Mam alergię na ograniczanie wolności. Zawsze buntowałem się przed tym, żeby ktoś zamykał mnie w swoich schematach – mówi Anton Ambroziak. Bohater naszego cyklu, który powstaje we współpracy z Kampanią Przeciw Homofobii, swoją tranzycję dokumentuje na Instagramie, na Facebooku wspiera innych młodych transchłopaków, a w realu działa w Fundacji Trans-Fuzja, pisze dla OKO.press i Codziennika Feministycznego, i kocha swoją dziewczynę.
Jak określasz swoją tożsamość?
Jestem transchłopakiem, osobą niebinarną. Nigdy nie powiem o sobie „chłopak”, bo socjalizacja do roli kobiety jest dla mnie bardzo ważna. Nie chcę się od tego odcinać. Gdybym musiał wybierać, zawsze chcę należeć do grupy nie-mężczyzn. Ale na szczęście nie musimy określać się binarnie – jako kobiety albo mężczyźni. Cieszę się, że pracując w mediach, mogę walczyć ze skrótami w rozumieniu tożsamości płciowej.
Twoja walka to forma aktywizmu?
Aktywizm to moje korzenie. Działałem kiedyś w oddolnych kolektywach queerowych. Zabierałem głos poprzez przejmowanie ulic, przestrzeni, pustostanów. Miałem romans z ruchem anarchistycznym. W pewnym momencie ta formuła działania się dla mnie wyczerpała. Zawsze chciałem pracować słowem, stąd dziennikarstwo. To, co robię roboczo nazywam aktywizmem słowa. Chodzi o zabieranie głosu w miejscach, w których trudno mniejszościom go zabrać. I to w taki sposób, by oddać różnorodność doświadczeń. Staram się też partyzancko wspierać osoby transpłciowe. Głównie młodych transchłopaków, z którymi łapię kontakt w grupie wsparcia dla osób transpłciowych na Facebooku. Młodzi ludzie postują tam swoje historie. Gdy mają problemy np. z transfobią w szkole, próbuję im załatwić wsparcie psychologiczne i prawne. Radzę im też z własnego doświadczenia, do których lekarzy się zgłosić. Takie oddolne sieci wsparcia.
Zrobiłeś na ten temat badania?
Z reportażu na temat opieki zdrowotnej dla osób trans, który kończę, wynika, że w Polsce przyjmuje tylko jeden lekarz, dr Bartosz Grabski z Krakowa, który myśli o transpłciowości w sposób kompleksowy i nieinwazyjny. Roboczo mówię, że ma amerykańskie podejście w diagnostyce. Współpracuje z całym zespołem, endokrynolożką i psycholożką, żeby zapewnić pacjentom holistyczną opiekę. Jest też jedynym lekarzem, który nie skreśla z miejsca osób niebinarnych i pozwala im decydować o tym, jak ma wyglądać ich tranzycja. Co to oznacza? Na przykład nie rzuca kłód pod nogi, gdy komuś zależy tylko na rekonstrukcji klatki piersiowej, a nie terapii hormonalnej.
Sam też trafiłeś do doktora Grabskiego?
Nie, gdy się wyoutowałem dwa lata temu, sieć wsparcia osób transpłciowych była mniej aktywna. A może ja nie potrafiłem znaleźć informacji? Nie wiem. W każdym razie, trafiłem do lekarza, który uważa, że niebinarność to wymysł, albo gorzej – choroba psychiczna. Zadawał mi pytania, które zupełnie nie mają związku z tożsamością płciową, m.in. o orientację seksualną czy przyjemność odczuwaną z masturbacji. Podczas badania ginekologicznego kazał mi się rozbierać do naga, a potem zrobił zdjęcie. To nieetyczne. Ale to jeden z dwóch specjalistów w Polsce, ginekolog i seksuolog, który przyjmuje osoby niepełnoletnie. Lekarze wykorzystując próżnię prawną, zbijają na osobach transpłciowych fortunę, a my etap diagnostyki chcemy zamknąć w szufladzie, do której już nigdy nie zajrzymy.
NFZ nie refunduje takiej terapii?
