Przyjechał do Cannes z „Zimną Wojną” Pawła Pawlikowskiego. I znalazł się we śnie. Takim bardzo niepolskim śnie, gdzie wszystko jest piękne, przyjemne i miłe. – Chyba jako Polacy nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni – żartuje Borys Szyc. – Wolimy, kiedy jest źle.
Co tam słychać w Cannes?
To maraton. Maraton uśmiechu! To wyczerpujące, nie tyle fizycznie, co emocjonalnie. Cały czas operujemy na jakimś wysokim „C” i to jest chyba trudniejsze, niż gdybyśmy zmagali się z emocjami mniej przyjemnymi. To jest taki poziom wzruszenia, gigantycznej pozytywnej energii, że chyba jako Polacy nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni! Wolimy się czuć gorzej, niedowartościowani, bo wtedy wiadomo z kim walczyć i gdzie jest wróg. A tu wszyscy są na tak, i dają to nam odczuć. Szaleństwo. Zostaliśmy „zmuszeni”, żeby poczuć się bardzo dobrze (śmiech).
Byłam na sali podczas premiery filmu, słuchałam tych kilkunastominutowych braw. To nie był mój pierwszy galowy pokaz i zapewniam – to nie jest przeciętna reakcja, to wyraźny dowód uznania.
Teraz, jak to mówisz, to mam dreszcze! Jak po premierze wspominaliśmy ten moment z Joasią i Tomkiem, to też nam leciały łzy. Pisałem SMS-a do mamy 10 godzin później – też zalany łzami. W tamtej chwili, na sali Lumiere pałacu festiwalowego, byliśmy wszyscy jedną wielką rodziną. Spłakana Julianne Moore, Benicio Del Toro, Cate Blanchett… Jak we śnie. Absurdalne, ale piękne.
Podobne artykułyTomasz Kot: W „Zimnej wojnie” daliśmy z siebie wszystkoArtur Zaborski
Zula Joanny Kulig i Wiktor Tomasza Kota są jak postaci z jakiegoś żurnala, piękni amanci. A pana Kaczmarek to aparatczyk, zdecydowanie mniej romantyczny, który chce pisać piosenki pochwalne o Leninie. Na pierwszy rzut oka ryzyko zagrania kliszy.
Trudno było to okiełznać, żeby nie zagrać karykatury. Ciągnęło mnie, żeby zagrać śmieszniej. Ale Paweł (Pawlikowski – przyp. red.) ma bardzo wyczulone ucho na prawdę i zdejmował ze mnie środki aktorskie, pilnował głosu. Doprowadzał do momentu, w którym już właściwie nic nie grasz, tylko przepływa przez ciebie intencja, myśl. Znajdujesz się w kontekście – scenie, która coś o tobie mówi. Pawlikowski odbiera ci możność pokazywania tego, co się dzieje, grą aktorską. Mówi: bądź. To było trudne, ale cieszę się, że mnie pilnował. Patrzyłem na siebie-Kaczmarka, w okularach, postarzonego, i myślałem: – Kurde, rzeczywiście, to jak ktoś inny. Nie znam tego gościa. Ale Paweł jest znany z tego, że robi aktorom psikusy.
„Zimna wojna” jest filmem o tyle niesamowitym, że bardzo uniwersalnym – na poziomie przekazu emocjonalnego – a z drugiej, do szpiku polskim. Tak to się czyta.
Dużo bym dał, żeby zobaczyć ten film oczami obcokrajowca. Chciałbym wiedzieć, czym to jest dla nich, osób które na przykład nie rozumieją niuansów języka polskiego. Ja z zaciekawieniem obserwowałem podczas seansu napisy, tłumaczenie na angielski i widziałem, które rzeczy nie przechodzą przez język: typowo polskie odniesienia i konteksty. Co zostaje? Emocja, chemia między ludźmi i muzyka, plus czysta forma obrazu. Surowy, ale niezwykle silny przekaz.
Rozmawiałem z Łukaszem Żalem, operatorem filmu, że to jest taka esencja Polski. Jakby ktoś wziął tę polskość zaklętą w wierzbach płaczących, w melodiach, ziemi, słońcu, strojach z Mazowsza, tych niewidocznych kolorach, których nie widać, ale czuć, że tam są i dał to ludziom, a oni zachwycali się tego smakiem. Trudno mi sobie wyobrazić coś lepszego do świętowania stulecia naszej niepodległości i promocji Polski. To naprawdę niesamowita wartość tego filmu. Ciekawe, jak on będzie odebrany w Polsce. Może my tej esencji tak naprawdę nie lubimy? Może będzie takie: „no tańczą w tych kierpcach, tańczą. No i co?”.
Pana to rusza.
Cholernie! Zaraz mam łzy w oczach. Biały śpiew to jest jakiś taki skowyt, płacz wydobywany z głębin duszy na powierzchnię. Jest we mnie coś takiego pierwotnie polskiego i jak to słyszę, to mnie to rozwala.
Są tacy, których do Pawlikowskiego nie przekonał ani Oscar, ani międzynarodowy sukces „Idy”. Nie da się ich przekonać, że on jednak lubi tę Polskę, że robi taki film…
… taki pro-polski? Wyjaśnijmy coś. Na najprostszym poziomie film to jest rodzaj opowiadania. A kogo chcemy słuchać? Kogoś, kto opowiada ciekawie. Czy ta opowieść rozgrywałaby się w Namibii, czy w Radomiu, czy w latach 50. XX wieku, czy na początku kolejnego stulecia – to nie jest ważne. Liczy się, żeby opowiedzieć ciekawą historię, która sprawi, że widz nie będzie chciał wyjść z kina.
Tak było z „Idą”, super ciekawą historią o dziwnych ludziach w dziwnych czasach. Do tego dochodzi forma, format 4:3, czarno-biały, którą Paweł wymyślił i przeciągnął też na ten film. To są przemyślane, starannie dobrane środki, które stają się wehikułem czasu dla widza, pozwalają mu uwierzyć w to, co widzi. Tę samą moc ma „Zimna wojna”. Naprawdę nie wiem, co sobie pomyślą „ci ludzie”, którzy Pawła nie lubią, ale ch** im w d***. Niech sobie radzą, jak chcą. Nie ma tu o czym dyskutować.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.