Przyjechała na kilka tygodni, została na 30 lat. Dziennikarka i badaczka Anne Applebaum kiedyś patrzyła na Warszawę przez pryzmat osób pamiętających wojnę, dziś ogląda ją oczami nastoletnich synów. Nam opowiada o miejscach, które wpłynęły na jej własną historię.
Była późna jesień 1986 roku. 22-letnia Amerykanka, Anne Applebaum, wysiadła na Dworcu Centralnym w Warszawie. Przyjechała z NRD. Miała już doświadczenie z krajami bloku komunistycznego. W czasie studiów w Yale na kilka miesięcy wybrała się do Leningradu. Znała rosyjski. Po studiach przeniosła się do Londynu na stypendium Marshalla i później do Oksfordu, żeby napisać doktorat o dysydentach w Europie Wschodniej. Pomyślała, że powinna odwiedzić Polskę i poznać ludzi, którzy działali w podziemnej Solidarności. Z pociągu wysiadła z plecakiem, w którym miała tysiąc dolarów. Znany filozof Roger Scruton i dziennikarz Timothy Garton Ash zrekrutowali kilkoro studentów, w tym ją, aby przewieźli pieniądze dla polskiej opozycji.
– Nie wiem dlaczego, ale w ogóle wtedy się nie bałam. Pamiętam, że w podróży miałam najpierw niemiecką kontrolę, a później polską. Jedni i drudzy celnicy byli agresywni i aroganccy, ale dolarów nie znaleźli – mówi.
Kiedy wyszła z dworca, przeżyła szok. – Miałam poczucie, że tutaj wojna dopiero się skończyła. Ciemno, mokra, zimna jesień, swąd palonego węgla, brud, brud, brud, żółtawe światło ulicznych latarni ni to we mgle, ni to w smogu – opowiada. W oswojeniu Warszawy pomogła jej sztuka. Kiedyś w Nowym Jorku poznała malarza Włodzimierza Zakrzewskiego i to on dał jej kontakt do przyjaciela, też malarza Tomasza Ciecierskiego i jego żony Iwony. – Jechałam do nich taksówką. Kierowcy powiedziałam po rosyjsku, że jestem Amerykanką i nie mówię po polsku. Zapytałam, czy możemy mówić po rosyjsku. Wtedy prawie wszyscy w Polsce mówili po rosyjsku, nie to, co teraz. I tak gawędząc z nim, dotarłam do Ciecierskich, zadzwoniłam do drzwi i mówię: „Can I stay with you?”, a oni odpowiedzieli: „Yes”. To dzięki nim poznałam środowiska artystyczne i dysydenckie. Wtedy w Polsce wszystko się przenikało.
Ciecierscy mieszkali na Starym Mieście. Applebaum dostała materac i spała na poddaszu. Szybko okazało się, że klimat w Warszawie niczym nie przypomina tego, który znała z ZSRR. Tam wszyscy byli nieufni, zastraszeni, nie chcieli z nią rozmawiać, a jeśli już, to tylko po to, żeby sprawdzić, czy może im w czymś pomóc, wydostać ich ze strasznego kraju. Polacy byli otwarci, ciekawi świata, każdy miał jakąś historię do opowiedzenia. – To wszystko było europejskie. Ciecierscy mieli wspaniałe mieszkanie, na ścianach obrazy, panowała tam atmosfera cyganerii. To równie dobrze mógł być apartament w Paryżu czy Wiedniu. Poznałam wtedy mnóstwo ludzi, robiłam zdjęcia, odżywiałam się zapiekankami jak wszyscy.
Wkrótce wróciła do Oksfordu. Do Polski znów przyjechała dwa lata później jako zagraniczna korespondentka. Nie była jeszcze gotowa na powrót do Stanów. Postanowiła, że na razie zostanie w Europie. Obiecała rodzicom, że to nie potrwa długo: rok, góra dwa. „The Economist” płacił jej miesięczny ryczałt, około stu dolarów. Połowa tej kwoty pokrywała czynsz za wynajmowane mieszkanie – strych przy ulicy Piwnej. – Polska była wtedy bardzo interesująca dla świata. Teksty u mnie zamawiały „The Independent”, „The Boston Globe”, „Newsweek”. Miałam konto w Banku Handlowym, jedynym wówczas, który obsługiwał transfery dolarowe. Wiązałam jakoś koniec z końcem, ale było mi daleko do innych korespondentów, tych z „The New York Times” czy „The Washington Post”, którzy mieli w Warszawie biura, w biurach teleks, wielkie domy na Mokotowie i samochody z kierowcami – wspomina.
[…]
Idąc ulicą Piwną w stronę placu Zamkowego, mija się kościół Świętego Marcina. To właśnie tam pod koniec lat 80. organizowano spotkania opozycji, dystrybuowano paczki żywnościowe, książki wydawane w drugim obiegu. Raz w tygodniu, w piątki, chodziło się tam po „Tygodnik Mazowsze”, który w 1989 roku w wyniku ustaleń przy Okrągłym Stole przekształcił się w „Gazetę Wyborczą”. W kościele można było spotkać Helenę Łuczywo, Henryka Wujca, Jana Lityńskiego i innych ważnych działaczy Solidarności. Początkowo Applebaum rozmawiała z nimi po angielsku lub po francusku. – Polskiego uczyłam się jeszcze w Oksfordzie. Po przeprowadzce do Warszawy miałam nauczycielkę, a później tłumaczkę, Agnieszkę Mitraszewską, z którą przyjaźnię się do dziś. Kiedy Agnieszka była niedostępna, zastępował ją Piotr Rypson. Po mniej więcej roku, może półtora, radziłam sobie sama.
[…]
Strych przy Piwnej wkrótce stał się ważnym adresem dla przybyszów z zagranicy. – Wtedy do Warszawy przyjeżdżało wielu ludzi, którzy chcieli zobaczyć, jak Polacy obalają komunizm. Hotele były dwa, strasznie drogie. Pocztą pantoflową rozeszło się, gdzie mieszkam i w rezultacie każdego dnia miałam gości. Na materacu w moim mieszkaniu stale ktoś spał. Jedni wyjeżdżali, inni przyjeżdżali. Wiele lat później, kiedy już pracowałam w „The Washington Post”, zadzwoniłam w jakiejś sprawie do sekretarza do spraw opieki społecznej stanu Wirginia. Przedstawiam się, a on pyta: Czy to jest ta Anne Applebaum, u której spałem na materacu?
Któregoś dnia do mieszkania przy Piwnej zadzwonił Radosław Sikorski.
* Więcej – w październikowo-listopadowym wydaniu „Vogue Polska”. Kup: https://www.vogue.pl/prenumerata
* Nakładem wydawnictwa OsnoVa ukazała się książka „Matka Polka” – wywiad rzeka, który z Anne Applebaum przeprowadził Paweł Potoroczyn. Dostępna również w audiobooku
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.