– Wykluczane grupy w Polsce najczęściej przedstawia się w atmosferze bólu i cierpienia – nie neguję tego, że jest trudno, ale jednocześnie wiem, że w doświadczaniu nienormatywności, w bardzo różnych kontekstach, jest też miejsce na radość i dumę – mówi Ane Piżl. Na co dzień zajmuje się językiem inkluzywnym, prowadzi działania na rzecz równości, takie jak pierwszy, zakończony już, All Inclusive Film Festival.
Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie związane z kinem?
Mam kilka lat, nie potrafię czytać, siedzę w kinie i czekam na „Niekończącą się opowieść”. Pamiętam, że film zaczynał się od napisów, które wprowadzały w historię. Nie wiedziałxm jeszcze, na czym polega kino, więc w tamtej chwili pomyślałxm, że właśnie na tym! Wyobraziłxm sobie, że cały seans to plansze z napisami. I tyle. Przeraziło mnie to, miałxm ochotę uciec, ale na szczęście zostałxm. Tak zaczęła się moja przygoda z kinem.
A pierwszy raz w kinie Żeglarz w Jastarni?
Pamiętam, jak stoję w holu i słucham rozmów, które właścicielki Żeglarza prowadzą z widzami i widzkami. Trzy kobiety, babcia, mama i wnuczka, zupełnie jakby zaprosiły cię do domu. Nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło mi się od razu po wejściu do kina poznać właścicieli, zobaczyć, z jaką troską podchodzą do widzów. One naprawdę chcą wiedzieć, czego ludzie życzą sobie w repertuarze.
Idealne miejsce na twój festiwal.
Dla mnie to było oczywiste: festiwal, który ma włączać różne wykluczane grupy w Polsce, musiał odbyć się w kinie również narażonym na wykluczenie, żeby jeszcze dobitniej pokazać różne aspekty walki o istnienie i widzialność. Właścicielki kina, panie Blindow marzą o tym, żeby było całoroczne, ale teraz sytuacja finansowa na to nie pozwala, więc miejsce działa tylko w sezonie. Od początku czułxm, że klimat Helu, Jastarni i „Żeglarza” będzie idealnie pasować do rozmowy o wykluczeniu.
Łatwiej tam przełamać powszechną narrację, podkreślającą cierpienie?
Zdecydowanie! Wykluczane grupy w Polsce najczęściej przedstawia się w atmosferze bólu i cierpienia – nie neguję tego, że jest trudno, ale jednocześnie wiem, że w doświadczaniu nienormatywności, w bardzo różnych kontekstach, jest też miejsce na radość i dumę.
Często podkreślasz, że nie chcesz bić się z nierównością, tylko tworzyć równość. Ale ciekawi mnie, czy pamiętasz momenty, w których czułxś się wykluczonx.
To, że często mówię o dobrej, mocnej, dumnej stronie bycia osobą z cechami, które narażają na stygmatyzację, jest moim wyborem. Ale on wcale nie wynika z faktu, że nie mam wspomnień o trudnych doświadczeniach. Mam. Zarówno z wczesnej młodości, szkoły, jak i z pracy. No i z aktualnej sytuacji politycznej w Polsce. Wielokrotnie zderzałxm się ze ścianą.
Skąd masz energię do tego, żeby nie skupiać się na trudnościach?
Kiedy byłxm młodx, czułxm się bardzo samotnx – wydawało mi się, że moja płeć i seksualność skazują mnie na cierpienie. Nikt nie powiedział mi, że nie musi tak być. Że będąc lesbijką, osobą niebinarną czy jakkolwiek inaczej wykluczaną osobą – mogę być szczęśliwx. Że nie muszę się dopasowywać. Myślę, że gdybym to wtedy usłyszałx, szybciej udałoby mi się uwierzyć, że to możliwe. Ale tak się nie stało i droga do tej konkluzji zajęła mi sporo czasu. Teraz staram się skrócić tę drogę innym.
Był jakiś punkt zwrotny w twoim myśleniu?
