– Nie ma jednego modelu tranzycji. Nie ma dwóch takich samych osób trans – mówi Anu Czerwiński, dokumentalista, operator filmowy, montażysta, twórca wideo do przedstawień teatralnych, ostatnio również aktor. W warszawskich teatrach można oglądać spektakle z jego udziałem, „Mieszkanie na Uranie” i „Orlando. Biografie”. Nam opowiada o dojrzewaniu, odwadze, znaczeniu kruchości.
Mówisz o sobie, że jesteś osobą skrytą, że wybrałeś środowisko artystyczne z lęku czy też po to, żeby się ukryć. Miałeś się schować, a jednak wychodzisz na scenę i opowiadasz swoje życie z emocjonalnymi szczegółami. Jak do tego doszło?
Poza tym, że jestem transem, przede wszystkim jestem twórcą. Każdy artysta opowiada swoją historię. Ja zawsze pragnąłem opowiedzieć tę swoją historię. Teraz jest moment wyzwolenia osób trans. Tak jak 20 lat temu był moment wyzwolenia gejów i lesbijek na Zachodzie, tak teraz przyszedł czas na nas. Coraz więcej osób outuje się, wśród nich wiele postaci publicznych. Za tymi wzorcami kulturowymi idzie jakaś masa krytyczna. Uwolnienie.
Jeszcze trzy lata temu nie uwierzyłbym, że poważna platforma streamingowa da pieniądze na produkcję filmu, w którym głównym bohaterem jest chłopak trans. Robię do tego projektu casting na młodego aktora trans, który zagra tę rolę. Zgłosiło się około trzystu osób – trans lub niebinarnych!
Sam nie wpadłbym na to, że jestem trans, gdybym nie mieszkał we Francji, gdzie studiowałem literaturę, a później reżyserię dokumentalną. To było prawie 13 lat temu. Odkryłem siebie. Odkryłem, kim jestem. Spotkałem osoby, które pokazały mi, że jest taka możliwość. Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem trans. Rozpocząłem tranzycję.
Jak wpadłeś na pomysł eseju wideo, który jest integralną częścią spektaklu „Mieszkanie na Uranie” i opowiada o procesie coming outu osoby trans przed rodzicami i braćmi? Tą osobą trans w spektaklu jesteś ty.
Michał Borczuch zaproponował mi, żeby zrobić rodzaj dziennika w formie wideo, który będzie trochę brudny, oparty na emocjach, jak słynny dziennik tranzycji „Testo ćpun” Paula B. Preciado. Realizowaliśmy spektakl na podstawie jego książki „Mieszkanie na Uranie”, zbioru esejów, które powstawały głównie na lotniskach i w pokojach hotelowych. Mój esej wideo miał być właśnie świadectwem drogi i przemiany. I w taki sposób zacząłem nad nim pracować, ale nie byłem z tego zadowolony. Od dawna natomiast chodziło mi po głowie, żeby opowiedzieć o byciu trans nie za pomocą stereotypowego imaginarium – brania hormonów czy fizycznej transformacji, lecz poprzez relacje z najbliższymi. Polski kontekst prawny sam zresztą podsuwa taką perspektywę, bo nasze okrutne procedury nakazują osobie trans pozwać swoich rodziców do sądu, aby móc dokonać administracyjnej korekty płci.
Musisz wytoczyć proces swoim rodzicom, aby zmienić płeć w dokumentach?
To brzmi trochę jak mokry sen szalonego psychoanalityka, lecz taka jest polska rzeczywistość każdej osoby trans. Zapytałem Michała Borczucha, czy mógłbym obsadzić w rolach rodziny osoby trans i czy sam mógłbym zagrać w takich ustawieniach rodzinnych córkę-syna. Nakręciliśmy wiele godzin improwizacji aktorskich, w których granica między dokumentem, ustawieniami hellingerowskimi a psychodramą zatarła się. Aktorzy niby improwizowali ustalone wcześniej sceny coming outu i narady rodzinnej, a jednak poprzez moją obecność i moją historię do tych scen wdarła się bardzo intensywna emocja.
Grasz i pracujesz w profesjonalnych zespołach aktorskich, świetnie odnalazłeś się w tym środowisku, jesteś traktowany po partnersku. Czy czegoś jednak wciąż się obawiasz?
