Kate.
Jej rytm pracy jest zróżnicowany, zależy od dnia, tematu i samopoczucia. Zawsze dostraja się muzyką: od Boba Dylana przez jazz aż po Doję Cat. – Pod każdym obrazem piszę abstrakcyjne frazy lub wiersze, co jest moją pierwszą formalną interakcją z płótnem – opowiada. Podsumowuje równie intuicyjnie: – Zwykle zależy to od obrazu, a nie ode mnie. Ona, artystka, pozostaje jedynie medium.
Kate Pincus-Whitney jest reprezentowana przez Fredericks and Freiser Gallery w Nowym Jorku. W sprawie zakupu prac można kontaktować się też z europejskimi galeriami GNYP Gallery w Antwerpii i Berlinie, a planowanych wystaw z Anat Ebgi Gallery.
Najnowsze prace artystki będzie można oglądać na latem 2024 roku na wystawie „To Live and To Dine in LA/ You Taste like Home” w Anat Ebgi Gallery w Los Angeles oraz w trakcie Art Basel Hong Kong.
Więcej prac artystki można oglądać też na stronie katepincuswhitney.com i na jej Instagramie @katepw.
Fotograf sesji portretowej: Stephanie Macris
Włosy i make-up: Morgan Grimes|
Produkcja: Domi Perek oraz Jane Derryberry
Asystent fotografa: Alex Scott
Obrazy dzięki uprzejmości Fredericks oraz Freiser Gallery, GNYP Gallery oraz Anat Egbi Gallery
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.