Sztuka to czuły sejsmograf, który wychwytuje nawet najlżejsze drgania, na długo zanim będą odczuwalne w postaci wstrząsów. Kryzysy, których teraz doświadczamy, zostały już wcześniej przepracowane w twórczości artystów współczesnych – mówi Małgorzata Ludwisiak, dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, zdradzając plany wystawiennicze na rocznicowy dla stołecznej instytucji 2019 rok.
Bez dyplomu z historii sztuki trudno czasem zrozumieć prace współczesnych artystów. Jak tłumaczyć dokonania tych twórców na język zrozumiały dla przeciętnego gościa U–jazdowskiego?
Wypracowując język, który pozwala opowiadać o pojęciach abstrakcyjnych, hermetycznych, wysublimowanych w sposób przystępny. Tak, żeby otwierać, a nie zamykać. Już w Muzeum Sztuki w Łodzi, w którym wcześniej pracowałam, fascynował mnie proces translacji, czyli tłumaczenia pojęć na doświadczenie bliskie publiczności. W U–jazdowskim stworzenie tych narzędzi komunikacji to ogromna zasługa działu promocji, ale także działu edukacji, którego jeszcze trzy lata temu u nas nie było. Jego kierowniczka, Anna Kierkosz, jest muzykolożką z wykształcenia, a jej koleżanki historyczkami sztuki, równie otwartymi na nowe perspektywy oglądu sztuki. To dzięki nim na wiele warsztatów trzeba zapisywać się nawet z miesięcznym wyprzedzeniem.
Dużą rolę w komunikacji odgrywa także identyfikacja wizualna? Wasze „U” kojarzy się z gościnnością.
Taka była nasza intencja. Po dwóch latach to rozumienie się ugruntowało. Gościnność, otwarcie na możliwie wszystkie grupy publiczności, są dla mnie bardzo ważne. To nawet swego rodzaju hasło przewodnie naszego programu na 2019. Dla mnie identyfikacja graficzna to skóra organizmu. Ważne narzędzie komunikacji, dzięki któremu instytucja staje się rozpoznawalna, mówi o sobie coś istotnego. Ale nie można dać się jej ponieść. To, że mamy logo, nie znaczy, że tworzymy brand. To oczywiste, że duże instytucje kultury muszą mieć jasną strukturę. Inaczej ogarnia je bezwład. U nas pracuje 80 osób, tyle co w średnim przedsiębiorstwie. Kultura organizacyjna jest niezbędna po to, żeby projekty były realizowane na czas. Unikałabym jednak posługiwania się korporacyjnym językiem w odniesieniu do instytucji kultury.
Przeżywając sztukę, zdaję się najpierw na wrażenie, zatapiając się w dziele, następnie sięgam po opis kuratorski, a potem z tą interpretacją wracam do oglądania pracy. Dobrze robię?
Zazdroszczę pani świeżości spojrzenia. Jako krytyk sztuki i historyk sztuki, pracująca w zawodzie od niemal dwudziestu lat, mam niestety skrzywienie zawodowe. Nie potrafię odwołać się wyłącznie do doświadczenia, w oderwaniu od aparatu teoretycznego. Ten pierwszy moment poddania się intuicji, a nawet fizycznym doznaniom związanym z kontaktem z pracą, to niezwykłe przeżycie. Trzeba rzucić się w objęcia dzieła sztuki. Proces intelektualny następuje w drugiej kolejności. Najlepiej widać to na warsztatach, gdy dorośli stają się dziećmi – zaczynają bawić się sztuką i ze sztuką, poddają się dziełu sztuki, dają mu się prowadzić.
Skąd się bierze ten nienasycony głód rozumienia sztuki?
Niektórych procesów w otaczającej nas rzeczywistości bez sztuki nie sposób zrozumieć. Innych nawet odpowiednio wcześnie dostrzec. Pociąga nas w sztuce to, że wytrąca z poczucia oczywistości. Publiczność daje się wciągnąć w niecodzienne doświadczenia, często poza strefą komfortu, bo sztuka pomaga im rozumieć współczesność. Mnie też właśnie to poczucie pociągnęło kiedyś do sztuki współczesnej. I pociągać nie przestaje. Jako wewnętrzny napęd do mojej pracy działa na mnie świadomość, że sama sztuka współczesna jest unikalnym narzędziem translacji świata.