Jakoś bardzo głęboko mam zakorzenioną w sobie autotransfobię. Nie wiem, czy wszystkie osoby trans to mają. Do dziś sam siebie pytam, czy ja, kurwa, nie zwariowałem, że zmuszam ludzi do tego, żeby mówili do mnie w formie męskiej? Wiadomo, skąd się to bierze. Z tego polskiego katolicyzmu, z poczucia winy związanego z własną osobą i z tym, co się robi z własnym życiem. Ale ludzie cispłciowi i hetero chyba też tak mają, prawda?
Kiedy już zrealizowałeś esej wideo do spektaklu „Mieszkanie na Uranie”, czego dowiedziałeś się o sobie jako człowiek, nie jako artysta?
Że w ogóle mogę opowiedzieć swoją historię. Bo kiedy już sobie uświadamiasz, że jesteś osobą trans i chcesz jeszcze o tym robić sztukę, opowiadać o swojej drodze, masz ciągle z tyłu głowy taki jakby hamulec: „Nie wychylaj się z tym, bo zaraz ktoś cię usadzi”. Bo kto to będzie oglądał? Bo kogo to obchodzi? Bo to jest zbyt radykalne, subkulturowe. Może opowiedz zwykłą historię o miłości? A ja cały czas wiedziałem, że moja historia osoby trans jest uniwersalna, bo jest o byciu sobą w rodzinie. O odcinaniu pępowiny. O dorastaniu. „Mieszkanie na Uranie” pokazało mi, że nie muszę bać się siebie samego i że ludzie mogą się w tym przejrzeć. Ja tym spektaklem wziąłem na warsztat moje relacje z najbliższymi.
Pamiętasz czas, kiedy sobie uświadomiłeś, że twoja głowa, rozum i emocje nie idą w parze z twoim ciałem?
Narracja o osobach trans jest taka, że budzisz się któregoś dnia i masz taki klik w głowie, zaczynasz rozumieć, kim jesteś. Nagle. Pamiętam, że kiedyś moja znajoma, która miała depresję, ze łzami w oczach powiedziała mi: „Ty masz dobrze, bo przynajmniej wiesz, czego chcesz, do czego dążysz, a ja jestem zagubiona i nie wiem”. Mnie osobiście wkurza, że funkcjonuje opinia, w której osoby trans pragną stać się mężczyznami lub kobietami, w związku z tym biorą hormony, przechodzą operację – i trach – mają tożsamość załatwioną. Ja sam taki nie jestem. Zupełnie. Nie nazwałbym dziś sam siebie facetem, nie mam takiego pragnienia, bo męskość – wiadomo – skompromitowała się na wszelkich polach. Uświadomiłem sobie, że nie jestem też kobietą, bo kobieta wiąże się z bardzo dużym bagażem znaczeń. Wydaje mi się, że w głębi duszy każdy z nas jest trochę trans. No bo każdy z nas nie jest tylko jednym szablonem, prawda? Ja uważam, że w najintymniejszych zakamarkach naszej duszy nie ma czegoś takiego jak męskość i kobiecość. Chociaż dla wielu osób trans to właśnie klasycznie rozumiana męskość i kobiecość jest drogą do wyzwolenia, przystanią, w której czują się bezpiecznie i komfortowo. Nie ma jednego modelu tranzycji. Nie ma dwóch takich samych osób trans.
Kiedy przestałeś się chować, uciekać, udawać kogoś innego?
To są dwa momenty. W pierwszym mówisz sobie: „Tak, jestem osobą trans”, i to jest moment totalnego przerażenia. Wtedy myślisz, że pewnie jesteś jebnięty. Ale to jest tranzycja, proces, który musi trwać. W drugim momencie w tym procesie zaczynasz podejmować decyzje, przejmować sprawczość nad swoim życiem, zaczynasz brać hormony. Wtedy oddychasz z ulgą.
