Zawsze myślałam, że kanony piękna są po prostu głupie. W Irlandii zobaczyłam, że nie trzeba katować się w sprawie ciała, tak jak to robią Polki i Polacy – mówi 25-letnia Ogi Ugonoh, Polka nigeryjskiego pochodzenia, influencerka, artystka i aktywistka. W ubiegłym roku była zaangażowana w przekonywanie Rady Języka Polskiego, że słowo „Murzyn” jest wykluczające.
Czytałaś w dzieciństwie „Murzynka Bambo”?
Ogi Ugonoh: Pamiętam, że odetchnęłam z ulgą, kiedy moja nauczycielka powiedziała w klasie, że tego wiersza Tuwima nie będziemy omawiać. Dzięki temu miałam szansę być po prostu Ogi i przekonać inne dzieci do siebie osobowością, a nie walczyć z nacechowaną stereotypami ideą. Oczywiście wcześniej, na przykład w piaskownicy, zdarzało się, że dzieci nie chciały się ze mną bawić, bo uważały, że jestem brudna, albo tarły moją skórę, sprawdzając, „czy się wybieli”.
Skąd wzięłaś się w Polsce?
Do Polski najpierw przyleciał mój tata. Studiował tu w latach 70. Na któreś wakacje wrócił do Nigerii w poszukiwaniu żony, która będzie wyznawać podobne do niego wartości. Poznał moją mamę, zakochali się w sobie i razem przyjechali do Polski, gdzie urodziliśmy się my – ja i czworo rodzeństwa. W domu od zawsze rodzice wpajali nam dumę z bycia Nigeryjkami i Nigeryjczykami, kultywowaliśmy rodzime tradycje, a mama gotowała nigeryjskie potrawy. W bardzo młodym wieku dowiedziałam się, że mój dziadek był autorytetem w wiosce. Nosiłam tę informację w swoim serduszku. Dzięki niej czułam się wyjątkowa.
Jak wyglądała konfrontacja z ulicą?
Nie miałam takiego doświadczenia jak osoby urodzone w Nigerii, ale jednocześnie wyglądałam jak Nigeryjka. Dlatego już od małego czułam, że nie pasuję ani tu, ani tam. Tym bardziej że na ulicy spotykałam osoby, które nie rozumiały i nie chciały zrozumieć, kim jestem. Cały czas czułam, że jestem obserwowana. Zdarzały się wyzwiska. Już jako dziecko wiedziałam, że mogę być zaatakowana fizycznie. Kiedy białym koleżankom na szkolnym korytarzu opowiadałam o tym, co mi się przytrafia, ich reakcja zawsze była podobna: „Ogi, przesadzasz!”. Teraz to rozumiem, przecież czerpały wiedzę o świecie od rodziców i nauczycieli. Od małego jesteśmy indoktrynowani – twój znak to orzeł biały, a wszystko, co polskie, jest bezdyskusyjnie słuszne. Nie masz prawa tego kwestionować, tym bardziej jeżeli wyglądasz inaczej od większości.
Gdzie szukałaś pomocy?
Mogłam rozmawiać jedynie z rodzicami, głównie z mamą, która na każdym kroku starała się podbudowywać mnie i moje rodzeństwo. Rodzice pokazali nam, jak być dumnymi z nigeryjskiego i polskiego pochodzenia. Byli moimi bohaterami, bo wiedziałam, że im też nie jest łatwo tu mieszkać. Jednak byli odważni i nie dawali się zastraszyć, pomimo że czasem sytuacje wymykały się spod kontroli. To był czas w Polsce, kiedy czarna osoba musiała uważać, dokąd idzie. Mieszkaliśmy przy stadionie i do dzisiaj piłka nożna kojarzy mi się z rasizmem. Kiedy widziałam wylewającą się rzekę kibiców, czułam grozę, bo mecz często łączył się z agresją.
Dlatego postanowiliście wyjechać do Irlandii?
