Projekt „Odkurzamy domowe archiwa” od ośmiu lat pomaga rozwikłać zagadki domowych albumów. – Stare zdjęcie opatrzone opisem okoliczności jego powstania staje się opowieścią – mówi Karolina Puchała-Rojek z Archeologii Fotografii. Te opowieści w fundacji snuje się z każdym, kto przyniesie swoje zdjęcia do rekonstrukcji.
– Na stare fotografie portretowe patrzymy jak na nastrojowe krajobrazy, ale jeśli dodać datę, imię i nazwisko przedstawionej osoby i jedno-dwa zdania o okolicznościach ich powstania, nagle to samo zdjęcie zaczyna uruchamiać konteksty, działać na wyobraźnię i wyzwalać emocje. Staje się opowieścią – mówi Karolina Puchała-Rojek z Archeologii Fotografii. Fundacja od ośmiu lat prowadzi projekt „Odkurzamy domowe archiwa”, pomagając rozwikłać zagadki domowych albumów.
Fundacja skupiająca ekspertów – historyków sztuki, fotografii i retuszerów – po raz pierwszy otworzyła podwoje dla publiczności osiem lat temu. Od tego czasu odbywające się w każdą ostatnią środę miesiąca konsultacje dostępne dla każdego, kto przyniesie zdjęcia, o których chce porozmawiać, stały się już tradycją. Specjaliści uczą właściwie przechowywać zbiory, dygitalizują i rekonstruują cenniejsze fotografie, a czasem dokonują niesamowitych odkryć.
Poszerzanie perspektywy
– Przychodzą do nas bardzo różne osoby. Pokolenie 80-latków pojawia się ze zdjęciami swoich rodziców z międzywojnia, często po to, żeby powspominać. Wtedy nie zawsze chodzi o fotografie, a częściej o przekazanie historii, bo kadry mają niesamowitą moc wyzwalania wspomnień – przyznaje Puchała-Rojek. Ale nawet w zwykłych rodzinnych albumach zdarzają się niespodzianki, np. niebieskie cyjanotypowe zdjęcia liści. – Cyjanotypia to dawna technika, która oddaje drobne szczegóły, dlatego najczęściej wykorzystywano ją do dokumentacji roślin. Już sam fakt wykorzystania tej techniki przez amatora fotografii był znaczący, mówił dużo o osobowości autora, jego fascynacjach i poszukiwaniach – dodaje Puchała-Rojek.
Jeszcze nie tak dawno, w wielu piwnicach i łazienkach montowano amatorskie ciemnie. Umiejętność korzystania z chemii, czy powiększalnika była powszechna. – Musimy pamiętać o tym, że te domowe ciemnie były też formą walki o niezależność — podkreśla Puchała-Rojekt — Ludzie nie chcieli oddawać klisz do zakładu fotograficznego, bo prywatne zdjęcia mogłyby zostać przejrzane przez Służbę Bezpieczeństwa. Dziś często zapominamy, że w Polsce w lat 80. wystarczył szczegół – tytuł książki, członek dalszej rodziny działający w opozycji, czy znaczek wpięty w sweter, żeby narobić sobie kłopotów. To specyfika naszego regionu. Od historyków fotografii ze Szwecji i Finlandii dowiedziałam się, że u nich nie było hobbystycznych ciemni. Nikt nie zawracał sobie głowy niełatwą techniką. Zdjęcia oddawało się do wywołania specjalistom.
Ten wyjątkowy, intymny stosunek do rodzinnych zdjęć funkcjonuje w naszej kulturze nadal. Pracownicy Fundacji muszą „zasłużyć na zaufanie”, nie wszyscy zgadzają się na wpisanie ich zbioru do rejestru fundacji. – Nieufność wyczuwa się bardzo szybko. Nie wszyscy są gotowi na to, żeby podzielić się swoim archiwum – mówi Puchalska-Rojek. Zdjęcia poza osobistym zapisem mogą być ciekawe w szerszej perspektywie jako zapis okresu w historii, historii fotografii, mody. – Takich perełek jest wiele. Kiedyś przyszła do nas pani ze zdjęciami swojej krewnej, która przed wojną kończyła kurs makijażu. Pudry, róże, cienie, pędzelki wyglądały tak współcześnie. Nigdy nie przypuszczałabym, że w Warszawie w latach 20. odbywały się kursy wizażu – uśmiecha się Puchała-Rojek.