Odkąd temat osób trans trafił wreszcie do przestrzeni publicznej, mam wrażenie, że pojawił się poważny problem z komunikacją na prostym poziomie, werbalnym, dotyczącym chociażby zaimków. Dużo osób myśli też, że tranzycja to zabieg chirurgiczny, w którym operacyjnie dokonujemy korekty płci, usuwamy bądź, kolokwialnie mówiąc, dodajemy sobie różne części ciała. Czym naprawdę jest tranzycja?
Dochodzeniem do tego, żeby czuć się swobodnie z samym sobą wśród ludzi. To jest dojście do momentu, w którym nie muszę udawać przed innymi, nie muszę wstydzić się siebie samego, siedzieć we własnym ciele, jakbym siedział na minie. Nie muszę odczuwać w związku ze sobą nerwowego stresu. Ja bym to nazwał dojrzewaniem. To jest również głęboko egzystencjalne uczucie, trudno je wytłumaczyć komuś, kto nie czuje dysforii. Chociaż czasami mam wrażenie, że wielu z nas – niezależnie od swojej tożsamości płciowej – pewien rodzaj egzystencjalnej dysforii odczuwa.
Dysforia płciowa to cierpienie odczuwane z powodu niedopasowania tożsamości płciowej osoby do płci, która została jej przypisana w chwili urodzenia.
Dokładnie, to znaczy, że patrzę na siebie w lustrze i nie mogę uwierzyć w to, co widzę.
A kim jesteśmy, kiedy stajemy się dojrzali?
Z mojego punktu widzenia wtedy jesteśmy gotowi, żeby swoją opowieść dawać innym. U mnie to był moment, kiedy się zakochałem – zresztą jestem z tą osobą do teraz – i miałem taką myśl, że chcę wejść w tę relację właśnie na spokojnie. Po tym jak człowiek staje się dojrzały, może dać coś drugiemu człowiekowi.
Kiedy w ten proces wkraczają hormony?
Dziesięć lat zwlekałem z hormonami, bo po prostu bałem się, że stanę się jakimś dziwem, że jakaś palma mi na głowie wyskoczy. Stoi za tym cały mit transformacji i przemiany.
W spektaklu „Orlando. Biografie” jest świetna scena, w której jedna z postaci, grana przez Marię Robaszkiewicz, mówi, że jej ciało jest przechowalnią hormonów, po czym zaczyna je wszystkie wymieniać. Ta lista jest bardzo długa.
Te hormony przyjmuje w ciągu swojego życia cispłciowa kobieta. Naprawdę. W pewnym sensie wszyscy przechodzimy tranzycję, bo każdy z nas jest wynikiem tego, co je, jakie bierze leki. Jesteśmy też sumą wszystkich naszych chorób. Jesteśmy przesyceni tymi modyfikacjami ciała, których dokonujemy, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy. W przypadku osób trans kwestia hormonów jest o tyle ciekawa, że dokonujemy tego wyboru świadomie, często nie znając konsekwencji.
Nie wiedząc, czy nie wyrośnie na głowie palma?
Tak, ale bierzesz te hormony, ludzie wokół zaczynają cię czytać inaczej. Czujesz się z tym dobrze. Stajesz się bardziej pewny siebie. Nie mylą się już z zaimkami. Zachowują się w stosunku do ciebie w porządku.
Mnie hormony dały to, że ludzie odbierają mnie tak, jak sam siebie widzę. Bo w moich oczach wyglądam tak samo jak wcześniej. Chociaż może nie, mam nieco bardziej owłosione nogi. Po prostu idę sobie w szortach i wiem, że nie spotka mnie za to nic złego. Widzę siebie i bardzo siebie lubię, ale też chyba dlatego, że ludzie dookoła traktują mnie tak, jak ja bym tego oczekiwał. Czy nazwałbym to przemianą? Nie, to jest droga. Kiedy kłócimy się z moją dziewczyną, ona mówi mi: „To wszystko przez te twoje hormony”. Nie, ja zawsze taki byłem.
Tylko te owłosione nogi w szortach definiują cię, przynajmniej wizerunkowo.
Tak samo jest, kiedy rozmawiasz z osobą, która była bardzo gruba i nagle schudła. To też jest tranzycja. Tak samo, kiedy patrzysz na swoje zdjęcie z dzieciństwa, bo starzenie się też jest tranzycją. Każdy z nas przeżywa w pewnym stopniu to samo co ja na swojej drodze.