To był pewnie jeden z powodów. Kolejnym była kwestia finansowa. Poza tym moja mama chciała być blisko rodziny, a w Dundalku, dokąd się przeprowadziliśmy, była spora społeczność nigeryjska. Miałam osiem lat i byłam przekonana, że moja noga nigdy więcej w Polsce nie postanie. Zostałam tak wykluczona, że wtedy nie zależało mi na byciu Polką. Wyobrażałam sobie, że wśród nigeryjskiej społeczności wreszcie nie będę odstawać, że poznam osoby podobne do mnie, poznam czarne koleżanki, z którymi będę miała podobne rozkminy. Chciałam być zrozumiana.
Spełniło się?
Tak i nie, ponieważ mam dość nietypową tożsamość. Wyglądałam jak Nigeryjka, ale nigdy nie mieszkałam w Nigerii. Dopiero na miejscu zaczęłam uczyć się angielskiego. Irlandczycy, jak się okazało, wcale nie byli przychylniej nastawieni do czarnych niż Polacy. Tym bardziej wobec czarnych, którzy właśnie wyemigrowali z Polski.
Po jakimś czasie mama zaczęła prowadzić afrykański sklep, który bardzo szybko zyskał popularność wśród polskiej mniejszości. Mówiący po angielsku i po polsku rodzice tłumaczyli różnego rodzaju pisma urzędowe. Wtedy spotkałam się z opowieściami o ksenofobicznych zachowaniach Irlandczyków w wobec osób z Polski. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego polskie dziewczynki zmieniały imiona na angielskie, tak jakby wyrzekały się tego, kim są. Choć przecież doskonale to znałam z doświadczenia. Podświadomie zaczęłam sympatyzować z polskimi dziećmi. Mówiłam głośno, że pochodzę z Polski, ale jednocześnie na spokojnie odkrywałam swoją nigeryjskość. Dziś jestem polską Nigeryjką.
W jaki sposób odkrywałaś nigeryjskość?
Poznawałam osoby z różnych nigeryjskich społeczeństw, słuchałam ich historii i historii kraju. Chodziłam do naszego lokalnego kościoła. Zachwycałam się pięknymi sukniami, które noszą Nigeryjki na rodzinne imprezy, na których często bywałam. Miałam też ciocie, które traktowały mnie jak swoje dziecko, bo tak wychowuje się maluchy w nigeryjskiej społeczności. Mimo że za każdym razem, kiedy się odezwałam, sposób zachowania i wymowy zdradzał, że jestem inna, to pierwszy raz w życiu miałam kamuflaż.
Jednak cały czas walczyłam o swoją tożsamość, bo nawet po 16 latach w Irlandii ludzie doszukiwali się akcentu, kiedy mówiłam po angielsku. Jako nastolatka postanowiłam zostać prawniczką. Przez niesprawiedliwość, która spotkała mnie w dzieciństwie, chciałam pomagać innym. Jednak w wieku 17 lat zaczęłam mieć stany lękowe. Skumulowały się nieprzepracowane traumy z przeszłości – bałam się ludzi i ich wzroku, miewałam nerwobóle. Najbardziej przerażała mnie szkoła, bo czułam się zamknięta bez możliwości wyjścia. Czasem nie byłam w stanie tam pójść, a maturę zdawałam w oddzielnej sali, z dala od rówieśników. Chodziłam wtedy na warsztaty teatralne, gdzie mogłam wyrzucić z siebie negatywne emocje i podzielić się swoją perspektywą. Ale najbardziej w tamtym czasie pomogła mi mama.
Nie zostajesz prawniczką, tylko kostiumografką. Duża zmiana!
Ten kierunek wydał mi się bezpieczniejszy, bo bardziej niszowy. Poznałam projektantkę Claire Garvey, która skończyła kostiumografię. Zachwyciły mnie jej szalone kreacje. Zależało mi na opowiedzeniu swojej historii i na ekspresji, a to idealnie pasowało do branży filmowej. Dostałam szansę, by wykazać się kreatywnie, bo od dziecka dużo rysowałam. Myślałam też, że na studiach spotkam podobnych artystów z otwartymi głowami.
Udało się?