Można próbować diagnostyki w NFZ, ale wiem z doświadczenia, że jak zrozumiesz, kim jesteś, nie chcesz już miesiącami czekać na pierwszą wizytę, a potem pół roku na diagnostykę. Ale prywatna służba zdrowia to w przypadku terapii hormonalnej i dalszych kroków ogromna inwestycja.
Powiedziałeś, że lekarze uznają, że dla każdego droga tranzycji ma być taka sama. Dlaczego?
W taki sposób jest to też uregulowane prawnie. Jeśli chcesz zmienić dokumenty, sąd musi stwierdzić, że zaszły nieodwracalne zmiany w twoim ciele, czyli odpowiednio długo przyjmujesz hormony i/lub przeszłaś/przeszedłeś operację. Osoba transpłciowa, która nie chce żadnych interwencji medycznych, nie ma szans na to, by dostać dowód osobisty z nadanym sobie imieniem. Masz do wyboru posługiwanie się złymi dokumentami albo bycie prowadzonym drogą medyczną, której nie chcesz.
Ty w dowodzie jesteś Antonem?
Nie, wciąż Agatą. Za miesiąc mam operację rekonstrukcji klatki piersiowej. Za dwa lata najważniejsze zmiany w moim ciele już się zakończą. Więcej operacji na razie nie planuję, bo zastanawiam się, czy w przyszłości nie będę chciał urodzić dziecka.
Boisz się operacji rekonstrukcji klatki piersiowej?
Tak, zwłaszcza że jestem hipochondrykiem. Ciężko przeżywam robienie sobie zastrzyków, a co dopiero operację.
Tranzycja jest też absorbująca emocjonalnie?
Tak, nie potrafię o niej nie myśleć. Zwłaszcza że otoczenie wciąż przypomina mi o zmianach, które we mnie zachodzą. Ale czuję się spokojny. Rozedrganie, którego nie potrafiłem skanalizować, wyciszyło się.
Od kiedy wiedziałeś, że jesteś niebinarny?
Od 15. roku życia wiedziałem, że nie jestem normatywny. Ale objawienie przeżyłem dopiero wtedy, gdy poznałem pierwszego transchłopaka. Oswojenie się ze sobą zajęło mi trochę czasu. Bałem się tego, że nie będę traktowany poważnie, a zwłaszcza tego, że moja tożsamość zostanie zredukowana wyłącznie do tożsamości płciowej. Czyli jedyne, kim będę społecznie, to osobą transpłciową.
Jakim byłeś nastolatkiem?
Spokój dawało mi wtedy dopasowanie się do normy. Nie wyglądałem androgenicznie. Nosiłem długie włosy. Ale sukienkę miałem na sobie raz, na studniówce. Rytuałem przejścia była wyprowadzka z domu rodzinnego we Wrocławiu na studia do Poznania. Tam ściąłem włosy. Zacząłem żyć innym życiem. Długo twierdziłem, że nie muszę się określać. Teraz wiem, że to było ucieczkowe. Nie chciałem się ze sobą konfrontować. Próbowałem zasłonić się manifestami politycznymi. Przełożenie sfery prywatnej na działalność publiczną może paradoksalnie opóźniło moje radzenie sobie ze sobą. Wstydziłem się siebie. Ale nigdy nie myślałem o sobie, że jestem biedny, bo nie urodziłem się w swoim ciele. To dominująca narracja na temat transpłciowości. Ludzie automatycznie nam współczują. Ja nie czuję się ofiarą. A przynajmniej nie ofiarą swojej tożsamości. To, co utrudnia nam samoakceptację, to społeczeństwo, w którym żyjemy.
Komu opowiedziałeś o sobie po raz pierwszy?
Pierwszą bardziej linearną opowieść, choć może jeszcze niepełną, pokawałkowaną, nakreśliłem mojej dziewczynie, Karolinie. To była chaotyczna historia o próbie znalezienia siebie. Wciąż ją tworzę, dołączając kolejne epizody z okresu dojrzewania. Do dzieciństwa jeszcze się nie dokopałem.
Wciąż jesteście z Karoliną razem?
