Słodko-gorzkim autoportretem Pedro Almodóvar odsłania się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. To dzieło mistrza, zaskakujące czułością, lekkością, świeżym spojrzeniem. Do tego filmu chce się wracać zaraz po wyjściu z kina.
Na usta ciśnie się określenie: „szczery do bólu”. Jeśli rzeczywiście jest tak, jak reżyser opowiada w wywiadach, to mamy do czynienia z pierwszą tak osobistą historią jego życia. Piętno odcisnęły na nim choroby: bezsenność, depresja, bóle kręgosłupa, migrena, szum w uszach. Poprzez historię Salvadora Mallo, alter ego Almodóvara (Antonio Banderas), dowiadujemy się o samotności, trudnym pożegnaniu z matką i uzależnieniu od narkotyków. Tytułowy ból kładzie się cieniem na karierze twórcy, któremu popularność i uznanie nigdy nie przyniosły ukojenia, a wręcz przeciwnie – sprawiły, że odsunął się od ludzi i zamknął w sobie.
Głównego bohatera poznajemy w momencie kryzysu. Znany reżyser nie ma siły, żeby wstać z łóżka. Nie mówiąc o tym, żeby znowu stanąć za kamerą. Z marazmu wyrywa go zaproszenie na premierę odrestaurowanej wersji debiutanckiego filmu. Odnawia kontakt z aktorem, z którym był przez lata pokłócony. Powoli wraca do życia, ale bardziej niż w tu i teraz rozsmakowuje się we wspomnieniach z rodzinnej La Manchy, pokazanej w cudownie jasnym, pastelowym świetle. Salvador (podobnie jak Almodóvar) urodził się w biednej chłopskiej rodzinie i chodził do katolickiej szkoły. O tym, że nie pamięta jej najlepiej, wiemy ze „Złego wychowania” (2004). Tym razem Almodóvar obywa się jednak bez kontrowersji i rozliczeń z Kościołem.
W dzieciństwie nie szuka źródła swoich nieszczęść. Przygląda mu się z tęsknotą i fascynacją. Oczami kilkuletniego chłopca oglądamy matkę (wspaniała Penélope Cruz), która z innymi kobietami rozwiesza na łące białe, rozświetlone południowym słońcem prześcieradła. Doświadczenie wspólnoty kobiet iich siły karmiło później całą jego twórczość. Salvador przypomina też sobie, jakie to jest uczucie po raz pierwszy zakochać się i stracić miłość.
Między innymi dlatego „Ból i blask” nie jest kolejnym smutnym dramatem o artyście, który musi przejść przez mękę, zanim spłynie na niego łaska natchnienia. Warto zwrócić na to uwagę, bo mitologizacja procesu twórczego stała się nieznośną kliszą w portretach reżyserów, muzyków i malarzy. Jest trendem dającym się także zauważyć w dokumentach o kreatorach mody czy szefach kuchni. Chyba każdy z nas widział chociaż jeden film o nieszczęśniku cierpiącym za miliony, zanim coś namaluje albo ugotuje. Grzechami głównymi wielu tego typu biografii są pompatyczność, brak dystansu i humoru. Połączenie tych cech u ludzi rzadko przynosi sympatię. Kamera też ich nie lubi.
Inaczej jest z nowym filmem Almodóvara, zachwycającym subtelnością w opowiadaniu o emocjach. Melodramat łączy się z historią dojrzewania, dramatem rodzinnym, obyczajowym i komedią. Kryzys, w który popada Salvador, ma tak wiele odcieni, że przestajemy czuć jego ciężar. Nie współczujemy mu. Bo ma piękne życie, nawet wtedy, gdy już jako schorowany starszy pan uzależnia się od heroiny. „Ból i blask” kipi głodem życia.
Podobne artykułyPenélope Cruz: Oślepiający blask Anna KonieczyńskaDawno nikt na wielkim ekranie nie chorował tak pięknie jak główny bohater. Antonio Banderasstworzył jedną z najlepszych ról w swojej karierze, słusznie nagrodzoną Złotą Palmą. Czuć, że miał do reżysera zaufanie, budowane latami m.in. na planach takich filmów jak „Labirynt namiętności”, „Matador” czy „Prawo pożądania”. W tej roli osiągnął mistrzostwo. Jego postać w magiczny sposób odrywa się od wizerunku hiszpańskiego kochanka.
„Ból i blask” nie ma pazura, którym zasłynął twórca „Zwiąż mnie”. Nie ma tu antyklerykalnych wątków, seksu i gwałtownych zwrotów akcji. Reżyser po raz pierwszy przyjął tak romantyczną, czułą i subtelną perspektywę. W jego romantyzmie brak jednak sentymentalizmu. Udaje mu się uniknąć banału, a to przecież niełatwe, gdy opowiada się o własnych doświadczeniach. Być może sekretem jest powiązanie przeszłości z teraźniejszością. Pokazanie, że w strumieniu czasu jedno z drugim jest bliżej siebie, niż jemu (i nam, widzom) się wydaje.
W nakręconej trzy lata temu „Juliecie” dało się zauważyć manieryzm, reżyserską drogę na skróty. Tym razem Almódovar zaskakuje świeżym spojrzeniem. Dawno nie był w tak dobrej formie. Jego siłą jest – poza charakterystycznym stylem, w którym tradycyjnie zaznacza się scenografia, karmiąca oczy żywymi kolorami – afirmacja życia i pean na cześć wyobraźni. „Ból i blask” to jednocześnie zabawny i poruszający film, do którego chce się wracać zaraz po wyjściu z kina.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.