Po obejrzeniu tego dokumentu już nigdy nie spojrzycie na swoje ukochane filmy w ten sam sposób. Prezentowany podczas festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu „Brainwashed: seks, kamera, władza” w reżyserii Niny Menkes pokazuje, jak podstawowe techniki filmowe stały się narzędziem uprzedmiotawiania kobiet – na ekranie i w prawdziwym życiu.
„Metropolis”, „Dama z Szanghaju”, „Okno na podwórze”, a nawet zrealizowane przez kobiety „Między słowami” czy „Titane” – niezależnie od tego, czy mowa o klasyce kina sprzed kilku dekad, czy o filmach, które powstały w ostatnich latach, wszystkie te tytuły łączy podobne spojrzenie na kobiece bohaterki. Laura Mulvey, teoretyczka kina, której nazwisko jest w „Brainwashed” odmieniane przez wszystkie przypadki, ukuła sformułowanie „do-oglądal-ności” (ang. to-be-looked-at-ness), które wypływa bezpośrednio z zaspokajania przez kino podstawowej potrzeby przyjemności, jaką czerpie cis heteroseksualny mężczyzna, patrząc na kobietę. – Filmy to propaganda dla patriarchatu – mówi Menkes wprost w swoim dokumencie. Analizując najsłynniejsze tytuły w historii kina, dokumentalistka krok po kroku pokazuje, w jaki sposób filmowcy zawładnęli masową wyobraźnią, przyczyniając się do powielania mniej lub bardziej szkodliwych stereotypów dotyczących płci
Kobieta w kawałkach
– Przygotowując materiały do zajęć z historii kina, zauważyłam, jak wiele filmów posiłkuje się niemalże identyczną strategią w sposobie portretowania bohaterek. Ujęcia z rozmaitych dekad, różnych twórców powtarzały się niemal jeden do jednego. Po aferze Harveya Weinsteina napisałam esej dla „Filmmaker Magazine”, w którym zastanawiałam się, w jaki sposób epidemia gwałtów i napaści seksualnych, która zaowocowała ruchem #MeToo, łączy się z wizualnym językiem kina. Nie ulega bowiem wątpliwości, że te dwie sprawy są ze sobą połączone. Tekst odniósł tak spektakularny sukces, że postanowiłam nakręcić o tym film – mówi Menkes.
Największe zdziwienie Menkes przeżyła, kiedy obejrzała ponownie „Metropolis” Fritza Langa, jeden z jej ukochanych filmów. – Nawet w epoce kina niemego ujęcia były konstruowane w oparciu o coś, co nazywamy dzisiaj męskim spojrzeniem. Co ciekawe, kiedy wspominam „Metropolis”, nie myślę o tych scenach, zapomniałam o nich – tłumaczy. Najwięcej widzów zaskakują jednak pierwsze ujęcia „Między słowami” Sofii Coppoli. – Bohatera Billa Murraya widzimy w taksówce, w trójwymiarowej przestrzeni. W kadrze mamy jego twarz, możemy mu się przyjrzeć, poznać go, zastanowić się, co to za postać, kim jest ten mężczyzna. A jak poznajemy bohaterkę Scarlett Johansson? Oglądając zbliżenie na… jej pupę w prześwitującej bieliźnie – zauważa Menkes.
Zdziwienie nie opuszcza widzów podczas całego seansu „Brainwashed”. Dokumentalistka przedstawia na ekranie sceny z największych klasyków kina. Większość to filmy znane i doceniane, oglądane przez widzów (sama się do nich zaliczam) po wielokroć. A jednak kiedy przyglądamy się poszczególnym scenom, zaczynamy dostrzegać te same schematy w sposobie portretowania kobiet. Sylwetki bohaterek, jak argumentuje Menkes, przytaczając kolejne przykłady, są rzadko pokazywane w całości, w trójwymiarowej przestrzeni. Najczęściej są zlepkami filmowanych w zbliżeniach części ciała, z których wraz z ruchem kamery wyłania się z czasem postać. Kobiety są przy tym całkowicie pasywne, czasami wręcz nieruchome. – Rzadko widzimy kobietę, która wie, czego chce, i otwarcie o tym mówi, zamiast leżeć bezczynnie jak piękny przedmiot – mówi.
Kino ma też skomplikowaną relację ze starością, ale o ile w przypadku męskich bohaterów doświadczenie i wiek mają przekładać się na ciekawą i wielowarstwową postać, u kobiet często są uznawane za mankament, który trzeba za wszelką cenę ukryć. W wielu filmach widać, jak na zbliżeniach na twarze aktorek używane jest miękkie światło, niekiedy nawet obraz jest lekko rozmyty – to wszystko, by nie uchwycić w kadrze choćby ułamka zmarszczki.