Nie było żadnego zwrotu akcji, raczej długi proces samoakceptacji, ewolucja w myśleniu o sobie i tworzenia życia takiego, jakie chcę mieć. Dziś to, że społeczeństwo oczekuje od osób transpłciowych fizycznego dopasowania do cispłciowej normy, rodzi we mnie sprzeciw. Pozytywny bunt. Nie kupuję tej konwencji, że ludzi traktuje się na podstawie wyglądu, a społeczna akceptacja zależna jest od tego, czy twoje ciało wpisze się w kanon. Nie będę zmieniać mojego ciała, ono jest ok. Wolę zmieniać kulturę, która toczy się binarną, ciasną koleiną.
Na ten pozytywny bunt, o którym mówisz, odpowiedź w Polsce często brzmi: „U nas jest inaczej, musimy przejść przez tyle trudności, że trudno nam się cieszyć”.
I ta część narracji też ma wartość: życie nie jest tylko radosne ani tylko smutne. Wiem, że moja pozycja jest uprzywilejowana: mieszkam za granicą, mam wykształcenie i kilka równoległych ścieżek zawodowych, a to buduje poczucie pewności siebie i stabilizacji. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że pozycja osób z małych miejscowości w Polsce jest inna. Ale kluczowe wydaje mi się znalezienie balansu, dzięki któremu z jednej strony zobaczymy brak akceptacji i potrzebę zmiany, a z drugiej damy wykluczonym osobom energię do tego, żeby miały wysoko podniesioną głowę. Nie zapadły się w tym cierpieniu.
Jakie grupy twoim zdaniem są w Polsce najbardziej wykluczane?
Wielu osobom w Polsce żyje się źle. I co ważne – większość z nas jest narażona na wykluczenie. To jest myśl, która towarzyszyła mi podczas organizacji festiwalu All Inclusive – w Polsce o grupach stygmatyzowanych często mówi się w kontekście mniejszości, a moim zdaniem wykluczeni to większość. Kobiety, starzy ludzie, osoby chore, z niepełnosprawnościami, z doświadczeniem choroby psychicznej, grube, ludzie różnych wyznań. Samodzielne matki i osoby neuroatypowe również mają pod górkę. Dodatkowo jedna osoba może mieć różne cechy, więc jest wykluczana w różnych przestrzeniach. Krótko mówiąc: prędzej czy później wszyscy możemy być narażeni na wykluczenie, chociażby ze względu na wiek.
To, w kim widzimy wykluczonego, zależy od tego, w którym kącie pokoju siedzimy.
Zawsze najbardziej zauważamy siebie. Osoby transpłciowe widzą swoje wykluczenie, głusi swoje, a osoby z niepełnosprawnościami zauważają niedostosowaną przestrzeń i bariery. Boli nas to, co nas dotyczy – to bardzo naturalne i ludzkie. Ale dobrze posłuchać innych historii i znaleźć w różnych, ale poniekąd wspólnych doświadczeniach siłę i solidarność. Żeby nie było tak, że każda grupa zajmuje się tylko sobą i organizuje wydarzenia w zamkniętym gronie.
Na przykład festiwal filmów LGBT dla osób LGBT.
Albo festiwal kultury żydowskiej, na który przychodzą przede wszystkim osoby związane ze społecznością żydowską. To oczywiście wspaniałe i potrzebne wydarzenia! Budują wspólnotę i siłę – jestem za tym całym sercem. Ale myślę, że potrzebne są też inne inicjatywy. Chciałxm to przełamać, zorganizować wydarzenie, które pozwoli spotkać się, poznać różne punkty widzenia i zrozumieć, dlaczego czujemy się najbardziej wykluczeni i samotni. I co nam daje siłę.
Przed festiwalem mówiłxś: „Marzy mi się, żeby ten festiwal nie sprowadził się do wydarzenia kulturalnego, tylko skłonił do refleksji nad tym, jak budować wydarzenia dostępne i realnie włączające różne grupy wykluczane pod każdym względem”. Udało się?
