Nie studiował na uczelni artystycznej, nie asystował znanemu artyście. Ścieżkę, która doprowadziła go do pozycji jednego z najważniejszych fotografów polskiej mody i sceny muzycznej lat 90., Jacek Poremba wydreptał intuicyjnie. W jego archiwum z tamtych lat są portrety młodziutkiej Kasi Nosowskiej, zdjęcia Anity Lipnickiej z czasów, kiedy była modelką, pierwsze kampanie projektów Joanny Klimas czy portrety Artura Rojka na długo przed Off Festivalem. Jacek Poremba otwiera przed nami swoje archiwa, a przy okazji opowiada historię – swoją i polskiej popkultury, bo są mocno splecione.
W tej historii wszystko wydaje się zbiegiem okoliczności, choć nie mogło zdarzyć się przypadkiem. Zaczęło się w Łodzi, w połowie lat 80. 18-letni Jacek Poremba zdał maturę, pracował dorywczo i unikał wiążących decyzji. Lubił robić zdjęcia, ale nie wiązał z tym przyszłości.
Fotografia nie miała jeszcze statusu sztuki. Profesorom i krytykom robienie zdjęć wciąż wydawało się zbyt techniczne i użytkowe, żeby można je było eksponować w galeriach. Zdjęcia miały być reporterskie albo reklamowe.
Fotograf Jacek Poremba: Artystowskie hobby
Jednocześnie fotografia była jednym z najpopularniejszych hobby. W prawie każdej rodzinie był jakiś fotoamator, który wywoływał zdjęcia w ciemni urządzonej w łazience lub piwnicy. Można to było zrobić w zakładzie, ale sposób wywołania – decyzja o kontrastach, czy wydobywanie konkretnych szczegółów – był kluczowy dla każdego, kto myślał o swojej pracy autorsko.
– Mój pierwszy aparat należał do ojca – wspomina Jacek Poremba. – Pentacon Six na szerokie filmy 120 mm robił kwadratowe zdjęcia 6 x 6, do dziś kocham ten format najbardziej. Pentaco uczył mnie poprawnego kadrowania i rozkochał w symetrii. A ojciec czasem podrzucał podręcznik chemii fotograficznej i obrażał się, że nie czytam o utrwalaczach. Pracowałem intuicyjnie, nie interesowała mnie technologia.
Jacek żył fotografią i dzięki niej poznawał ludzi. – Na przykład pracowałem jako zaopatrzeniowiec w Muzeum Historii Miasta Łodzi i dzięki temu poznałem Antoniego Szrama (założyciel i dyrektor Muzeum Kimatografii w Łodzi – przyp. red). Od razu mnie polubił, oglądał moje prace. Dużo rozmawialiśmy.
Później były etat w drukarni, nauka składu i tego wszystkiego, czym może być fotografia w prasie. Po drodze ognisko dla pasjonatów w łódzkim Domu Kultury i dużo własnych poszukiwań.
– Moja droga to eksperyment. Kiedy pojechałam na obóz wojskowy nad Bałtyk, razem z chłopakami wnieśliśmy do morza metalowe łóżko piętrowe. Zapozowałem nago, zrobiłem zdjęcie na samowyzwalaczu. Gdzieś w tle wystawał pal z martwym ptakiem. Wtedy zupełnie nie zastanawiałam się, po co to robię. Po 30 latach myślę, że to było bardzo artystowskie – mówi Jacek Poremba.
Fotograf Jacek Poremba: W centrum sztuki
Przełomem okazała się wystawa, którą zorganizował razem przyjacielem, też fotoamatorem, Piotrem Złośnikiem. Tytuł „Eksklamacja” dobrze oddaje nastrój wieczoru w studenckim teatrze Pstrąg, w marcu 1990 roku. – Wszystkie zdjęcia zasłoniliśmy czerwoną tkaniną. Kiedy zebrał się tłumek gości, wygasiliśmy światła i w ciemności puściliśmy „Carmina Burana” Carla Orffa, a potem przy dźwiękach stworzonej przez nas minimalistycznej muzyki zaczęliśmy stopniowo odsłaniać fotografie.
Wernisaż zrobił wrażenie. Wśród gości był m.in. kurator i krytyk Grzegorz Borkowski. – Podszedł i po prostu zaproponował mi, że żebym spakował prace w teczkę i przywiózł do Warszawy – mówi Poremba. To było zaproszenie do wystawy w powstającym wówczas Centrum Sztuki Współczesnej. – Miesiąc później otworzyłem wystawę w galerii na parterze Zamku Ujazdowskiego. Tuż obok monograficzną ekspozycję miał Frank O. Gehry. Nie miałem świadomości, co to za nazwisko ani w jakiej pojawiłem się instytucji – przyznaje Poremba.
– Zastanawiałem się, jak mógłbym utrzymać się z fotografii – wspomina. – I zaczęły pojawiać się zlecenia.
Przez rok robił w CSW dokumentacje wystaw. Projektantki po łódzkiej ASP prosiły go o zdjęcia kolekcji. – Jedna z nich, Joasia Chrzanowska, zaprojektowała kolekcję w stylu lat 20. W Łodzi znalezienie scenerii do zdjęć w tej konwencji nie było trudne, zrobiłem je w sepii, z ramkami. Wystylizowałem na fotografie ze starego albumu. Ta sesja wystrzeliła mnie w komercyjny kosmos – opowiada Jacek Poremba.
