Andrew Haigh w „Dobrych nieznajomych” opowiada o relacji romantycznej, ale również o miłości między dzieckiem i rodzicami, o potrzebie bliskości, zrozumienia, akceptacji. – Ten film jest dla mnie okazją do pokazania, że dorastanie jako gej wiąże się z traumą związaną z odkrywaniem tego, że należy się do mniejszości seksualnej. I nie ma znaczenia, że świat jest dzisiaj bardziej przyjazny dla mniejszości niż kiedyś – mówi w rozmowie z nami.
Uznaje się, że powieść „Obcy” Taichi Yamady jest nieprzekładalna na język kina. Jak to się stało, że zainteresował się pan tekstem tak trudnym do zaadaptowania na ekranie?
Proces adaptacyjny rzeczywiście był trudny. Ale ja bardzo lubię, kiedy można wziąć pewne elementy z czyjegoś dzieła i wykorzystać je do stworzenia własnego. Mój film znacząco różni się od powieści. Wspólny natomiast jest szkielet, czyli historia o ponownym spotkaniu swoich rodziców.
Zmieniłem bohaterom orientację seksualną. To było dla mnie ważne, bo dzięki temu mogłem opowiedzieć osobistą historię. A kiedy opowiada się coś osobistego, wchodzą w grę silne emocje. A jednocześnie zależało mi na uniwersalnym wydźwięku „Dobrych nieznajomych”.
Oryginalność tej opowieści zasadza się na tym, że – choć tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli, wyda się to nieprawdopodobne – dorosły mężczyzna spotyka swoich rodziców, którzy są w tym samym wieku co on. Nagle Adam może zrozumieć, w jakim momencie życia byli jego i matka, kiedy on był mały.
Relacja dziecka i rodziców jest dla mnie interesującym tematem. Rodzice potrafią zapewnić dziecko o swojej miłości, ale nie potrafią wytłumaczyć mu tego, co dzieje się w ich życiu, bo ono nie ma przecież narzędzi, żeby pewne rzeczy czy stany emocjonalne rozumieć. Dopiero kiedy człowiek osiąga wiek swoich rodziców, może sobie uświadomić, że tak naprawdę w wielu kwestiach oni sami byli jak dzieci. Nieporadnie radzili sobie z zadaniami, jakie przed nimi stawały. Bo rodzicielstwo nie było przecież ich całym światem. A dla dziecka rodzina jest wszystkim.
Chciałem, żeby mój film był zadośćuczynieniem zarówno dla dzieci, jak i dla rodziców. Żeby uświadomił widzom, że możemy poprawić swoje relacje poprzez szczerość, nazywając pewne rzeczy, jak choćby własną słabość i nieporadność. To oczywiście nie jest proste. Relacja dziecka i rodziców jest jedną z najbardziej skomplikowanych, jakie nawiązujemy w życiu.
Czy panu ten film pozwolił spojrzeć w nowy sposób na relacje ze swoimi rodzicami?
Tak. Starzeję się, jestem już po pięćdziesiątce. Moi rodzice nadal żyją. Z pomocą tego filmu przygotowałem się do tego, żeby porozmawiać z nimi o pewnych sprawach, zanim odejdą. W jakiś dziwny sposób pewne tematy – nie chcę ich nazywać – łatwiej jest poruszyć za pomocą filmu niż słów.
Dlaczego zmienił pan bohaterom orientację seksualną?
Sam jestem gejem. Fascynuje mnie to, jak kolejne generacje homoseksualistów reagują na siebie nawzajem i jak siebie określają. I jak pewne doświadczenia związane z ich seksualnością dzielą ich, a inne łączą. Ten film jest dla mnie okazją do pokazania, że dorastanie jako gej wiąże się z traumą związaną odkrywaniem tego, że należy się do mniejszości seksualnej. I nie ma znaczenia, że świat jest dzisiaj bardziej przyjazny dla mniejszości niż kiedyś. Odkrywanie prawdy na swój temat pod tym kątem wciąż jest trudne i bolesne. Nie mówiąc już o tym, że w niektórych miejscach bycie gejem pozostaje nieakceptowane społecznie.
Chciałem pokazać, że geje nadal swoją traumę ukrywają i że potrzebują ją jakoś z siebie zrzucić. Adam doświadczył homofobii w dzieciństwie. Teraz wiedzie życie, w którym nie doświadcza uprzedzeń. Ale wspomnienia po tamtych trudnych doświadczeniach nadal w nim są. Ja dzisiaj też czuję się ze sobą świetnie, ale pamiętam, że nie zawsze tak było. Noszę w sobie pamięć wielu momentów, które sprawiły, że nie zawsze czułem się swobodnie. Film właśnie o tym opowiada – nie chcemy do takich wspomnień wracać, ale to nie znaczy, że je wymazaliśmy.
Dorastał pan w czasach, kiedy homofobia była na porządku dziennym.
W latach 80. nikt nie robił coming outów. W szkole nie znałem żadnego innego geja. Wydawało mi się, że jestem jedyny. A homofobia w społeczeństwie tylko narastała wraz z wybuchem epidemii HIV. W moim doświadczeniu może się przejrzeć bardzo wiele osób.
Bohaterom pana filmu trudno jest realizować się na płaszczyźnie seksualnej. Dziś to jednak znacznie łatwiejsze. Są różnego rodzaju aplikacje randkowe, które ułatwiają znalezienie partnera.