Coś ty! Ponownie trafiłam na piramidę, na której szczeblach siedzieli mężczyźni zamknięci na perspektywę osób o innym kolorze skóry niż biały. Zrozumiałam to szybko, bo już na jednych z pierwszych zajęć, kiedy mieliśmy zrobić przedstawienie teatralne, sami stworzyć kostiumy i odegrać swoje role. Jedna z białych dziewczyn miała wcielić się w czarną postać. Wykładowca poradził jej, żeby pomalowała się na czarno. Innym razem pracowaliśmy nad przedstawieniem radiowym, które najpierw mieliśmy odsłuchać. W głośniku zabrzmiał kobiecy głos, a ja pomyślałam: „O, ciemnoskóra aktorka”. Nikt prócz mnie tego nie wyłapał. W ich świecie każdy był biały. To tylko dwa przykłady, ale one najmocniej przewartościowały moje myślenie. Po pierwsze zrozumiałam, że wykształcenie nie świadczy o inteligencji emocjonalnej. Po drugie – że jeżeli tylko białe osoby będą tworzyć popkulturę, to rzeczywistość zawsze będzie na opak.
To był bardzo ciężki rok, który zakończyłam dziekanką. Czułam się psychicznie wyniszczona, dlatego przeniosłam się do rodziców do Wielkiej Brytanii, dokąd zdążyli się przeprowadzić.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że Wielka Brytania jest jednym z najbardziej rasistowskich krajów, w jakim kiedykolwiek byłaś.
To prawda, ale bardziej w kategorii historycznej. Tak jak Stany, Wielka Brytania to kraj kolonialny. Nie możesz pozbyć się takiej historii i tego, jak wpłynęła ona na twój kraj. Jednocześnie jest to najbardziej różnorodne państwo, w jakim mieszkałam. Spotykałam osoby, które mimo że niewykształcone, odnosiły się do mnie z większym szacunkiem i ciepłem niż te po szkołach.
W Anglii bardzo ciężko pracowałam w fabrykach i zrozumiałam, jak ważne może być dla mnie ukończenie wyższej uczelni, nawet jeżeli tylko dla papierka. Że może dać mi możliwość pracy w innym miejscu, a poza tym chciałam po prostu wykorzystać szansę, którą ja w pewnym sensie otrzymałam od rodziców. Im też było ciężko na studiach, a dali radę. Wróciłam na kostiumografię.
Wtedy odkryłaś w sobie aktywistkę?
To był czas, kiedy Beyoncé wypuściła kawałek „Formation”, rok wcześniej pojawiła się akcja #OscarsSoWhite, w Stanach coraz głośniej mówiło się o problemie rasizmu na każdym szczeblu ich kultury, o brutalności policji. Mówiło się o morderstwie Trayvona Martina. Uświadomiłam sobie, że dyskryminacja, którą czułam od dziecka, nie jest przypadkowa. Wtedy zaczęłam rozumieć systemowy rasizm. Pisałam o tym w postach na social mediach. Wielkim szokiem było to, jak ludzie mało wiedzieli. Wciągnęłam się. Chciałam, żeby inni dowiedzieli się o rasizmie i o tym mówili.
Wyszłaś poza social media.
Mój wykładowca powiedział: „Jeżeli jako projektanci nie wiecie, co projektować, wyjdźcie w świat i znajdźcie swoją muzę”. Zrobiłam to. Czytałam i oglądałam filmy o rasizmie w USA i Europie, aż zaczęłam tworzyć spektakle, w które włączałam kwestie rasowe. Najważniejsze było dla mnie, aby wytrącić widzów ze strefy komfortu, aby dać im do myślenia. Pokochałam to, że historia jest jak pogubione puzzle. Znajdowałam coraz to nowe fragmenty, które pasowały do większej całości. Historia powtarza się, a każda akcja ma reakcję. Pod koniec studiów poznałam fantastyczne osoby, dzięki którym pokochałam Irlandię i zadomowiłam się w niej. Wtedy przyszła pandemia COVID-19.
Co zrobiłaś?
