Męskie ciało, a na nim opierająca się noga niemowlaka, chłopiec strugający patyk scyzorykiem, grecki posąg z utrąconą głową. Bartek Wieczorek, syn Adama i tata Miry, starannie wybiera kadry ze swoich podróży i spotkań z przyjaciółmi. Układa z nich opowieść o ojcostwie – projekt fotograficzny „Adam’s Song”.
– Jaki był mój ojciec?
– Nieobecny – mówi Bartek Wieczorek, wpisując się w chór dzisiejszych 30- i 40-latków.
– Zapamiętałem go przy biurku. Odwróconego tyłem i skupionego. Najpierw przy maszynie do pisania, później przy komputerze.
Adam Wieczorek był redaktorem, pracował nad książkami i tekstami do magazynów. Praca go pochłaniała.
– Ale może grał z tobą w piłkę? – pytam.
– Nie pamiętam.
– Albo ciekawie rozmawiał o życiu?
– Nie rozmawialiśmy o ważnych sprawach – ucina.
– To może chociaż zabierał cię na wspaniałe wakacje? – Nie daję za wygraną.
– Raz, kiedy miałem może pięć lat, wyjechaliśmy z rodzicami nad Bałtyk. To były wczasy w Międzywodziu na wyspie Wolin – wspomina. – Mama powiedziała niedawno, że on się tam strasznie męczył. Myślę, że był pracoholikiem i nie potrafił się odnaleźć z rodziną na plaży. I rzeczywiście na wszystkie późniejsze wakacje jeździłem już z mamą, babcią, ciocią albo siostrą. Ale nie z nim.
Bartek nie ma jednak żalu, sam kilka lat temu został ojcem, zmienił perspektywę.
– Myślę, że to nie był jego wybór, on inaczej nie potrafił. Urodził się w latach 50. we wsi w połowie drogi między Kielcami a Krakowem. Jego ojciec, a mój dziadek, którego nigdy nie poznałem, chciał, żeby został z nim, pracował w polu i warsztacie stolarskim, który prowadził. Ale Adam był inny i postawił na swoim. Poszedł na studia teologiczne. Myślę, że ten kontekst wiary i Kościoła był wytrychem. Tylko w ten sposób mógł zyskać w rodzinie jakieś zrozumienie dla swojej decyzji – wyjaśnia.
Choć nie pamięta, żeby tata okazywał mu czułość, to z drugiej strony gdzieś głęboko wiedizał, że ojciec czuwa.
– Na przykład w latach 80. ojciec kupował mi klocki Lego w Peweksie. To było coś, na co nie do końca mógł sobie wtedy pozwolić, ale uważał, że mądra zabawka jest mi potrzebna – mówi i przyznaje, że dopiero jako tata zrozumiał, na czym polega rodzicielski ciężar odpowiedzialności.
– To jest jakiś nieznany mi dotąd lęk, że mógłbym nie stanąć na wysokości zadania, nie zapewnić czegoś swojemu dziecku, zawieść.
Adam, odcięty od korzeni, zakładał rodzinę w siermiężnych czasach późnego PRL-u, a później musiał zmierzyć się z transformacją – wolnym rynkiem, zapaścią gospodarczą i rewolucją kulturową. Prawdopodobnie był tym lękiem osaczony.
Ulepić własny model
Ojciec nie stał się wzorem, a za wychowanie Bartka odpowiadały mama i babcia. To kobiety zbudowały mocne podstawy, dzięki którym mógł zaakceptować w sobie coś bardzo cennego: delikatność i chłopięcość. Bartek nosił dłuższe włosy, nigdy nie interesował się samochodami, do dziś nie zrobił prawa jazdy. Pociągała go za to deskorolka.
– Myślę, że chodziło o środowisko, było twórcze. Wszyscy jeździliśmy, ale ktoś z tej paczki rysował, ktoś inny znał się na muzyce, jeszcze ktoś robił ubrania – opowiada.
Szybko odnalazł się w tej grupie. Miał niewiele ponad 20 lat, kiedy sam zaczął projektować streetwearowe bluzy i kurtki, w 2004 roku otworzył modny concept store w centrum miasta. Ale zamiast odgrywać rolę „znanego projektanta”, którym się stawał, rozstawiał w swoim sklepie PlayStation i zapraszał do gry.
