Margot Robbie, Gemma Ward, Miranda Kerr to tylko kilka piękności z antypodów, od których zaczął się boom na Aussie beauty. Choć każda z nich reprezentuje nieco inny typ urody, łączy je zamiłowanie do naturalnej pielęgnacji i lokalnych kosmetyków.
Rutyna pielęgnacyjna Australijek, zgodna z filozofią clean beauty, opiera się na naturalnych, najlepiej rodzimych składnikach: olejki jojoba, różany i z drzewa herbacianego, glinki, węgiel aktywny, wyciągi z hibiskusa i śliwki kakadu o rekordowej zawartości witaminy C, miąższ papai czy ziarna kawy. Choć wiele kosmetyków made in Australia jest wegańskich, to w części z nich wykorzystuje się również odzwierzęce produkty: miód manuka, lanolinę czy tzw. olej emu. Ponoć jako pierwsi jego regenerujące i antyseptyczne właściwości odkryli Aborygeni. Pozyskiwany z fałd tłuszczu pod skórą strusia emu olej to prawdziwa kopalnia cennych nienasyconych kwasów tłuszczowych (stanowią aż 70 proc. jego składu), witaminy A i E. Jest ponoć niezastąpiony przy wszelkiego rodzaju oparzeniach, również słonecznych, ukąszeniach czy urazach. Dzięki niemu rany szybciej się goją, pomaga też na rozstępy.
Szybkie rozwiązania
W przeciwieństwie do wieloetapowej koreańskiej rutyny pielęgnacyjnej, w australijskiej nie ma miejsca na czasochłonne rytuały. Zamiast siedzieć w łazience, lepiej iść na surfing. Kluczem jest ochrona przeciwsłoneczna i oczyszczanie. Australijki stawiają na wygodne w użyciu i multifunkcyjne kosmetyki, które dają szybkie efekty, choćby naturalne maski i peelingi na bazie detoksykującej glinki kaolinowej czy węgla aktywnego.
Dzięki zawartości miodu manuka wiąże wilgoć w skórze, a dodatek ekstraktu z wanilii zapewnia zastrzyk przeciwutleniaczy spowalniających pojawienie się oznak starzenia.
Przywraca blask zmęczonej skórze, nawilża, ujędrnia. To zasługa śliwki kakadu, kwasu hialuronowego i olejku jojoba, które utrzymują jędrność i elastyczność skóry.
Wegański miks drobinek węgla, oleju z drzewa herbacianego i kofeiny detoksykuje, złuszcza martwy naskórek i niweluje wypryski na plecach czy pośladkach.
Jak po plaży
Fryzura i makijaż też nie powinny być czasochłonne. Niewymuszony look na surferkę to włosy jak po całym dniu na plaży, potraktowane solą morską, uczesane przez wiatr i skręcone przez wodę, skóra lekko muśnięta słońcem, naturalny healthy glow na twarzy. Jak go uzyskać?
Z pomocą przychodzą mineralne bronzery i rozświetlacze z naturalną miką odbijającą światło i tzw. surf spraye z solą morską, które nadają włosom iście nadmorskiej struktury. Pionierem jest fryzjer gwiazd i założyciel znanej marki kosmetyków do włosów Kevin Murphy, któremu przypisuje się wylansowanie surferskiego looku.
Wzmacnia naturalny skręt i zapobiega puszeniu, a dzięki ekstraktom z hibiskusa i nasion baobabu wzmacnia połysk i nadaje elastyczność.
Lekki spray, który sprawia, że włosy wyglądają jak po zejściu z plaży, zachowując naturalną sprężystość i strukturę.
Daje naturalny, lekko rozświetlający efekt i zapewnia ochronę przed słońcem w postaci filtru SPF 15.
Złota dziewczyna
Z Australii pochodzą jedne z najlepszych samoopalaczy, które dają efekt naturalnej opalenizny jak po wakacjach na Bondi Beach.
Wzbogacona w antyoksydanty pianka samoopalająca na bazie wody kokosowej, która nawilża i nadaje skórze brązowy odcień, bez pomarańczowych tonów i specyficznego zapachu sztucznej opalenizny.
Już po godzinie daje efekt muśniętej słońcm skóry, a dzięki dodatkowi odżywczych olejków i witaminy E pozostawia skórę miękką i nawilżoną.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.