A wiesz już, dokąd ma cię to wszystko doprowadzić?
Pytasz o cel tranzycji? Kiedy myślimy o osobach trans, często myślimy o tym, że ich celem jest stać się mężczyzną czy kobietą, przejść gdzieś na drugą stronę. Na przykład ja, dzięki hormonom, tak wspaniale czuję w swoim ciele, że nie chcę żadnych operacji. Jestem osobą, nie chcę wiedzieć, czy jestem mężczyzną, czy kobietą. Jest mi z tym dobrze.
Ale ciałem wiele komunikujemy, porozumiewamy się z otoczeniem.
Ciało dostarcza nam przyjemności i odpoczynku. Ciałem dotykasz drugiego człowieka. Możemy z ciałem niestworzone rzeczy wyczyniać. Ciałem też pracujemy. Robimy sztukę.
Chcesz powiedzieć, że ciało być może nas definiuje, ale niczego nie warunkuje?
Przyszedłem dziś na spotkanie w binderze, a jutro w spektaklu będę paradował w staniku. Jest taka scena w „Orlando. Biografie”, kiedy osoba trans, która czuwa nad historią Orlando, dokonuje finalnie aktu jej, jego przemiany.
Do tej kluczowej sceny, w której zdejmuję Klarze Bielawce, grającej Orlando, bandaże ukrywające jej piersi, wychodzę właśnie w staniku i obcisłej koszulce. Bo pomyślałem sobie, że pokazanie na scenie mojego ciała takim, jakie ono jest, okaże się dla mnie wyzwalające. A dla publiczności będzie to sygnał, że trans ciała mogą być bardzo różne.
Jest teraz cała kultura Instagrama i tutoriali, ale to są zawsze kalki, a nie ludzkie doświadczenie i prawdziwe, skomplikowane, sprzeczne emocje, jakie w prawdziwym życiu nami targają. Mam wrażenie, że ludzie zaczęli teraz porozumiewać się ze sobą językiem psychoterapii z Instagrama.
Moje trans życie nie zawsze przystaje do tych formułek, a ja nie ukrywam, że mam w dowodzie Anna. Niektóre osoby ciągle mówią do mnie Ania i miałem taki czas, kiedy mi to bardzo przeszkadzało, było trudne. Dla większości trans osób wspominanie ich imienia z przeszłości jest bolesne, lecz dla mnie dzisiaj już nie jest, bo jestem Anu, ale część mnie ciągle jest i na zawsze pozostanie Anią. Dla mnie tranzycja to nie jest magiczne kasowanie przeszłości. Jestem dumny z tego, że mam doświadczenie życia jako kobieta. I dlaczego miałbym teraz wytaczać jakieś procesy moim rodzicom?
Żeby funkcjonować w społeczeństwie, muszę się ciągle naginać, żeby na przykład móc podpisywać umowę o dzieło, muszę teraz zmienić dokumenty, żeby mój pracodawca nie dostał zawrotu głowy, kiedy spojrzy na mój dowód osobisty i spojrzy na mnie. Dzisiaj zamawiałem zakupy przez internet i zamówiłem między innymi alkohol. I nagle dostaję esemesy: „proszę przygotować dowód osobisty, bo w zamówieniu jest alkohol i kurier będzie weryfikował wiek odbiorcy”. I znowu: przyjdzie kurier, mam dowód na żeńskie dane i jednocześnie te owłosione nogi, będzie trzeba z obcym facetem negocjować, że ja to naprawdę ja. W kapitalistycznym świecie takich sytuacji jest mnóstwo, a ja nie chcę z nikim negocjować. W łóżku, w sytuacjach intymnych czuję się fantastycznie ze swoim ciałem, takim, jakie mam, i nie chcę robić sobie mastektomii. Czy to oznacza, że jestem mniej trans? Czy to znaczy, że jestem niekonsekwentny? Czy to oznacza, że oszukuję społeczeństwo na temat tego, kim jestem? Nie ma szablonu.