Tak. Staram się z nią rozmawiać o tym, jak mój proces wpływa na nią. Te wszystkie zmiany to nie tylko wydarzenie dla mnie, ale i dla osób, które są blisko. Dla niej nie ma znaczenia, jak się identyfikuję. Liczę się ja – jako osoba. Ale wiem, że proces tranzycji mocno mnie pochłania. Potrafię kilka razy dziennie cieszyć się, że rośnie mi nowy mięsień albo włosek na brodzie. Karolina bywa tym zmęczona. Dla bliskich osób tranzycja jest wymagająca emocjonalnie, bo w jej trakcie poznają cię na nowo. W relacjach intymnych jest jeszcze trudniej, a może ciekawiej, bo znajome ciało zupełnie się zmienia.
Karolina wiedziała, jak będzie przebiegała twoja tranzycja?
To nie było dla niej jasne.
A jak siebie określa?
Jako biseksualna kobieta. Choć w przypadku osób transpłciowych ten podział na dwa trochę niknie. Mój problem z określeniem orientacji seksualnej rozpłynął się, gdy zaakceptowałem swoją tożsamość płciową. Podobają mi się konkretne osoby. Nie próbuję się definiować. Bo niby jak? Względem genitaliów własnych czy partnerki/partnera? Tożsamości mojej czy partnerki/partnera?
Co oznacza dla ciebie niebinarność?
Rozwój, proces, wolność. Mam alergię na jej ograniczanie. Zawsze buntowałem się przed tym, żeby ktoś zamykał mnie w swoich schematach. Lekarze często pytają nas, o to, czy bawiliśmy/łyśmy się lalkami, czy samochodzikami. A przecież niezależnie od transpłciowości, stereotypy męskości i kobiecości nareszcie się rozmywają. Ja nigdy nie byłem grzeczną dziewczynką.
Twoi rodzice nigdy nie chcieli, żebyś nią był?
Nie, ale chodziłem do tzw. dobrych szkół, gdzie było parcie na wyniki. Uczyłem się, a po szkole odreagowywałem stres. Zawsze miałem problem z oceną z zachowania. Wychowawczyni mi ją naciągała, żebym mógł dostać świadectwo z paskiem. Ale niezmiennie obrywałem za wyrażanie odmiennego zdania.
Byłeś pewny siebie?
Tak mi się wtedy wydawało. Ale dopiero, gdy się wyoutowałem, zrozumiałem, co to naprawdę znaczy. Nareszcie nie musiałem prowadzić wiecznej wewnętrznej walki. Teraz już wiem, że mówienie o sobie jako o kobiecie bardzo mnie stresowało. Gubiłem się, motałem się, myliłem. Czułem fałsz. Przymus trzymania się żeńskich końcówek mnie rozwalał. Przez to, że wciąż musiałem o tym pamiętać, wszystko, co chciałem powiedzieć, niknęło. Byłem wygadany, ale tylko w bezpiecznej dla mnie sytuacji. Wystarczyło, że musiałem przemawiać na konferencji naukowej i już brakowało mi słów. To wynika też z socjalizacji. Dziewczynki są nauczone tego, żeby zawsze podważać to, co mówią. Wątpić w siebie. I wciąż za wszystko przepraszać.
To się zmieniło?
Tak, bo już nie muszę się ukrywać. Ale nie zapominam o mojej socjalizacji. Robię wszystko, żeby w mojej męskości nie być toksycznym, ani zawłaszczającym. Boję się tego, z czym kojarzy się męskość. Nie chcę, żeby kobiety czuły się przy mnie zagrożone. Nie chcę być chamski, nie chcę zabierać im przestrzeni. Jestem na etapie androgenicznym, ale coraz więcej osób zwraca się do mnie per „pan”. To jest jeszcze dla mnie nowe.
To wykluwanie się nowego człowieka?
A jednocześnie odkrywanie tego, jak powinienem był wyglądać zawsze. I to daje mi ogromną radość. Teraz, gdy obniżył mi się głos, w rozmowach telefonicznych, już nikt nie mówi do mnie: „proszę pani”. Ostatnio, gdy próbowałem umówić się do ginekologa, mówiąc o sobie w żeńskich końcówkach, pani myślała, że umawiam żonę.
W języku polskim trudno się wyzwolić z binarnego schematu „pana” i „pani”. Angielskie „you” daje więcej wolności.
Tak. Gdy znasz siebie w innych językach, czujesz się pewniej. Mnie angielski nie krępował, więc w tym języku byłem zdecydowanie bardziej otwarty. W Polsce, mówiąc albo pisząc językiem równościowym, czasem używa się końcówki „-om” albo miksuje końcówki.
