Festiwal Berlinale od lat postrzegany jest jako wydarzenie zaangażowane społecznie i politycznie. W tym roku na ceremonii otwarcia emitowano przemówienie prezydenta Zełenskiego, na czerwonym dywanie irańskie artystki manifestowały solidarność z protestującymi rodakami. Także w programie pokazów nie brak filmów zwracających uwagę na światowe napięcia, kryzysy, tragedie. Jest wśród nich „W Ukrainie”, dokument oparty na uważnej, pełnej empatii obserwacji.
Od początku 73. edycji festiwalu uwagę mediów przykuwa goszczący w Berlinie Sean Penn, który pokazuje tu swój dokument „Superpower”. To szczera, acz naiwna laurka dla prezydenta Ukrainy, podstawowa wprawka do mechanizmów rządzących napadniętym przez Rosję państwem i ściągawka z ducha narodu. „Superpower” o kwestiach ukraińskich opowiada z bardzo (dla Polaka, Europejczyka za bardzo) laickiej perspektywy, prezentując lukrowaną narrację Penna, który, jak się okazuje, przed 2022 rokiem nie wiedział nawet, czym jest pomarańczowa rewolucja czy Euromajdan. Tymczasem, w cieniu gwiazdorskiego zgiełku w programie Berlinale kryje się o wiele ciekawsza propozycja – zrealizowany przez Piotra Pawlusa i Tomasza Wolskiego i pokazywany w prestiżowej sekcji Forum film „W Ukrainie”.
Pokazywanie okrucieństw wojny to, jak wiadomo, niezwykle trudne zadanie. W kinie popularnym widz nieustannie eksponowany jest na strzelanki, bójki, eksplozje. Śmierć w przemyśle filmowym bardziej niż czymś wstrząsającym, transgresyjnym, staje się wyzwaniem dla specjalistów od efektów czy kaskadera. W zalewie kolejnych agresywnych scen obojętniejemy. I nagle dokumentalista, który zderza się z tym wszystkim naprawdę, staje przed wyzwaniem: w jaki sposób pokazać to, co widzę, żeby widzowi nie było wszystko jedno?
Nowe okna w połowicznie zbombardowanym budynku
Wolski i Pawlus znajdują odpowiedź na to pytanie w ciszy, a raczej – w uważnej obserwacji, wytężonym słuchaniu. „W Ukrainie” to film o wojnie, w którym nie ma gadających głów, analiz ekspertów czy powtarzania wielokrotnie już publikowanych fotografii bezładnie rozrzuconych przez rosyjskie pociski ciał (którymi Penn epatuje). Autorzy stawiają na długie, nierzadko statyczne, sekwencje. Przyglądają się zniszczonemu, częściowo spalonemu budynkowi. Schodzą na peron metra, czyli do miejsca, które ze środka transportu zamieniło się w schron. Przeciskając się między ludźmi stojącymi w kolejce, przysłuchują się dyskusji na temat tego, komu bardziej należy się racja płatków czekoladowych dla dzieci albo odwiedzają opuszczone miasto, w którym władzę sprawują głodne psy.
Twórcy nie pokazują samej wojny, najbliżej frontu znajdują się podczas sceny pokazującej żołnierzy, nasłuchujących wybuchów w lesie. Zamiast tego Wolski i Pawlus pokazują świat naznaczony przez wojnę na zawsze. Zdewastowane domy, odarte z prywatności osobiste przedmioty. Porzucone zwierzęta, rowery, auta. Zwyczajne rozmowy, w których na pierwszy plan wychodzą nagle tematy dotąd w takim dyskursie nieobecne. Przesunięcia codzienności w pozornie abstrakcyjne przestrzenie, jak we fragmencie z rodzinną sesja zdjęciową na cmentarzysku rosyjskich czołgów. Suszące się na sznurze tuż przy linii frontu pranie – czy wisi tam od wczoraj, czy od lutego 2022? Nowe okna w połowicznie zbombardowanym budynku – czy można sobie wyobrazić bardziej sugestywną alegorię odradzania się z gruzów, nadziei, mimo wszystko?
Odłożenie na bok tego, co efekciarskie, ogromnie „W Ukrainie” służy. Na początku ta strategia realizacyjna sprawia wrażenie monotonnej, jednak uspokojone łagodnym rytmem obrazów zmysły szybko zaczynają działać na innym poziomie. W niepozornych kadrach widz dostrzega trzeci, czwarty plan. Zaczyna wyłapywać odgłosy w tle, zwracać uwagę na coś, co tylko na chwilę przemyka przed kamerą. Znaczenia nabiera intonacja głosu przypadkowych bohaterów. Ważne staje się nawet to, czego w obiektywie nie ma, a mogłoby się tam z łatwością znaleźć. Imponuje łagodna empatia, którą twórcy musieli mieć, by z szacunkiem podejść tak blisko bohaterów. Artystyczna świadomość Wolskiego i Pawlusa jest imponująco wysoka, a w ich wyborach nie ma miejsca na przypadki.
W świecie, który niezwykle szybko przypina newsom łatkę „przeterminowane”, trudno utrzymać zainteresowanie spiętrzającymi się konfliktami czy kryzysami. Choć w Ukrainie wciąż toczy się wojna i giną ludzie, media, szczególnie zachodnie, nie interesują się już nią tak jak rok temu. Choć brzmi to okrutnie i cynicznie, temat spowszedniał. Tak samo jak wcześniej Syria czy za chwilę Turcja – dla nas bardziej abstrakcyjne, bo niedzielące z Polską granicy. W poetyckiej opowieści Wolskiego i Pawlusa jest coś ponadczasowego, wybijającego się nawet ponad geograficzny konkret. Na pytanie, kto albo co jest bohaterem filmu, równie trafnymi odpowiedziami wydają się „Ukraina” co „Wojna”.
Wyprodukowany przez Kijora Film dokument „W Ukrainie” dystrybuuje w Polsce Millennium Docs Against Gravity. Będzie można go obejrzeć na organizowanym przez nich festiwalu filmów dokumentalnych, potem być może także w kinach.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.