Kobiety często filmowane są także w slow motion bez jakiegokolwiek popartego logiką narracji powodu. Dzieje się tak tylko dlatego, żeby widzowie mieli czas przyjrzeć się ich ciałom w zwolnionym tempie. Zupełnie inaczej niż mężczyźni – jeżeli reżyser pokazuje ich w ten sposób, możemy być pewni, że oglądamy scenę akcji, obserwujemy bohaterów aktywnych, których czyny popychają fabułę filmu do przodu. Analogicznie kiedy męskie ciała są seksualizowane, zwykle są filmowane w całości w trakcie wykonywania jakiejś czynności, tłumaczy reżyserka, przytaczając przykład sceny, w której Brad Pitt naprawia dach w „Pewnego razu... w Hollywood” Quentina Tarantino.
Hollywoodzcy twórcy nadużywają efektu slow motion z uporem godnym lepszej sprawy. Chyba najbardziej absurdalny zaprezentowany przez Menkes przykład to otwierająca sekwencja „Carrie” Briana De Palmy, w którym obserwujemy... nagie nastolatki przebierające się w szkolnej szatni. Oczywiście w zwolnionym tempie.
Swoistym rewersem tej strategii jest igrająca z męskim spojrzeniem i kulturą gwałtu „Obiecująca. Młoda. Kobieta”, w której Emerald Fennell pysznie bawi się popularnymi tropami narracyjnymi i wywraca je na nice. Jak choćby w scenie otwierającej, w której obserwujemy grupę mężczyzn bawiących się w klubie. Reżyserka filmuje ich w sposób, w jaki przyzwyczaiło nas kino do patrzenia na młode kobiety– w slow motion, w zbliżeniach na fragmenty ich ciał, nigdy w całości.
„Nie” znaczy „tak”
Menkes przekonuje w swoim dokumencie, że Hollywood niemal od swojego zarania przyczynia się do normalizacji gwałtu i napaści seksualnej. Już kultowe (i problematyczne ze względu na wydźwięk rasowy i polityczny) „Przeminęło z wiatrem” gloryfikuje także małżeński gwałt. Pamiętacie scenę, w której podczas kłótni rozjuszony Rhett Butler wynosi miotającą się i usiłującą wyrwać się z jego uścisku Scarlett O’Harę po schodach do sypialni? W następnym ujęciu widzimy bohaterkę rześką niczym skowronek po – jak sugerują twórcy – romantycznej nocy u boku męża. Kilkadziesiąt lat później, w latach 80., w „Szesnastu świeczkach” Johna Hughesa – uznawanych za klasykę romantycznej komedii dla nastolatków – znajdzie się scena, w zamyśle twórców przezabawna, w której grupa chłopaków zabawia się z pijaną, nieprzytomną dziewczyną.
– To, co widzimy na ekranie, przekłada się bezpośrednio na sposób, w jaki postrzegamy świat i relacje międzyludzkie, i jak funkcjonujemy w świecie. Dlatego reprezentacja jest tak ważna, w każdym aspekcie – tłumaczy reżyserka „Brainwashed”. Menkes przytacza wyniki badań, z których wynika, że mężczyźni oglądający uprzedmiotowione kobiety na ekranie są bardziej narażeni na powielanie tych stereotypów w prawdziwym życiu i częściej zostają sprawcami przemocy seksualnej. Reżyserka podaje wprost, że istnieje powiązanie między sposobem portretowania kobiet w kinie a wzrostem liczby napaści seksualnych (piszą o tym S. Galdi i F. Guizzo w „Media–Induced Sexual Harassment: The Routes from Sexually Objectifying Media to Sexual Harassment” w „Psychology of Women Quarterly”).
Przekonanie, że o kobietę trzeba walczyć, zmuszać, nie poddawać się, nawet jeśli wielokrotnie mówi „nie”, mocno zakorzeniło się w popkulturze i wpłynęło na wyobrażenia na temat relacji romantycznych kilku pokoleń mężczyzn. Filmy z Harrisonem Fordem, z serią o Indianie Jonesie czy „Gwiezdnymi wojnami” na czele, są tego najlepszym dowodem. Trudno w to uwierzyć? Wróćcie do „Łowcy androidów”. Manipulując emocjami widzów poprzez pracę kamery czy muzykę, nawet scena napaści może zmienić się w opowieść o romantycznym zbliżeniu. Tę samą historię oglądamy w komediach romantycznych i melodramatach, nawet w tych wyprodukowanych w ostatnich latach. Stalking, kontrolowanie drugiej osoby, oglądanie jej bez jej wiedzy podczas snu, wszelkie toksyczne relacje portretowane jako romantyczne – sięgając tylko do kina ostatnich kilkunastu lat, wystarczy przytoczyć „Zmierzch”, „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, „365 dni” czy nawet „Narodziny gwiazdy”.