Sztuka współczesna jest profetyczna? Przepowiada to, o czym będziemy mówić dopiero za chwilę?
Tak, tematy, które sztuka poruszała kilka lat temu, choćby kryzys uchodźczy, teraz są przedmiotem publicystyki. Ponieważ w naszym programie podążamy za tym, co w polu sztuki dopiero się rodzi, naszą specjalnością są kwestie najbardziej aktualne albo takie, które pojawią się w powszechnej świadomości dopiero za chwilę.
A jak odróżnić prawdziwą sztukę od przyczynkarskiej publicystyki?
Wierzę, że gość Zamku Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski widząc jednowymiarową pracę, czułby się oszukany. Zapraszamy w nasze mury tylko najbardziej zniuansowane tłumaczenia rzeczywistości. Ja jestem na publicystykę uczulona, bo bliżej jej do manipulacji, niż do sztuki. Artyści, którzy jej ulegają, robią to po części z braku umiejętności, czasami dlatego, że taki jest trend, a innym razem dla doraźnej korzyści. Dla mnie, nie tylko estetycznie, ale także etycznie, takie praktyki są podejrzane.
Z drugiej strony, w sztuce coraz więcej dziś polityki.
Sztuka zawsze była, jest i będzie polityczna. Ma swoją własną polityczność. To szczególnie czuły sejsmograf, który wychwytuje nawet najlżejsze drgania, na długo zanim będą odczuwalne w postaci wstrząsów. Wszystkie kryzysy, których doświadczamy w Europie, a przede wszystkim migracje, zostały przepracowane wcześniej w twórczości artystów współczesnych. Mierzyli się z tym, jakim językiem mówić o nieuchronnych zmianach społecznych. Ostatnio byłam w Charkowie, gdzie razem z kuratorami z Ukrainy, którzy organizują tam za rok biennale, zastanawiałam się, jak opowiadać o tamtejszej wojnie. Czy i w jaki sposób możliwa jest reprezentacja rzeczywistego kryzysu? Wielu artystów spogląda już dalej w przyszłość. Nastawieni są na rozmowę o sztucznej inteligencji i o katastrofie klimatycznej.
W U–jazdowskim też pojawi się wystawa o apokalipsie?
Tak, międzynarodowy projekt „Plastyczność planety”, którego kuratorem jest Jarosław Lubiak. Wystawa, którą pokażemy na początku 2019 roku, dotyczyć będzie zniszczenia, głębokich zmian w przyrodzie, wszechobecności plastiku, przyszłości po apokalipsie. Oprócz wystawy, na projekt złożą się też prezentacja brytyjskich badaczy i aktywistów Forensic Architecture, którym zleciliśmy badania nad wprzęganiem natury w procesy i kryzysy polityczne na świecie, a także specjalny numer naszego czasopisma „Obieg”. Sztuka przygotowuje nas odbiorców do podjęcia odpowiedzialności za zmiany na świecie. Kurator projektu odwołuje się do filozofii Catherine Malabou, która okazała się być profetyczna. Jej książka „Plastyczność” ukazała się w 1999 roku, a jest niezwykle trafną diagnozą naszej rzeczywistości. To punkt wyjścia dla całego projektu.
A w jaki sposób wybierani są artyści do współpracy?
Kuratorzy bardzo uważnie obserwują rzeczywistość i świat sztuki. Śledzą to, co w sztuce w najmocniejszy sposób przekracza status quo. Program Zamku zawsze otwiera się na to, co na obrzeżach instytucjonalnej wizualności, mainstreamu, trendów, a nawet samej sztuki. Naszym misyjnym obowiązkiem jest włączanie nowych zjawisk do pola widzialności.
To przede wszystkim zadanie Project Room promującego młodych artystów oraz rezydencji działających jak inkubatory.