Podczas pandemii kończyłam studia. Wróciłam do rodziców, bo chciałam być w trudnym czasie blisko nich. W maju 2020 roku Ameryką i światem wstrząsnęło zabójstwo George'a Floyda, które zapoczątkowało rewolucyjną serię protestów przeciwko mordowaniu czarnych Amerykanów w trakcie interwencji policji. Protesty odbyły się też w Warszawie, a ich symbolem stało się zdjęcie Rafała Milacha, na którym młodziutka Bianka Nwolisa niesie transparent z napisem „Stop calling me Murzyn”. Pomyślałam: „Jakie to przykre, że ta dziewczynka musi przeżywać to samo co ja, kiedy byłam w jej wieku”.
Noemi Ndoloka Mbezi zaproponowała ci udział w filmie #DontCallMeMurzyn, w którym wraz z Sarą Alexandre, Aleksandrą Dengo i Martą Udoh wyjaśniałyście, dlaczego to słowo was, jako Afropolki, wyklucza. Opowiadałyście o waszym doświadczeniu rasizmu. Wiele osób nie chciało tego słuchać.
Już od lat toczyła się w Polsce debata na temat słowa „Murzyn”, ale plakat Bianki i hejt, który w nią uderzył, były dla wielu Polaków szokującym wybudzeniem. Większość ciemnoskórych i czarnych rodaków znała te realia, ale teraz i biali byli zmuszeni słuchać. Nasze wideo niespodziewanie poszło w świat i odbiło się szerokim echem. Oczywiście pojawiły się negatywne komentarze, ale ich nie czytałam. Dostawałam też bardzo dużo wiadomości od białych osób, które sympatyzowały i przepraszały, pisały, że nie miały świadomości. Moją pierwszą myślą było: „Przecież wam mówiłam”. Czarne osoby robiły to od lat! Niestety większość potrzebuje tak okropnego wydarzenia jak zabójstwo George’a Floyda, by się obudzić i zobaczyć to, co ja i inne czarne osoby widzimy i doświadczamy przez całe nasze życie. Wtedy zaczęłam myśleć, że może świat się zmienia. Może warto przestać bać się Polski i dać jej szansę? Tym bardziej że mieszka tutaj moje rodzeństwo.
Z dziewczynami wzięłyście udział w debacie z prof. Jerzym Bralczykiem.
Był to kluczowy moment w rozpoczętej debacie – wcześniej wysłałyśmy do Rady Języka Polskiego petycję, aby zakwalifikowano słowo „Murzyn” jako obraźliwe. Rozmawiałyśmy na ten temat z prof. Bralczykiem. Była to dla nas wszystkich ciężka dyskusja. Tyle tylko, że my faktycznie doświadczałyśmy rasizmu, a profesor sprawiał wrażenie, jakby miał po raz pierwszy styczność z tym tematem. Wtedy trochę mu współczułam, ale po czasie uważam, że niepotrzebnie wdałyśmy się w tę dyskusję. Biały profesor wyjaśniał nam, czy to słowo obraża, czy nie, a przecież w nas ono uderzało.
Po rozmowie z profesorem musiałyśmy jeszcze czekać na oficjalne stanowisko Rady Języka Polskiego, oczywiście złożonej z samych białych osób. Dopięłyśmy swego, lecz przy wygłaszaniu stanowiska nie wspomniano ani o nas, ani o Biance. Niestety, wiadomo z historii, że pokora jest skuteczną formą walki o prawa mniejszości.
Akcja #DontCallMeMurzyn przerodziła się w grupę Black is Polish.
Tak. Rozpoczęłyśmy cykl debat „Czarne jest Polskie” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Widownia mogła wsłuchać się w nasze historie, ale również w krytykę teorii rasowej i to w kontekście Polski. W debacie wzięli udział prof. Marek Łaziński i prof. Jadwiga Linde. Dołączyli do nas bardzo szanowani ciemnoskórzy Polacy, między innymi Mamadou Diouf i doktor Margaret Amaka Ohia-Nowak, którzy od lat mówią o rasizmie w Polsce. Najważniejsze, że dostałyśmy poparcie instytucji publicznej. Prawdziwe poparcie. MSN udostępnił nam platformę i zapłacił za naszą pracę. Mam wrażenie, że jesteśmy częścią zmiany myślenia na temat rasy i rasizmu w Polsce. Na Instagramie założyłyśmy konto Black is Polish, które edukuje na temat dyskryminacji i przybliża życie Afropolek i Afropolaków.