– Wkrótce zająłem się stylizacją, a zaraz potem pomyślałem, że chciałbym robić zdjęcia – opowiada o swojej drodze ku fotografii w telegraficznym skrócie.
– Robiłem modę, ale chyba od początku najbardziej pociągało mnie naturalne fotografowanie, bez scenografii, wymyślania historii. Tylko patrzenie – wyjaśnia.
Album o pielgrzymkach do Częstochowy, bogato ilustrowana biografia Jana Pawła II – to były książki, które Bartek w dzieciństwie widział w różnych domach. Uśmiechał się, bo pamiętał, że pracował przy nich ojciec. – Stykał się więc z fotografami, wiedział, na czym polega ta praca, i mógł mi o tym opowiedzieć albo mnie ośmielić. Nigdy tego nie zrobił – wspomina Wieczorek i dodaje, że cicha akceptacja drogi, którą wybrał, nastąpiła dopiero, kiedy okazało się, że z robienia zdjęć może się utrzymać.
Jestem ojcem
Bartek miał 37 lat, kiedy dowiedział się, że zostanie tatą.
– To był dla mnie idealny moment. Myślę, że jeszcze 10 lat wcześniej byłoby mi trudniej spędzać czas w domu i zajmować się dzieckiem. Może miałbym poczucie, że muszę między czymś wybierać? Świadomość, że wiesz, kim jesteś zawodowo, że lubisz to, co robisz, i ludzie cię doceniają, daje spokój. Wtedy można na przykład zdecydować, że przez dwa miesiące robię tylko duże projekty, a resztę czasu spędzam z Mirą – opowiada i przypomina sobie, jak na samym początku, kiedy nosił córkę w chuście, na Marszałkowskiej zaczepiła go jakaś kobieta, wykrzykując: „A pan jest panem czy panią?”.
– Byłem zaszokowany, że ktoś może mnie tak oceniać. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że tamten świat się kończy, bo wokół siebie, może w mojej bańce, widzę zmiany – na przedszkolnych przedstawieniach pojawiają się oboje rodzice, zarówno mamy, jak i ojcowie. Jeśli związki się rozpadają, strony najczęściej dzielą się opieką nad dzieckiem po równo. Znam zresztą ojca, który wziął na siebie wychowanie, bo lepiej odnalazł się w roli rodzica niż jego była partnerka. Znam też przypadek, w którym rodzice po rozwodzie wyprowadzili się z domu, zostawiając go dziecku, a sami wprowadzają się tam właśnie na czas opieki nad nim. Dzięki temu jego życie nie zmienia się totalnie, ma wciąż to samo mieszkanie, szkołę czy kolegów – opowiada Bartek.
Podobno macierzyństwo jest takie, na jakie pozwala w danej relacji ojcostwo.
– Staramy się zachowywać partnersko, ale robimy to intuicyjnie. Na przykład jeśli mama Marta odprowadza Mirę do przedszkola i ma mniej czasu rano, jasne jest, że ja odbiorę ją po południu. Marta zajmuje się podawaniem lekarstw, bo lepiej się w tym orientuje, ale ja znalazłem patent na mycie włosów naszej córce, co było sporym problemem, więc utarło się, że to moja działka – opowiada Bartek. On sam też lubi jeździć z Mirą na rowerze, chodzić na place zabaw, podsuwa jej własne bajki z dzieciństwa i filmy Miyazakiego.
– Jestem trochę jak starszy brat – mówi.
Adam zdążył poznać wnuczkę. – Był dziadkiem, który rozpieszcza. To nie było zaskoczenie, kilka lat wcześniej widziałam, jak reagował na dziecko mojej siostry: bieganie po tarasie i rzucanie się piaskiem – wspomina Bartek i przyznaje, że poczuł delikatne ukłucie zazdrości.
– Ale tylko w pierwszym odruchu, bo jestem w zupełnie innym miejscu. Kiedy urodziła się Mira, przepracowałem różne żale, które nosiłem w sobie – mówi i dodaje: – Żałuję tylko, że się nie przełamałem i nie doprowadziłem do szczerej rozmowy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.