Urodziłem się w 1973 roku. W latach 90. nie mieliśmy żadnych appek, chodziliśmy do barów, gdzie poznawaliśmy innych gejów. Tworzyliśmy społeczność. Wchodziło się do pomieszczenia, w którym było mnóstwo innych ludzi i można było poszukać kogoś, z kim czuło się jakieś połączenie. Dzisiaj zaszła zmiana pokoleniowa, która objawia się nie tylko tym, że appki nie wymagają od człowieka wychodzenia z domu, lecz także tym, że dziś, idąc z kimś do łóżka, nie ryzykuje się życia. Ja jednak dorastałem w czasach epidemii, kiedy nie było lekarstwa na AIDS. Ludzie dookoła mnie umierali. Młodzi ludzie nie wiedzą, co oznacza „ryzykowny seks” w takim rozumieniu, w jakim moje pokolenie miało do czynienia z tym tematem. To wszystko jest bardzo ciekawe. Mnie i młodych gejów łączy wiele doświadczeń, a jednocześnie tak dużo nas różni.
Niektórzy mówią, że dzisiaj nie ma już czegoś takiego jak społeczność gejowska. Bo przecież geje biorą śluby, wychowują dzieci, spotykają się z teściami w niedzielę. Co pan o tym myśli?
Tożsamość gejowska w latach 80. i 90. była czymś zupełnie innym niż dzisiaj. Była znacznie bardziej radykalna. Powodem było oczywiście to, że gejom wielu rzeczy nie było wolno. Nie dziwi mnie, że dzisiaj, kiedy prawo w wielu krajach się zmieniło, młodym gejom nie chce się kształtować osobnej tożsamości, skoro mogą żyć wygodnym życiem, podobnym do tego, jakie mają ich heteroseksualni koledzy i koleżanki. Nie oceniam tego. Ale w moich czasach środowisko było znacznie bardziej zróżnicowane. Byli zarówno tacy, którzy chcieli żyć na modłę heteryków, jak i tacy, którzy walczyli, by się od nich maksymalnie odróżnić. Dzisiaj dobrze by nam zrobiło, gdybyśmy się nieco bardziej wspierali pod kątem swojej różnorodności. I nie krytykowali nawzajem swoich wyborów. Każdy z nas ma inną historię, inne doświadczenia, inną ścieżkę życiową.
W filmie skupia się pan na pokazaniu różnych oblicz miłości. Ta między mężczyznami ma zupełnie inny ładunek niż ta do rodziców?
Badanie tego jest dla mnie fascynujące. Uważam, że one są jednocześnie zupełnie różne i bardzo podobne. Uczymy się miłości od naszych rodziców, to oni są dla nas wzorem miłości, to dzięki nim zaczynamy rozumieć, czym ona jest. A kiedy doroślejemy, miłość, której nauczyli nas rodzice, zaczyna być seksualna. Myślę jednak, że te rodzaje uczuć są ze sobą mocno powiązane, bo ostatecznie oferują nam to samo, czyli współczucie, zrozumienie, dzielenie się czymś z drugą osobą, bycie pod opieką i troską kogoś innego. A to tak samo przebiega na linii rodzic–dziecko i na linii partner–partner. Wszyscy potrzebujemy kogoś, kto nas rozumie. Kiedy jesteśmy mali, chcemy, żeby to byli nasi rodzice. A gdy zaczynamy wchodzić w romantyczne relacje, chcemy, żeby to był nasz partner albo przyjaciel, którzy dadzą nam ten sam rodzaj zrozumienia co nasi rodzice. Miłość ma wiele form, ale sprowadza się do wspólnych mianowników.
W „Dobrych nieznajomych” partnerów zagrali Andrew Scott i Paul Mescal. Jak pan z nimi pracował? Podążali za pańskimi wskazówkami czy pozwolił im pan reagować na siebie nawzajem i improwizować?
Jestem bardzo elastycznym reżyserem. Długo pracuję nad scenariuszem, ale potem nie traktuję go jak żelaznego zbioru reguł. Lubię, kiedy praca na planie daje poczucie wolności. Jeśli aktorowi nie leży jakaś linijka dialogu i próbuje wyrazić coś jako bohater innymi słowami niż te w scenariuszu, nie mam z tym problemu. Bardzo lubię zwłaszcza improwizacje, które wynikają z emocji, bo wtedy czuję, że aktor naprawdę jest postacią. Obsada w tym filmie naprawdę udźwignęła ciężar ról. Aktorzy grający rodziców zwracali się do Andrew Scotta, jakby był ich synem, i odwrotnie.
Andrew Scott i Paul Mescal mają niesamowite sceny zbliżeń. W jaki sposób udało się oddać to tak wiarygodnie?
Pracowaliśmy z koordynatorami intymności. Bardzo się przykładam do scen seksu. Ale przecież jeśli kręciłbym scenę walki, dołożyłbym wszelkich starań, żeby żadnemu aktorowi nie stała się w czasie jej kręcenia krzywda. Uważam, że ze scenami seksu musi być tak samo. Zadaję sobie mnóstwo pytań. Dlaczego idą do łóżka? Który jest zdenerwowany bardziej? Jakie jest między nimi fizyczne połączenie? Co oni czują? Przegadaliśmy to wszystko bardzo dokładnie z koordynatorami intymności, aktorzy wiedzieli, co się w scenie dzieje i po co ona jest, weszli przed kamerę i dali z siebie wszystko. Wiedzieli, jak ważne są te sceny i że podczas pracy nad nimi są bezpieczni. Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w ich sytuacji, więc naprawdę mam ogromny szacunek dla Andrew i Paula w związku z tym, co zrobili.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.