Odnalezione historie
Archeologia Fotografii jest też instytucją, gdzie przynosi się rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić. – Jakiś czas temu przyniesiono do nas dwa kartony zdjęć Warszawy lat 40. i 50-tych. Prowadzimy badania, bo poza nazwiskiem fotografa, Piotra Szyfermana, nie znamy żadnych szczegółów. Wiemy, że fotografie zostały znalezione w kupionym mieszkaniu, ale nie znamy nawet spadkobierców praw autorskich. Jestem bardzo ciekawa, jak rozwinie się ta sprawa – dodaje Puchała-Rojek.
Ale do tej pory największym projektem AF było rozwikłanie zagadki szklanych klisz, znalezionych w przedwojennym majątku w podkrakowskich Dołęgach. Zdjęcia przedstawiały rytm życia dworu i wsi, w tym potężną kolekcję pozowanych chłopskich portretów. – Wiemy, że dwór należał do dwóch sióstr. Jako panienki z dobrego domu obok szydełkowania miały nowoczesne hobby – fotografię. A ponieważ w tym czasie trwała emigracja galicyjskich chłopów do Ameryki, jedna z sióstr – Jadwiga Wolska fotografowała członków rodzin, którzy potrzebowali zdjęć bliskich na pamiątkę. Dzieci zostawiały swoje portrety matkom i babciom, a same zabierały w podróż zdjęcia najbliższych, którzy zostali – mówi Puchała-Rojek. Tak powstał niesamowity zapis historyczny. Twarze wpatrzone w obiektyw, odświętne stroje, ogród w tle. Fundacja zdecydowała się wydać książkę poświęconą kolekcji, a Karolina Puchała-Rojek pojechała do Dołęg przeprowadzić warsztaty otwarte dla mieszkańców. – To, co się wtedy wydarzyło, było naprawdę niesamowite. Okazało się, że pamięć o „Pani w dworu, która robi zdjęcia” przetrwała przez pokolenia. Mieszkańcy przynosili nam odbitki, które przetrwały wśród pamiątek rodzinnych. Kilka osób potrafiło nawet zidentyfikować na zdjęciach swoich rodziców i dziadków. Na zdjęciach z lat 30. XX wieku byli dziećmi – wspomina.
Na ratunek rodzinnym pamiątkom
Dziś, gdy wszyscy jesteśmy fotografami, łapiącymi momenty aparatem w telefonie, wymyka się nam z rąk fotografia poprzednich pokoleń. – Zdjęcia, zwłaszcza kolorowe, a już na pewno slajdy, traktowane w niewłaściwy sposób blakną i tracą kolory. To, że przetrwały 30, 50 czy 60 lat wcale nie znaczy, że wytrzymają kolejne – przestrzega Puchała-Rojek. A zasady właściwego traktowania analogowych fotografii są proste. Wystarczy dobrze umyć i wysuszyć ręce, trzymać zdjęcia delikatnie, za krawędzie, nie dotykając powierzchni zdjęcia, bo odcisk palca zostanie tam na zawsze. Nie należy też przyklejać zdjęć bezpośrednio do albumu, a raczej używać papierowych różków do wsuwania.
Czego jeszcze nie robić? Nie opisywać portretowanych piórem, flamastrem ani długopisem. Do tego najlepiej nada się ołówek. Warto pamiętać, że informacje na rewersie powinny być konkretne, tak by służyły nie tylko nam, ale też kolejnym pokoleniom. – Bardzo często znajduję informację „moja mama”. Ten opis dla osób trzecich nic nie znaczy – mówi Karolina Puchała-Rojek. Dlatego najlepiej zapisać wszystko jak w archiwach – imię, nazwisko (dobrze też spytać o panieńskie), miejsce, orientacyjny rok i okoliczności powstania.
Jeśli cenne rodzinne zdjęcia wisi na ścianie, zadbajmy, żeby nie znajdowało się w jasnym miejscu, np. naprzeciw okna, bo po kilku latach zniknie. Możemy je zabezpieczyć, naklejając folię UV, a szybę ramki albo zdjęć zeskanować i podmienić. – Pamiętajmy, żeby nigdy nie kserować zdjęć, bo natężenie i temperatura światła jest zabójcza. Nie trzymajmy ich też w foli. Ani w ciepłym miejscu, np. przy kaloryferze. A po bardziej specjalistyczne porady zapraszam na konsultacje do Archeologii – mówi z uśmiechem Karolina Puchała-Rojek.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.