Jednak jest, bo chociażby Instagram to narzędzie, które pozwala nam kształtować wizerunek właśnie według szablonu. Mamy do dyspozycji mnóstwo filtrów, które czynią nas atrakcyjniejszymi, a w efekcie wyglądamy jak z szablonu właśnie. Te same osoby, które z tego korzystają, mogą patrzeć na twoją przemianę w sposób skrajnie negatywny, nie widząc, że robią to samo. Gdybyś próbował im to uzmysłowić, pewnie by się obrazili.
Jak wiemy, ideał nie istnieje. Fajnie jest znaleźć się w momencie, w którym to sobie uświadamiasz. Biologicznie przecież nigdy nie będę dziewczyną i nigdy nie będę kolesiem. Nie mam wątpliwości co do tego. Mnie to zresztą wcale nie jest potrzebne do szczęścia. Pytałeś, co jest po tym dojrzewaniu. Chyba właśnie pogodzenie się z własnymi słabościami. To jest uwalniające.
Część spektaklu Michała Borczucha, dedykowana tobie, kończy się twoim monologiem. Domagasz się uznania twojego braku odwagi. A ja całą twoją działalność artystyczną odczytuję jako jeden wielki manifest odwagi w oczywistym kontekście – nagonki na całe środowisko LGBTQ+ wywołanej przez partię rządzącą.
Na początku chcieliśmy poprzestać na tych fragmentach z rodziną, ale pomyślałem sobie, że nie chcę być tylko tym transem, który daje swoją historię, a nie daje żadnej wypowiedzi artystycznej. Powiedziałem Michałowi, że ja też, tak jak pozostali aktorzy, chcę popracować z tekstem Preciado. Zgodził się. Wziąłem na warsztat fragment „Manifestu kruchości”, który Preciado wygłosił na konferencji naukowej, gdzie miał opowiadać o swojej kondycji bycia trans. Płakałem, kiedy pierwszy raz go czytałem. Jest coś takiego, że od osób trans, tak jak od gejów, wymaga się, żeby zrobili coming out, żeby dumnie mówili o swojej tożsamości. Żeby w sposób heroiczny przeistoczyli się z kobiety w mężczyznę, z mężczyzny w kobietę. Żeby mieli superciało, byli jakimiś superbogami albo boginiami, żeby udowodnić większości, że są coś warci. Ja z tymi moimi cyckami, z tym, że po prostu nie chcę chodzić na siłownię i stawać się dyskobolem, jestem w pewnym sensie kruchy, bo nie chcę wpisywać się w to, czego ludzie ode mnie oczekują. Chyba dlatego mnie tak bardzo ten „Manifest kruchości” rusza, bo nie chcę spełniać niczyich oczekiwań o dzielnym transie, który przezwyciężył swoje cierpienie i spełni twoje oczekiwania o odwadze.
„Pragnę, żebyście zmienili się w osoby słabe i godne pogardy. Bo prawdziwa rewolucja stoi taką właśnie kruchością”, napisał Paul B. Preciado.
Ta kruchość oznacza szczerość. To jest umiejętność przyznania się do błędu. Wyjście przeze mnie na scenę i opowiadanie mojej historii nie musi koniecznie wiązać się z tym, że jestem modelowym transem, który spełni wszystkie wasze fantazje o tym, czym powinien być trans. Jestem pracoholikiem totalnym, okropnym. Wiele moich relacji przez to się rozpadło, a ja dlatego tak dużo pracuję, żeby ludzie w ten sposób mnie zapamiętali, żeby nie postrzegali mnie tylko jako dziwo. Chciałbym nie musieć już działać w ten sposób. I w tym sensie odwaga, której tak bardzo oczekuje się od mniejszości, moje wychodzenie na scenę, zatracanie się w pracy okazują się po prostu instynktem przetrwania.
„Mieszkanie na Uranie” w reżyserii Michała Borczucha, Nowy Teatr w Warszawie; najbliższe spektakle: 29, 30 września 2022, 1, 2 października 2022
„Orlando. Biografie” w reżyserii Agnieszki Błońskiej, Teatr Powszechny w Warszawie; najbliższe spektakle: 13, 15, 16, 27 października 2022
W tym roku premierę miał czwarty sezon serialu „Kontrola” w reżyserii Nataszy Parzymies, w którym Anu Czerwiński gra pierwszą transpłciową postać w polskim serialu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.