Tak, ten projekt konsekwentnie od kilku lat pozwala nam wspierać, prezentować i nagradzać młodych polskich twórców. Rezydencje dają z kolei możliwość współpracy z zaproszonymi artystami z całego świata. Ale nasz program powstaje także dzięki codziennej pracy kuratorów, którzy obserwują artystów, towarzysząc im w rozwoju, podążając za nimi. Tworzymy potem bank pomysłów na program, które podlegają burzliwym nieraz dyskusjom, czasami dokonujemy trudnych wyborów, bo chcielibyśmy pomieścić wszystko. Jak głosił lata temu napis nad wejściem do Zamku, autorstwa Laurenca Weinera: „Za wiele rzeczy, by zmieścić w tym małym pudełku”. To, co prezentujemy, to najlepsze, co udało nam się wybrać.
Jakie jeszcze wystawy będzie można zobaczyć w 2019 roku?
W drugiej połowie roku poznamy efekty pracy z naszą kolekcją stałą. Zaprosiliśmy do zmierzenia się z nią artystów, i to artystów performatywnych – holenderski duet Bik van der Pol. To będzie próba ułożenia opowieści o kolekcji i o Zamku na nowo. Mierzymy się z nią przy pomocy twórców, zastanawiając się, jakie nowe pytania jej zadać. Bik van der Pol są obecnie na etapie intensywnych badań naszych archiwów, wywiadów z pracownikami. Oprócz wystawy, stworzą książkę.
A w jaki sposób świętować będziecie 30-lecie instytucji?
Na kilka sposobów. Oprócz wspomnianej wystawy z kolekcji, chcemy dotknąć tematu „długiego roku 1989”. Ten rok był ważną cezurą dla naszej instytucji. Została powołana do życia wprawdzie już w 1985 roku, gdy różne środowiska twórcze w Warszawie oddolnie zawalczyły o przekazanie Zamku Ujazdowskiego na centrum sztuki. Ale to miejsce długo nie miało kierunku. Dopiero cztery lata później zapadła w Ministerstwie Kultury decyzja, żeby Wojciech Krukowski, lider Akademii Ruchu, przejął stery. Zbiegło się to z początkiem zjawiska „sztuki globalnej”, gdy m.in. Europa Wschodnia została zauważona na artystycznej mapie. Archiwa Zamku, które próbujemy usystematyzować, stanowią źródło informacji nie tylko na temat naszej instytucji, ale także historii polskiej sztuki lat 80. i 90.. Projekt badawczy, który poświęcimy tym kwestiom, z jednej strony będzie swoistą introspekcją, z drugiej - poprzez opowieść o sobie opowiemy o transformacji ustrojowej, o przemianach kulturowych i artystycznych oraz o tym, jak można spojrzeć na nie z perspektywy globalnej. Rozpoczniemy też pracę nad kolejną wystawą z kolekcji – współtworzoną przez dział edukacji razem z widzami. W 2019 roku powstanie platforma internetowa, która umożliwi publiczności dokonywanie wyborów, a cały proces zakończy się w 2020 roku przygotowaną wspólnie wystawą.
W planie są także cztery duże wystawy indywidualne podsumowujące niejako twórczość artystów średniego pokolenia.
Tak, to ważna tradycja Zamku Ujazdowskiego. Zawsze dawał szansę artystom bardzo młodym, początkującym, ale poddawał też interpretacji dorobek uznanych już twórców. W styczniu Wojtek Pustoła punktem wyjścia swojej wystawy uczyni kamieniołomy w Carrarze. To refleksja nad miejscem, które kojarzy nam się z Michałem Aniołem i klasycznymi wartościami w sztuce. Dziś rzeźby można tam zlecić zaawansowanym robotom, pojawia się więc pytanie o istotę twórczości. Cieszę się też na ekspozycję Janka Simona. Paliwem jego pracy są podróże. Śledzi lokalne i globalne procesy ekonomiczne, społeczne i technologiczne, które przenikają się na różnych poziomach. Z tego przecięcia próbuje wyłuskać obraz zglobalizowanego świata. Następnie zobaczymy wystawę Marii Łobody, artystki polskiego pochodzenia, która na co dzień mieszka w Niemczech. Jej prace pokazywane były w wielu miejscach na świecie, chociażby na documenta w Kassel, ale w Polsce nie miała jeszcze dużej wystawy indywidualnej. Pod koniec roku pokażemy Karola Radziszewskiego i jego pracę z historią sztuki i gromadzonymi przez niego archiwami.