A jak określasz się wobec swoich rodziców?
Nie chcę, żeby mówili do mnie „synu”, bo się nim nie czuję. Ale córkę już stracili. Jesteśmy na etapie „dziecka”. Przeżywamy żałobę po tym, kim byłem oraz kim byłem dla nich. Mam nadzieję, że wspieramy się na wspólnej drodze do nowej relacji.
Ty też jesteś w żałobie po sobie samym?
Tak, muszę się pożegnać z ciałem, które znam. Z jego czuciem, z tym, jak jestem przez nie odbierany, z tym, co wiąże je z bliskimi ludźmi. Tranzycja to nie tylko czas pełen uciech. Jest wiele rzeczy, których się nie spodziewałem. Rysy twarzy mi się zmieniają, więc gdy patrzę w lustro, nie do końca się rozpoznaję. Jeszcze tydzień temu w lustrzanym odbiciu widziałem kogoś innego. To jednocześnie uwalniające i wymagające. Muszę dać sobie przestrzeń na to, żeby się sobie przyglądać.
Jaki następny krok planujesz?
Niedługo będę składać papiery do sądu o zmianę w dokumentach. Wcześniej muszę jeszcze pozwać moich rodziców o to, że błędnie określili moją płeć przy narodzinach. Tak wygląda procedura. Gdy rodzice są akceptujący, można szybko zamknąć ten obrzydliwy proceder.
Gorzej, jeśli rodzice nie akceptują swojego transpłciowego dziecka...
Tak, jeśli rodzice nie dają komuś wsparcia, rozprawa może ciągnąć się latami, a biegli mogą od deski do deski sprawdzać ogromną dokumentację medyczną, żeby sprawdzić, czy aby na pewno komuś się nie wydaje, że jest transpłciowy. Gdy sobie wyobrażę, że musiałbym to zrobić, oblewa mnie zimny pot. Planuję zaskarżyć ten przepis do Trybunału Praw Człowieka o naruszenie prawa do godności, prywatności i życia rodzinnego.
Osoba transpłciowa jest w potrzasku między medycyną a prawem?
Tak, ale powoli dokonuje się postęp. Kiedyś mówiło się tylko o transseksualizmie, czyli o granicznych formach transpłciowości. Transseksualista identyfikuje się z płcią przeciwną, a jego świat dzieli się na kobiety i mężczyzn. Teraz coraz więcej osób czuje, że znajduje się gdzieś pośrodku osi transpłciowości, więc określa się jako niebinarne. Niestety polska służba zdrowia nadal nie odróżnia transseksualizmu od transpłciowości, a nawet gorzej, poprawiając osoby transpłciowe, każe im o sobie mówić jako o transseksualnych. Jeśli przyznasz się, że jesteś niebinarny, możesz mieć wydłużoną diagnostykę, bo w opinii lekarzy oznacza to, że nie jesteś pewna czy pewny, kim jesteś. Na forach osoby transpłciowe wymieniają się więc radami, jak nie powiedzieć lekarzowi prawdy, żeby jak najszybciej dostać receptę na hormony. Lekarze powinni być dla nas wsparciem, a wymuszają przycinanie swojej tożsamości do sztywnych ram.
Czym to się jeszcze przejawia?
Chociażby tym, że osoby transpłciowe muszą tłumaczyć się lekarzom ze swojej orientacji seksualnej, chociaż z tożsamością seksualną nie ma ona nic wspólnego. Oczekuje się, że transmężczyzna jest heteroseksualny, więc będą mu się podobały kobiety. W życiorysie, który dostajemy do wypełnienia, pojawiają się pytania o preferencje.
Z intymnością trzeba się więc pożegnać?
Tak, i to nie tylko u lekarza. Gdy się outujesz, tym, co z jakiegoś powodu interesuje innych, są przede wszystkim twoje genitalia. Tak jakby one określały twoją tożsamość płciową. Ludzie próbują powiązać to, co masz między nogami z tym, kim się czujesz i kto ci się podoba.
Dlaczego ludzie uważają, że musisz im się z czegoś tłumaczyć?
