Candace Bushnell powraca książką „Is There Still Sex in the City?” („Czy w wielkim mieście wciąż jest seks?”). Starsza o dwadzieścia kilka lat, mądrzejsza o rozwód, siedem napisanych książek i wyprowadzkę z wielkiego miasta mierzy się ze starzeniem się.
Jej rubryka „Seks w wielkim mieście” dała początek kultowemu serialowi z SarąJessicą Parker w roli głównej, a sama autorka stała się prekursorką nowego spojrzenia na kobiety. Zobaczyła je jako niezależne i samodzielne jednostki, które mogą ulegać własnym zachciankom, a mężczyzn traktują podobnie jak oni je, czyli raz z szacunkiem, a raz niepoważnie. Można nie należeć do wyznawców serialu (ja sama nigdy nie byłam jego zagorzałą fanką, za dużo było tam dla mnie świergotu o damsko-męskich relacjach utrzymanego w stylistyce „mój pamiętniczku”), trudno jednak nie przyznać, że „Seks w wielkim mieście” dał początek rewolucji kulturowej, podważył kilka stereotypów i stanowił hołd dla damskiej przyjaźni, nie zawsze sielankowej, ale często trwalszej niż związki z mężczyznami. W nowej książce Bushnell pozostała wierna tzw. kobiecemu spojrzeniu na sprawę, bezlitośnie portretując życie swoje i swoich przyjaciółek: Kitty, Sassy, Marilyn, Tildy Tii i Queenie. Przyjrzała się wieloletnim relacjom, posłuchała rozmów przy winie i na wakacjach w Hamptons. Wzięła też pod lupę byłych mężów i „młokosów”, których określiła mianem „cubs”, czyli młodych chłopaków, którzy wchodzą w relacje z kobietami w jej wieku. Jaki obraz życia kobiet po pięćdziesiątce rysuje się z tych obserwacji?
Gorzki. Jak zbyt mocna poranna earl grey wypita na pusty żołądek. Pełen rozczarowań, bo oczekiwania w zderzeniu z rzeczywistością okazały się mocno na wyrost. Jak sama pisze o sobie Candace, kobieta w jej wieku, zwłaszcza bez etatu i męża przy boku, staje się niewidzialna, nawet dla banku. „Byłam a) kobietą, b) samotną c) samozatrudnioną d) po 50. (…). To oznaczało, że w świecie algorytmów byłam niewidzialna”. Niewidzialność stała się jej doświadczeniem również w relacjach z mężczyznami. Wiele związków wokół niej, jak również małżeństwo samej autorki się rozpadły. Bushnell wini za to częściowo rozminięcie się perspektyw i planów na życie, a częściowo kryzys wieku średniego u mężczyzn – przesiadanie się przez facetów po pięćdziesiątce do za małych i zbyt głośnych czerwonych kabrioletów, zakładanie legginsów z lycry i pedałowanie na najnowszym modelu roweru górskiego 40 km dziennie. Candace podsumowuje to trafnie jako obsesję dbania o siebie u ludzi, którzy latami nie ruszali się sprzed komputera. A naglezaczynają liczyć każdą kalorię, mierzą aplikacjami każdy przebiegnięty metr i z przerażeniem patrzą na kieliszek prosecco jako na źródło miażdżycy i zawału. Jedno jest pewne, przed upływem czasu nie uciekną. Mogą go jedynie obłaskawić joggingiem i przysiadami. Jak pisze Bushnell, „możesz biec najszybciej, jak potrafisz, ale śmierć i tak cię dogoni, jak to bywa w wielu przypadkach, gdy mężczyźni w średnim wieku padają powaleni zawałem podczas przebieżki”.
Bushnell zadaje kłam opowieściom serwowanym przez gwiazdy w niezliczonych wywiadach o szczęściu wynikającym z dojrzałości i odnalezieniu siebie po pięćdziesiątce. Bez wątpienia, świadomości własnych atutów i samodzielności wiele dojrzałych kobiet nie zamieniłoby na wieczną niepewność dwudziestolatek. Nie zmienia to jednak faktu, że upływ czasu i poczucie przemijania są dotkliwe, niezależnie od skali osiągnięć zawodowych. Jak poradzić sobie z wkroczeniem w smugę cienia? W książce Bushnell nie znajdziemy na to jednoznacznej recepty, a raczej stereotypowe przepisy. Autorka mimowolnie wspiera patriarchalny punkt widzenia, pisząc o tym, że dzięki botoksowi, zagęszczaniu włosów, wypełniaczom i zdrowemu jedzeniu kobieta wciąż może wyglądać na 20 lat młodszą i gotową do rodzenia dzieci. Na szczęście pisarka równoważy te przepisy autoironią, opisując doświadczenie zakupu kosmetyków przeciwstarzeniowych za 4 tysiące dolarów. Jak się okazuje, nadzieja na zatrzymanie czasu jest silniejsza od rozsądku. Dlatego krem w cenie małego samochodu może znaleźć całkiem spore grono chętnych, w tym samą autorkę.
Ta książka jest więc nierówna. Zdarzają się mocne przypowieści. O jednej z koleżanek, Ess, zapadającej się coraz mocniej w depresję i alkoholizm, albo o nieudanej relacji z Judem, mężczyzną poznanym na Tinderze, który zamiast zabawy zaserwował autorce serię wynurzeń o własnym załamaniu nerwowym. Znakiem rozpoznawczym Bushnell zawsze były przewrotne metafory. Cubs, MAM, czyli Middle Age Madness (szaleństwo wieku średniego), Tinderellas, czyli dziewczyny korzystające codziennie z Tindera. Z drugiej strony, niedosyt pozostawiają pobieżnie naszkicowane postaci przyjaciółek, których losami trudno się przejąć. Zdawkowo opisano tu też doświadczenie śmierci rodziców, rozwodu i zamiany nowojorskiego życia na samotnię w Connecticut. Bushnell nie aspiruje jednak do bycia ThomasemBernhardem, a świeżość książki polega na tym, że oddaje głos kobietom dotąd w literaturze pomijanym. I zostawia nadzieję, gdy pisze: „»Wszystko będzie dobrze«było moją nowa mantrą. Syndrom MAM przeszedł i znalazłam się w dobrym miejscu. Robiłam wszystko, co jest zalecane ludziom w średnim wieku. »Byłam aktywna«, »jadłam zdrowo« i nie piłam »zbyt dużo«. I zawsze upewniałam się, żeby w moim kieliszku rose nie zabrakło lodu”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.