Nagroda na targach mody, zakup kolekcji przez szwedzkiego inwestora i publikacja zdjęć w katalogu i w prasie w Europie Zachodniej. – To był wielki sukces, ale też jednoznaczna weryfikacja rynkowych kompetencji.
Fotograf Jacek Poremba: W modzie i w muzyce
Jacek został fotografem mody, gdy rozwijający się polski rynek potrzebował świeżej krwi. Poremba był nowy pod każdym względem: nazwiska, spojrzenia, energii. Do współpracy był zapraszany przez magazyny, duże marki i projektantów.
Szybko okazało się, że branża jest równie niedoświadczona, jak on sam. Zawód stylisty właściwie w Polsce nie istniał. Co prawda na przyspieszone kursy za granicę wyjeżdżali wybrańcy pierwszych zagranicznych tytułów modowych, ale do ich sesji najczęściej angażowano nazwiska z Zachodu. Dyrektorzy kreatywni obecni byli tylko duchem. Swoje wizje częściej przedstawiali przy kawie, niż egzekwowali na planach. Makijażyści i styliści fryzur pojawiali się sporadycznie. Modelki często same malowały się, czesały, a nawet przynosiły na sesje własne buty. Nie było scenografa, choreografa ruchu, osób z cateringu ani sztabu asystentów. Ba, nie było nawet studia fotograficznego z podstawowym wyposażeniem, jak cyklorama, światła czy wymienne obiektywy. – Byłem tylko ja, bohaterki zdjęć i aparat. Nie czułem żadnej presji. Mogłem spokojnie szukać, pracować w swoim rytmie. Dziś doceniam tę szkołę, bo choć wymagająca, okazała się szalenie kreatywna – mówi Poremba.
Ograniczone środki narzucały model pracy: zawsze w plenerze, tylko przy naturalnym świetle. Chodząc po mieście, Jacek szukał miejsc, myślał nastojami. Miał już określony styl, czarno-biały film, silne kontrasty, statyczne pozowanie. Lubił portrety.
Nowe czasy potrzebowały nowych idoli, więc specjaliści od marketingu dużych wytwórni muzycznych, które weszły właśnie do Polski, wyłuskiwali młode talenty. Renata Przemyk, Edyta Bartosiewicz, Kasia Kowalska – nikomu nieznane śpiewające dziewczyny, zauważone to na scenie w Jarocinie, to w klubie studenckim, wchodziły do profesjonalnego studia i nagrywały płyty. Chwilę później ich kawałki znała cała Polska.
Fotograf Jacek Poremba: Spotkania z Korą
Nawet w czasach rewolucji są sprawy ponadczasowe. W muzyce niekwestionowaną gwiazdą pozostawała Kora. Charyzmatyczna, punkowa i bardzo świadoma swojego wizerunku. Tak konsekwentna, że jeśli nie czuła chemii z fotografem na planie, potrafiła przerwać zdjęcia i wyjść. W jednym z magazynów zerwała trzy sesje. Wtedy ktoś zadzwonił do Jacka Poremby.
– To była propozycja nie od odrzucenia, ale padł na mnie blady strach. Przez tydzień łaziłem po ścianach i zastanawiałem się, co wymyślić, co zaproponować – wspomina Poremba. Wiedział, jaka jest waga tego spotkania. Jeśli zrobi zdjęcia Korze, będą komentowane. Mogą stać się przepustką do większych, wizerunkowych projektów albo porażką, która rozwieje jego marzenia.
– Byłem wtedy bardzo nieśmiały. Ale niespodziewanie moje milczenie natychmiast znalazło wspólny język z jej rozgadaniem. Popatrzyła na mnie i tak po prostu polubiliśmy się – opowiada fotograf.
Zdjęcia zrobił w ogrodzie niedaleko jej mieszkania. – Już wtedy malowała swoje słynne madonny, zabraliśmy je na sesję. Zafascynowały mnie do tego stopnia, że obfotografowałem je przy pierwszym spotkaniu. Zacząłem od nich, nie od gwiazdy.
Może to ją urzekło. Pierwszy udany projekt otworzył furtkę do następnych.
– Portretowałem Korę w przydomowym ogrodzie z jej ukochanymi roślinami. Redakcja, dla której to robiłem, nie zorientowała się, jakie to ukochane zioła, i opublikowała zdjęcia. Innym razem do portretu zespołu wnętrze studia wytapetowałem rysunkami Kamila Sipowicza. Miałem też możliwość dokumentować magiczne plany filmowe jej teledysków.
Po raz ostatni spotkali się na planie filmowym „Drogi do mistrzostwa”. – Była mistrzynią w każdym aspekcie swojego barwnego życia. Zawsze zazdrościłem jej odwagi i bezkompromisowości. Czuję się wyróżniony, że mogłem ją spotkać – mówi Jacek Poremba.
Kora, Jarek Korniluk i Sergiusz Osmański
Kamil Sipowicz i Kora
Kora
Kora
Kora
Kora
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.