Tytuł nowego albumu – „Eternal Sunshine” – Ariana Grande zaczerpnęła z filmu „Zakochany bez pamięci” (cytat „Eternal Sunshine of the Spotless Mind” pochodzi z XVIII-wiecznego wiersza Alexandra Pope’a). W tekstach piosenek opowiada o starych i nowych miłościach, rozstaniach i romansach i… powrocie Saturna, podczas którego trzydziestolatka zmieniła swoje życie.
Nie tylko Taylor Swift na płytach opowiada o byłych i obecnych chłopakach, złamanym sercu, rozczarowaniu i zakochaniu. Nowy album Ariany Grande, „Eternal Sunshine”, wydany po „Positions” (2020), pokazuje, jak wiele się w ciągu czterech lat w jej życiu zmieniło. Wówczas dopiero co zakochała się w przyszłym mężu, Daltonie Gomezie, teraz się rozwodzi, romansuje z nowym chłopakiem, odnajduje siebie na nowo. „To powrót Saturna”, tłumaczy rewolucje w swoim życiu trzydziestolatka. Ale mrugnięcie okiem do wszystkich fanów astrologii to oczywiście za mało.
Wokalistka soulu i R’n’B, uznawana za godną następczynię Mariah Carey, dokonuje wiwisekcji uczuć tak, jak bohaterowie filmu, którego tytuł zainspirował płytę. W przeciwieństwie do Joela i Clementine, Grande nie chce jednak niczego zapominać. Każde doświadczenie traktuje jak lekcję. I wyśpiewuje ją swoim anielskim głosem na „konceptualnym albumie” godnym Madonny (do królowej popu nawiązywał pierwszy singiel z płyty, „Yes, and?”.
Z piosenki na piosenkę Grande rozwija opowieść, czasem broniąc swoich wyborów, czasem się oskarżając, raz za razem chwaląc byłego, by za chwilę wbić mu szpilę, godząc się z rozwodem, otwiera się na nowe. To portret młodej kobiety, która nie przestaje wierzyć w miłość, a „porażki” związków tylko dodadzą jej sił, by lśnić pełnią blasku. Seryjna monogamistka w opinii malkontentów zbyt płynnie przechodzi ze związku w związek. Na „Eternal Sunshine” udowadnia, że nic nie jest takie proste, jak chcieliby to widzieć fani gwiazdy uważanej za femme fatale show-biznesu.
Ariana Grande na płycie „Eternal Sunshine” przekonuje, że nawet po rozwodzie wciąż wierzy w miłość
W „Intro (end of the world)” Ariana Grande zadaje sobie pytanie, które chyba każda z nas powtarza sobie w głowie: „Czy jestem we właściwym związku? I skąd właściwie mam to wiedzieć?”. W drugiej piosence wyraża złość, śpiewając po prostu „Bye”. W trzeciej wyznaje, że nie chce znów się rozstawać, bo zaczynanie wszystkiego od nowa to więcej niż metamorfoza (a takowym wciąż się Grande poddaje, teraz pokazując się w platynowych włosach Glindy z „Wicked”). Potem śpiewa o „eternal sunshine”, czyli tych odpryskach światła, które zostają w nas po każdym bliskim człowieku.
Następnie wokalistka konfrontuje się z krytykami, opowiadając historię nowej miłości – na planie musicalu poznała Ethana Slatera, wówczas związanego z inną kobietą. „Ta miłość mnie pochłania” („Supernatural”), „tego potrzebuję, mogę zagrać czarny charakter, jeśli tego potrzebujesz” („True story”), „ten chłopak jest mój” („The boy is mine”). „We can’t be friends (wait for your love)” to wyznanie miłości dla zakazanego owocu. W „I wish I hated you” Grande powraca do relacji z mężem, którego przeprasza, a jednocześnie przekonuje, że nie mogło być inaczej, bo przecież – jak pokazuje kolejny utwór, „Imperfect for you” – nie była dla niego właściwa. Jej prawdziwą miłością jest ten następny, z którym nawet „ordinary things” stają się nadzwyczajne.
Tak Ariana Grande twierdziła już wielokrotnie, chociażby na jednym ze swoich największych przebojów „Thank you, next”. Ale gwiazda wcale nie obiecuje, że ten kolejny będzie tym ostatnim. I nie ma się zamiaru tłumaczyć z tego, że wciąż się zakochuje. „Jestem młoda, jestem wolna i nic wam do tego”, zdaje się mówić wokalistka w tonie znanym największym gwiazdom, zupełnie niepodatnym na hejt.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.