Bo nie rozumieją, czym jest transpłciowość, a uznają, że ciężar edukowania spoczywa na mnie. Ja z przyjemnością tłumaczę, ale pod warunkiem, że celem nie jest poszukiwanie sensacji. Rozmawiam z tymi, którzy mają otwartą głowę, nie próbują mnie wtłoczyć w schematy dla własnej wygody.
Młode pokolenie myśli mniej schematycznie?
Tak, czego dowód miałem ostatnio, prowadząc warsztaty na temat transpłciowości. Dzieciaki zaskoczyły mnie chociażby tym, że zwróciły mi uwagę, żebym nie używał stygmatyzującego określenia „mastektomia”, tylko „rekonstrukcja klatki piersiowej”. Gdy zapytałem, skąd to wiedzą, powiedzieli, że z YouTube’a. Wiedzą więcej niż eksperci starszego pokolenia. Także dlatego, że w najbliższym otoczeniu mają wyoutowane osoby transpłciowe. Gdy ja miałem 15 lat, nie wiedziałem nawet, że mam nieheteronormatywnych znajomych.
To były osoby z warszawskich gimnazjów...
Tak, mam świadomość, że żyjemy w bańce. Na forach wciąż czytam historie transchłopaków, którym zabroniono pójść na studniówkę w garniturze, grożąc jedynką z zachowania. Wiem też, że jedno z warszawskich liceów szykanuje chłopaka, który określał się jako trans, nie pozwalając mu używać właściwych końcówek.
A coraz więcej dzieciaków może liczyć na wsparcie rodziców?
Na szczęście tak, bo rodzice mają możliwość uzyskania informacji na temat transpłciowości, zwłaszcza z anglojęzycznych źródeł. Jeśli rodzice zauważą, co się z dzieckiem dzieje, kierują je do seksuologa na konsultacje.
Jakie są kolejne etapy?
Dziecko trafia pod obserwację. Potem stara się namawiać otoczenie na to, żeby zwracało się do niego wybranym imieniem. W Stanach stosuje się blokery dojrzewania, u nas nie. To wielka szkoda, bo działanie blokerów jest odwracalne, ich stosowanie nie odbiera szansy na to, żeby się później upewnić w swojej tożsamości. Jeśli dziecko stwierdzi, że nie jest tranzycjonujące, może je odstawić, wtedy później pojawią się u niego objawy dojrzewania. W Polsce dziecko na spektrum transpłciowości musi dojrzeć w ciele, w którym nie chce. Ale niektóre państwa mają jeszcze gorsze rozwiązania, np. przymusową sterylizację osób transpłciowych, mającą na celu uniemożliwienie nam rodzicielstwa. Gdyby nasz ustawodawca sobie o nas przypomniał, nasza sytuacja mogłaby się jeszcze pogorszyć.
To dlaczego decydujesz się tu mieszkać?
Bo nie uważam, żebym jako osoba transpłciowa był ofiarą. W mojej transpłciowości jestem też uprzywilejowany. Mam kochających rodziców, akceptujących przyjaciół, przyjazne miejsce pracy. I poczucie, że mogę tu dużo dobrego zdziałać. To mi daje siłę.
18 czerwca 2018 to bardzo ważna data dla osób transpłciowych. Tego dnia Światowa Organizacja Zdrowia usunęła transpłciowość (określaną jako „niezgodność płciowa” lub „dysforia płciowa”) z listy zaburzeń psychicznych. Kim jest osoba transpłciowa? To taka osoba, która urodziła się np. jako mężczyzna, ale czuje, że jest kobietą. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Kampanię Przeciw Homofobii wśród osób LGBT, osoby transpłciowe są najbardziej narażone na przemoc – doświadczyła jej co druga osoba trans. Aby nie krzywdzić osób transpłciowych w życiu codziennym, należy przestrzegać kilku prostych zasad: a) Nie pytaj osoby transpłciowej o imię nadane przez rodziców. Dla niej to nigdy nie było jej prawdziwe imię. Używaj tego, którym przedstawia się dana osoba; b) Jeżeli nie masz pewności jakich rodzajników używać (np. pan czy pani), zapytaj o to uprzejmie; c) Nie mów „zmiana płci” – osoba transpłciowa nie zmienia płci, bo zawsze czuła się kobietą albo mężczyzną. Używaj słów korekta lub uzgodnienie płci.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.