34-letnia artystka portretuje ciało czarnoskórej kobiety, przypomina, że zostało ukształtowane przez fetysze i klisze. – Angażuję stereotypy, ale nie czuję potrzeby, by koniecznie z nimi walczyć – mówi w rozmowie z Vogue.pl. Jej sztuka opowiada o codzienności pokoleń Afroamerykanek i wywołuje poruszenie na całym świecie, od Stanów po Azję. Pokazywała swoje prace w wielu krajach, współpracowała z markami modowymi, takimi jak UGG czy Louis Vuitton, realizowała zamówienia ważnych muzealnych kolekcji między innymi dla fińskiego Espoo Museum of Modern Art. Tam właśnie można oglądać wystawę „Tschabalala Self: Around the Way”.
Już samo imię amerykańskiej artystki – Tschabalala – zdradza, z jak niezwykłej rodziny pochodzi. Rodzice – Afroamerykanie, którzy poznali się w latach 70. na studiach w Luizjanie, postanowili nazywać swoje dzieci imionami reprezentującymi różne czarnoskóre społeczności z całego świata. Imię ich piątego i najmłodszego dziecka zostało zaczerpnięte z kultury plemion Szona, z południowo-wschodniej Afryki. Było wyjątkowe nie tylko ze względu na brzmienie – Tschabalalaoznacza znikanie albo spadającą gwiazdę, co w zachodnim świecie nabiera symbolicznego znaczenia. Według przesądu spadająca gwiazda pozwala przecież spełnić skrywane marzenie, zmienić porządek świata.
Tschabalala dorastała we wrzącym Nowym Jorku. – Urodziłam się i wychowałam w Harlemie. W 1990 roku była to jeszcze dzielnica zamieszkana głównie przez czarną klasę robotniczą. Ludzie, których tu poznałam, należeli do najbardziej charyzmatycznych, energicznych, ambitnych, przepełnionych inspiracją osób, jakie kiedykolwiek spotkałam – mówi. – Dziś w moich pracach staram się nadać postaciom taki sam urok.
Niezwykły twórczy ferment otaczał ją również w rodzinnym domu. Ojciec zajmował się pisaniem, był związany z Uniwersytetem Columbia, starszy brat pracował nad scenariuszami filmowymi, inny parał się fotografią, z kolei siostra była poetką, grała na instrumentach, kolejna rozwijała karierę naukową jako antropolożka. Matka Tschabalali zawodowo zajmowała się edukacją, bacznie obserwowała swoje dzieci i czuwała nad ich przemyślanymi ścieżkami edukacji.
Tschabalala opowiada w swoich pracach o Harlemie i jego społeczności
W tym świecie Tschabalala od najmłodszych lat mogła czerpać siłę ze swojego pochodzenia i szukać własnej drogi. Jeśli razem z nianią kupowała lalki dostępne tylko w wersji białej, w domu ochoczo malowała ich skórę ciemną farbą. Jeśli spełniała się w rysowaniu i przejawiała talent, ten potencjał został szybo zauważony i był rozwijany. Już w szkole średniej dostała stypendium na rozwój artystyczny w Harlem School of the Arts.
Matka, obserwując rozwój swojej córki, szybko ukierunkowała jej edukację. Szukanie artystycznej ścieżki polegało również na poznawaniu różnych środowisk, na przykład poprzez staże – od pomocy w nowojorskim Metropolitan Museum of Art, żeby zweryfikować, czy polem prawdziwych zainteresowań jest praca ze sztuką, przez uprawianie tej sztuki aż po pracę z projektantką Montgomery Harris. I choć Tschabalala obserwowała zmagania Harris z realiami rynku i problemy finansowe butiku, który został zamknięty, to według krytyczki sztuki Ferren Gipson wyniosła z tego doświadczenia coś bardzo cennego – wzorzec czarnoskórej kobiety, która odważne wychodzi w świat, szukając pola dla swojej artystycznej ekspresji.
To nie przypadek, że pierwsze studia Tschabalali, na Bard Collage, obok malarstwa koncentrują się właśnie druku, a kolejne, na Yale, prowadzą artystkę o krok dalej – łączą tkaninę z pracami malarskimi. Odwołując się do tradycji amerykańskich pikowanych kap, które przetwarzają ścinki tkanin w nowe, użyteczne przedmioty, Tschabalala z fragmentów ubrań, chust czy tkanin obiciowych tworzy figuratywne obrazy, opowiadające o Harlemie i jego społeczności.
Tschabalala Self: Odkopuję zbiorowe fantazje, mierzę się ze stereotypami
– Pracuję z tkaniną bardzo intuicyjnie – czerpiąc z własnych skojarzeń z różnymi materiałami. Używam tkanin o różnych kolorach, fakturach, pochodzeniu i jakościach, aby stworzyć nastrój dla każdego obrazu i osobowość dla każdej postaci – mówi. Buduje postaci emanujące witalną energią, ciałem i seksualnością.
Tkanina, oddziałując na zmysł dotyku, otwiera widza na opowieść o cielesności, ale sam materiał „wyrwany” z codzienności – kawałek zasłony, ubrania czy kanapy – jest przesiąknięty emocjami i osobistym kontekstem. Przetwarzając skrawek tkaniny, artystka przetwarza osobistą historię – Wiele materiałów, z którymi pracuję do dziś, odziedziczyłam po mojej matce, Glendzie Self. Ona również je kolekcjonowała. Wiele skrawków dostałam w prezencie, często skupowałam je w różnych miejscach – tłumaczy. Tworzy swoiste archiwum wspomnień.
Fragmenty materiałów zawsze są materiałami, z których „lepi” postacie. To wyraziści mężczyźni i kobiety. Są bezwiekowi, silni i indywidualni, ale przynależą do odrębnych światów. Jak archetypy ze słynnej książki Johna Graya „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus” – spoglądają na siebie i prowadzą grę. Uwodzą się, przyciągają, walczą i tęsknią osobno. A na tym polu bitwy właśnie kobiety zdają się zajmować znacznie słabszą pozycję.
– Angazuję stereotypy, ale nie czuję potrzeby, by koniecznie z nimi walczyć. Stereotypy są uproszczeniami rzeczywistej dynamiki społecznej i politycznej. Często nie są prawdą, są manipulacją. A ja po prostu po nie sięgam – mówi Self o swojej strategii artystycznej i dodaje: – Badam emocjonalną, fizyczną i psychologiczną moc ciała czarnoskórej kobiety. Odkopuję zbiorowe fantazje, mierzę się ze stereotypami i innymi zjawiskami, które ograniczają tę tożsamość – tłumaczy. A czarnoskóre kobiety portretuje zarówno na nowojorskiej ulicy z charakterystycznym motywem ścian z czerwonej cegły, jak i w domowych wnętrzach, w których oknach umieszone są kraty. To klatki, bo, jak przyznaje dr Sayida Lovely Self, przestrzeń domowa często jest dla czarnoskórych kobiet zarówno źródłem siły, jak i miejscem zbrodni.
Badaczka przypomina o istnieniu syndromu przybysza (Sojourner Syndrome), który według amerykańskiego stowarzyszenie lekarzy AAPA szczególnie często dotyczy właśnie czarnoskórych kobiet. To grupa od pokoleń mierząca się nie tylko z seksizmem, lecz także z rasizmem i klasizmem. Ich droga do prawdziwego równouprawnienia jest stroma i kręta, o czym przypomina sztuka Tschabalali Self.
Wystawę „Tschabalala Self: Around the Way” można oglądać w fińskim Espoo Museum of Modern Art do 4 maja 2025 roku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.