U–jazdowski będzie też kontynuować program performatywny?
Tak, bo to zawsze było duszą Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Będziemy pracować z naszym rezydentem, Alexem Baczyńskim-Jenkinsem, młodym artystą, który zaczął robić niezwykłą światową karierę – ostatnio został laureatem Frieze Art Awards 2018. To artysta młodego pokolenia, którego zafascynowały dokonania Akademii Ruchu. Kontynuujemy też działania transdyscyplinarne, jak chociażby nasz cykl „Performance TV”. Wierzymy też, że razem z innymi instytucjami możemy zdziałać więcej. Łączymy siły oraz uczymy się od siebie nawzajem. I tak na przykład razem z Nowym Teatrem realizujemy premierowy projekt Michała Borczucha. A wspólnie z TR-em zorganizujemy spektakl Katarzyny Kalwat „Ekstazy” w Zamku Ujazdowskim. Powróci też opera, a właściwie anty-opera Cezarego Tomaszewskiego, który wziął na warsztat niedokończoną ostatnią operą Moniuszki – „Parię”. Cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, więc chcemy zagrać ją raz jeszcze.
W jaki sposób dzisiejsze założenia U–jazdowskiego są spójne z tradycją?
Zamek Ujazdowski to instytucja wyjątkowa. Jej tradycją jest nieustanne poszerzanie granic, otwarcie na to, co nowe, rutyna nie powinna zatem istnieć. Wojciech Krukowski od początku tworzył Zamek jako instytucję multidyscyplinarną. Jako perfomer otworzył ją nie tylko na wystawy, ale wszelkie radykalne eksperymenty z pogranicza teatru, performansu i literatury. To nas wciąż ogromnie interesuje, ponieważ interesuje artystów, za którymi podążamy. Sięgają oni jednak dziś po inne narzędzia, pracują na skrzyżowaniu dyscyplin, stąd nasz nowy program jest transdyscyplinarny. O tej praktyce opowiadała m.in. wystawa „Inne tańce”. Naszą tradycją – jako Centrum Sztuki Współczesnej – jest również współczesność. Jej uważne interpretowanie, inicjowanie dyskusji o istotnych przemianach w kulturze, w świecie, o tym, w jaki sposób towarzyszy im sztuka. Nasze wystawy czy wydawany przez nas magazyn „Obieg” mają właśnie takie ambicje.
A co się przez te lata zmieniło?
Instytucja trzydziestoletnia jest z jednej strony młoda, ale z drugiej powoli odchodzą z niej ludzie, którzy ją tworzyli. Dbamy o to, żeby pokolenie przechodzące na emeryturę przekazało młodym pamięć instytucjonalną. To ważne, żeby ich doświadczenie i wiedza nie zginęły, ale stały się częścią naszej pracy i opowieści Zamku o samym sobie.
U–jazdowski obserwuje też trendy ze świata?
Budowanie relacji z artystami i instytucjami z całego świata, podróżowanie, to część naszej pracy. Ciekawe jest to, że wiele niewielkich instytucji o skromnych budżetach prowadzi ciekawszą pracę niż ogromne światowe muzea.
Objęła pani stanowisko cztery lata temu. Jest pani dumna z tego, co udało się w U–jazdowskim osiągnąć?
Tak, udało się zbudować nową jakość bez burzenia bezcennej w skali Polski historii miejsca, a raczej twórczo z niego czerpiąc. Razem z zespołem robiliśmy wszystko, żeby przemyśleć tę instytucję na nowo. Zamek od początku fascynował się tym, co współczesne. I to nas kręci do teraz.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.