Jak dobieracie tematy?
Każda z nas pisze i mówi o tym, o czym ma ochotę. Ostatnio postowałam o fetyszyzacji czarnych osób. Zainspirował mnie ignorancki TikTok. Wtedy pomyślałam, że to temat wart poruszenia, bo wiele osób nie odbiera tej kwestii jako obraźliwej.
Jestem bardzo zmęczona seksualizacją, której doświadczam, randkując. Chciałabym iść na randkę jak normalna osoba, a nie spotykać kolesi, którzy seks z czarną dziewczyną mają na swojej bucket list, liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Fetyszyzacja jest bardzo poniżająca, bo sprowadza człowieka do stereotypowych atrybutów i minimalizuje jego indywidualność.
Mam wrażenie, że w Polsce wmawiamy sobie, że jesteśmy super i nic nie musimy poprawiać, i że to jest właśnie patriotyzm. A tak nie jest. Powinniśmy chcieć zmieniać nasz kraj na lepsze.
Jesteś również aktywistką na Instagramie.
Mówię tam otwarcie o sprawach, które leżą mi na sercu, i o takich, które warto poruszyć. Ta szczerość się spodobała. Kiedyś myślałam, że bycie aktywistką lub aktywistą oznacza wychodzenie na ulicę, by głośno krzyczeć w obronie wartości i liczyć się z fizycznymi konsekwencjami tego typu akcji. Dzisiaj dużo łatwiej możemy mówić o ideach, bo mamy social media. Co oczywiście nie oznacza, że nie wyszłabym na ulicę.
Głośno mówisz o ciałopozytywności. Kiedy zaczęłaś zgłębiać ten temat?
Zawsze myślałam, że kanony piękna są po prostu głupie. W Irlandii zobaczyłam, że nie trzeba katować się w sprawie ciała, tak jak to robią Polki i Polacy. Sama mam 182 cm wzrostu, noszę rozmiar L i XL, jestem czarną kobietą, która na co dzień spotyka się z opiniami na swój temat. Nie mogłam się ugiąć pod narzuconymi kanonami. Zaczęłam eksplorować siebie, aby dowiedzieć się, kim jestem i kim chcę być. Mam szczęście, że dla mnie białocentryczny kanon piękna, czyli chuda blondynka, nie jest żadnym odniesieniem. Dorastałam wśród Nigeryjek, które miały dużą pupę, duże nogi, brzuszek. Pokochałam moje ciało też dzięki social mediom, gdzie widziałam różnorodne piękno, na przykład u kobiety po amputacjach, mastektomii czy otyłej. Inspirowało mnie, że pomimo wykluczenia, którego doświadczają, pozostają silne. Postanowiłam oddać to, czego się od nich nauczyłam. Ruch ciałopozytywności w Polsce dopiero się rozwija. Ważne, aby zrozumieć, że nie jest to popularyzowanie otyłości, tylko niewykluczanie osób otyłych. Jego kwintesencją nie jest wmawianie sobie, że jesteś piękny czy piękna, tylko zmiana sztywnych kanonów tego, co nazywamy wartościowym.
Co dziś powiedziałabyś małej Ogi?
Pamiętaj, że życie nie jest czarno-białe, a przykre sytuacje, których doświadczysz, uda ci się przekuć na swoją korzyść. Edukacja będzie kluczem do zrozumienia siebie i innych. Pamiętaj też, że ludzie mogą dać ci tylko to, czym sami się żywią. Nie oczekuj miłości od wszystkich. Podążaj swoją drogą i nie wyrywaj sobie brwi na początku 2000 roku. Ten trend szybko minie!
Ogi Ugonoh – Polka nigeryjskiego pochodzenia, influencerka i aktywistka. Ukończyła kostiumografię w Institute of Art Design and Technology w Dublinie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.