Architektka wnętrz i projektantka Sarah Poniatowski Lavoine stworzyła imperium dizajnu. Rozmawiamy z nią o projektowaniu wnętrz hoteli i kolekcji tkanin.
Jak cię wychowywano?
Mój ojciec był redaktorem naczelnym „Vogue Paris”, mama była projektantką, obie z babcią były mistrzyniami elegancji. Byłam wychowywana w uważności na piękno, pielęgnowano we mnie ciekawość. Bardzo dużo podróżowaliśmy. To było wspaniałe życie, pełne przyglądania się ludziom, miejscom, przedmiotom. Nauczyłam się patrzeć, chłonąć. To mi zostało do dzisiaj.
Podróże inspirują cię do dziś.
Bardzo ważne jest dla mnie Maroko, to mój drugi kraj. Jeździliśmy tam, gdy byłam dzieckiem. Przez pewien czas mieszkał tam mój ojciec, ja wzięłam ślub. To wpłynęło na moją estetykę.
Widać to w twoich projektach – wrażliwości na rzemiosło i kolor.
Największy wpływ ma na mnie natura, otaczający mnie świat. Uwielbiam błękity jak z ogrodów Majorelle, wszelkie zielenie, czerwień. W mojej pracy widać też dużo wpływów choćby z Indii, gdzie kolory są niezwykle nasycone, pełne energii.
Jak łączysz te egzotyczne barwy z paryskim stylem projektowania wnętrz?
Do każdego projektu podchodzę inaczej. Gdy aranżuję dom na wybrzeżu albo na wsi, chętniej wykorzystuję naturalne elementy jak rattan czy bambus, jeśli to miejskie mieszkanie, koncentruję się na doborze materiałów wykończeniowych i odważnie używam mocnych kolorów. Mój ulubiony to specyficzny odcień turkusu – zastrzeżony pod moim imieniem Bleu Sarah jest charakterystyczny dla moich projektów.
Nie masz wykształcenia projektowego, studiowałaś teatr, psychologię i filozofię. Przydaje ci się to w pracy?
Pozornie te dziedziny nie mają z moim zajęciem związku, ale ta wiedza się przydaje. Dzięki studiom nie jestem wstydliwa, mam dużą łatwość rozmowy. Dobrze radzę sobie z ludźmi. Rozumiem, czego potrzebują, i potrafię im wyjaśnić swój punkt widzenia. Wnętrza i obiekty są bliskie ludziom, wrażliwość pomaga w projektowaniu i obcowaniu z klientem. Nie mam wykształcenia kierunkowego i bardzo tego żałuję, ale z każdym dniem staję się lepsza w tym, co robię.
Stworzyłaś wielką firmę. Dziś projektujecie w zasadzie wszystko. Jaka była twoja droga do sukcesu?
Przez 10 lat projektowałam wnętrza i architekturę. Zaczęłam w 2002 roku. Na pewnym etapie zdałam sobie sprawę, że świetnym uzupełnieniem dla moich realizacji będą autorskie meble i dodatki, założyłam więc markę Maison Sarah Lavoine. Zaczęło się od elementów wystroju wnętrz, ale od tamtej pory co roku wprowadzamy nowe linie: tkaniny, zastawy stołowe, nawet ubrania i kosmetyki. Współpracujemy z rzemieślnikami z Francji, Hiszpanii i Włoch, ale też z innymi markami. Mamy na koncie choćby kolekcję dodatków do domu z Luwrem, okulary przeciwsłoneczne zaprojektowane we współpracy z Ateliers Roussilhe, w tym sezonie zaprojektowaliśmy kostiumy dla świetnej francuskiej marki Eres.
Twoja siostra projektuje biżuterię. Nie myślałyście o tym, żeby połączyć siły?
O, tak! Ale na razie to w sferze planów, nie mamy jeszcze na ten projekt konkretnego pomysłu. Uwielbiam biżuterię mojej siostry i kiedyś na pewno taka kolekcja powstanie.
Mieszkasz w Paryżu, najwspanialszym mieście świata. W pewnym sensie je współtworzysz. Jakie to uczucie?
Uwielbiam podróże, ale za każdym razem, gdy tu wracam, mam poczucie, że jestem w najpiękniejszym z miejsc. To niesamowite. Jestem szczęściarą, że mogę tu żyć i pracować. Mieszkam tuż obok Luwru i ogrodów Tuileries na prawym brzegu Sekwany w pierwszej dzielnicy. W dodatku w mieszkaniu na poddaszu starej kamienicy z widokiem na kościół Saint-Roch, o czym długo marzyłam. To przepiękna okolica, a ja dużo spaceruję. Doceniam to szczególnie teraz, gdy miasto się budzi. Otwierają się sklepy, kawiarnie, w końcu wracamy do życia!
Jeśli chodzi o moje projekty w mieście, to szczególnie bliski mojemu sercu jest pięciogwiazdkowy Hôtel Le Roch. Świetnie położony, awangardowy, wyjątkowy.
Nad czym teraz pracujesz?
Prowadzimy projekty na południowym wschodzie Francji, kończymy hotele w Brukseli i w Biarritz, właśnie zakończyliśmy renowację starego zamku z winnicą i dom w magicznym miejscu na francuskim wybrzeżu. Dużo się dzieje. Poza tym projektujemy kolekcje dizajnu i mody. Nigdy się nie nudzimy.
Nawet w pandemii? Jak zniosła ją twoja firma?
Pracuje dla mnie 65 osób. Na początku odpowiedzialność za zespół była dla mnie przytłaczająca, bałam się, jak to będzie. Mieliśmy jednak dużo szczęścia. W pewnym sensie kryzys ominął naszą branżę. Wszyscy utknęli w domach i jedyne, czego chcieli, to zadbać o tę intymną przestrzeń, lepiej się w niej poczuć. A to właśnie istota mojej pracy – wprowadzać szczęście do wnętrz.
Tak opisałabyś swój styl? Jako radosny i przytulny?
Nie lubię zbyt modnych projektów, zbyt aktualnych, osadzonych w trendach. Moje projekty są jak dobre wino – ponadczasowe i świetnie się starzeją. Mam wrażenie, że zyskują z każdym dniem. To bardzo ważne, bo architekturę projektuje się na lata.
Jaką masz relację z modą?
Z racji pracy ojca była obecna w moim życiu od zawsze. Jego praca w modzie pozwoliła mi poznać wiele znakomitych osób, zobaczyć wiele pokazów mody.
Jestem przeciwna szybkiej modzie. Lubię proste, wygodne ubrania w dobrym gatunku. Nie lubię być przestrojona. Cenię dobry kaszmir, wełnę, rzeczy, które będę mogła nosić za 20 lat.
Masz jakieś ulubione francuskie marki?
Szalenie utalentowany jest Hedi Slimane, lubię jego sylwetkę, która nadaje się tak dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Lubię modę japońską, przede wszystkim Commes des Garçons, no i oczywiście Saint Laurent.
Nad czym pracujesz teraz?
Prowadzimy dużo projektów w Europie i poza nią, chcemy się ciągle rozwijać. Jest jeszcze dużo do zrobienia.
Pełen program Paryskiego Weekendu z „Vogue Polska” jest dostępny pod linkiem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.