Bardziej niż się spodziewałxm. Festiwal odbył się w małym kinie, w jednej sali, w której spotkało się mnóstwo osób z różnymi historiami i doświadczeniami: obok katolickiego księdza siedziały osoby transpłciowe, Głusi, Żydzi, a z nimi ludzie mieszkający na Helu i te, które przyjechały z zagranicy. Nie tylko razem oglądaliśmy filmy, lecz także żywo dyskutowaliśmy – to było niesamowicie budujące. Jest takie zdjęcie, na którym stoimy w losowo dobranej grupce: młody Żyd, katolicki ksiądz i zakonnica z zakonu Sióstr Nieustającej Przyjemności. Fajnie, gdyby udało się taką atmosferę przełożyć na życie.
Mówisz o słuchaniu osób, które mają inne poglądy niż my?
O spotkaniach z ludźmi, z którymi nie zawsze zgadzamy się w istotnych kwestiach. Myślę, że w kraju, w którym władza chce nas spolaryzować, podzielić na pół, warto głośno mówić, że na to nie pozwolimy. Oczywiście do tego, żeby spotkać się i rozmawiać potrzebna jest baza radykalnej życzliwości – wiem, że z niektórymi osobami trudno wejść w dyskusję. Ale nastawienie może dużo zmienić, dlatego życzliwość jest potrzebna po wszystkich stronach.
Które spotkanie podczas festiwalu było dla ciebie szczególnie ważne?
Najbardziej zapadło mi w pamięć to, po którym nie spodziewałxm się żadnych kontrowersji – o języku inkluzywnym, którym na co dzień zajmuję się zawodowo. Zaprosiłxm Mateusza Adamczyka z zespołu komunikacji Rady Języka Polskiego i Tomasza Fopke z Rady Języka Kaszubskiego. Rozmawialiśmy o żeńskości i różnorodności płci w języku. Zastanawialiśmy się, jak bardzo język polski jest skoncentrowany na tym, co męskie, i czy można to przełamać. I jak jest w języku kaszubskim.
No i?
Perspektywy tych dwóch gości były zupełnie różne. Mateusz – otwarty, inkluzywny, i Tomasz – mocno osadzony w męskiej, binarnej kulturze, opartej na stereotypach płci, spotkali się na jednej scenie. Było to dla mnie niezwykle satysfakcjonujące, ponieważ pokazało, że można dobrze dyskutować, szanować swoje opinie, wymieniać się różnymi poglądami, a widzowie wezmą z tego to, co ich przekona.
Alternatywa dla tego, co zwykle obserwujemy w mediach.
Tak, dobra przeciwwaga dla wielu spotkań, na które zaprasza się wyłącznie osoby działające w jednej bańce – wszyscy klepią się po plecach i myślą tak samo. A pewien niepokój, niezgoda, różnorodność są nam potrzebne do rozwoju. Poza tym w ramach festiwalu odbyły się wspaniałe spotkania z Mają Ostaszewską, Jolą Ogar-Hill, Miriam Synger czy Renatą Orłowską. Były też warsztaty Polskiego Języka Migowego i testowanie w kierunku HIV.
Będzie druga edycja?
Mam nadzieję, bo potencjał jest ogromny! Ale potrzebne są jeszcze pieniądze.
Kino Żeglarz przetrwa?
Musi! Wszystkie trzy właścicielki, a przede wszystkim najmłodsza z nich, Patrycja, są zdeterminowane, żeby rozwijać kino. Historia tego miejsca jest wspaniała – babcia Patrycji dostała je w prezencie od swojego męża. Ale poza romantycznym tłem liczy się to, że dziewczyny podejmują ważne, lokalne inicjatywy: jeżdżą do hospicjum w Pucku z filmami, robiąc przy tym całe wydarzenie – papierowe bilety, atmosferę kina, przeżycie dla osób, które nie mogą już same wybrać się „na miasto” na film. W Żeglarzu były też wyświetlane bajki z ukraińskim dubbingiem dla dzieci z rodzin uchodźczych. Dużo dobrego dzieje się w tym kinie. Mam nadzieję, że kiedyś powstanie o nim film.
Ane Piżl: inicjator_ka All Inclusive Film Festival, pracuje w edukacji na rzecz równości i języka inkluzywnego, działa z Amnesty International. Prowadzi profil na Instagramie @ane_ratownica
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.