Seks, ale tylko z jednej perspektywy
Sama łapię się ostatnio na tym, jak często bawi mnie sposób filmowania zbliżenia seksualnego w kinie. W najnowszym sezonie świetnego podcastu „You Must Remember This” Karina Longworth omawia amerykańskie filmy erotyczne z lat 80. Zachęcona analizą dziennikarki, sięgnęłam po niektóre tytuły po dłuższej przerwie – inne oglądałam po raz pierwszy. Zaskakujące, jak wiele z nich pod płaszczykiem łamania tabu na temat seksualności przemyca wciąż to samo – męskie spojrzenie w scenach seksu. Oglądając kultowe „Listonosz zawsze dzwoni dwa razy” z Jessicą Lange i Jackiem Nicholsonem, nie mogłam powstrzymać uśmiechu podczas sceny zbliżenia między bohaterami. Obserwujemy w niej dwójkę kochanków, ale kamera jest ustawiona w taki sposób, że przez niemal cały czas widzimy wyłącznie reakcję aktorki. Zupełnie jakbyśmy się przypatrywali całej sytuacji wyłącznie z perspektywy mężczyzny uprawiającego z nią seks.
Mój uśmiech i zdziwienie to pokłosie przyzwyczajenia do nowego języka filmowego opowiadania o seksie, który wyklarował się w ostatnich latach, głównie w serialach. Na planach filmowych coraz częściej pojawiają się koordynatorzy intymności, a sceny erotyczne są filmowane w sposób uwzględniający przeżycia i emocje dwójki bohaterów. Wystarczy wspomnieć „Normalnych ludzi” Lenny’ego Abrahamsona, który może posłużyć za prawdziwą lekcję filmowania scen intymnych.
Cała nadzieja w kobietach za kamerą?
Czy w ostatnich latach język filmowego opowiadania zaczął się zmieniać, stał się bardziej równościowy? Menkes również tak uważa, ale, niestety, ma też wątpliwości. Podaje przykład nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes „Titane” Julii Ducournau. – Pod pewnymi względami to kino niebywale nowatorskie, pulsujące energią. Jeżeli jednak przyjrzymy mu się pod kątem portretowania kobiet, zauważymy te same klisze i tropy, co w klasycznych filmach hollywoodzkich. Młoda, atrakcyjna kobieta, która wygląda bardzo dobrze nago, przez większość filmu biega goła. A jej partnerem ekranowym jest 60-letni mężczyzna. Czy to jest postęp? – pyta retorycznie Menkes.
Czy ekranowa nagość sama w sobie stanowi problem? – Skąd, nie jestem seksualną policją. Sama często pokazuję w swoich filmach kobiecą nagość. Chodzi o sposób kadrowania, oświetlenia, o narrację, jaka wyłania się z kadru, w którym widzimy kobietę. O podstawową różnicę między byciem przedmiotem a podmiotem w scenie. Kobiety w filmach są często nadal ograniczone do funkcji przedmiotu – tłumaczy i dodaje: – Ciało może pełnić rozmaite funkcje i być nośnikiem rozmaitych opowieści. Jak w „Powodzenia, Leo Grande” Sophie Hyde, w którym 60-letnia bohaterka, grana przez Emmę Thompson, po śmierci pruderyjnego męża postanawia po raz pierwszy w życiu zainteresować się swoim ciałem i pozwolić sobie na przyjemność. Zatrudnia więc o połowę młodszego od siebie pracownika seksualnego, tytułowego Leo Grande. To film skoncentrowany na bohaterce, dotykający tematu rozkoszy, akceptacji własnego ciała. Jest w nim piękna i niezwykle emocjonalna scena, w której bohaterka stoi naga przed lustrem i przygląda się sobie – mówi Menkes.
Branża filmowa coraz chętniej – ale wciąż za rzadko – nagradza i docenia kobiece reżyserki. Niestety, jak ubolewa twórczyni „Brainwashed”, najczęściej nagrody zdobywają filmy, w których kobiety „grają w tę samą grę”, co ich koledzy po fachu, i powielają stereotypy w portretowaniu płci na ekranie, jak w przypadku „Między słowami” Sofii Coppoli czy „Hurt Locker” Kathryn Bigelow.
Jak zauważa Menkes, to właśnie w telewizji i serwisach streamingowych zobaczymy pierwsze jaskółki zmian, jeśli chodzi o sposób portretowania kobiet. – Produkcje telewizyjne i streamingowe są tańsze od filmów kinowych i są przez to obarczone mniejszym ryzykiem – tłumaczy. To zachęca filmowców do eksperymentów, powstaje więcej produkcji przeznaczonych dla dorosłego widza, nieszablonowych, bawiących się formą i stereotypami. W ostatnich latach powstało wiele wartościowych i rozsadzających schematy filmowego opowiadania tytułów, w dodatku większość z nich została wyprodukowana i stworzona przez kobiety. Wystarczy wspomnieć „Fleabag”, „Killing Eve” Phoebe Waller-Bridge, „Crazy Ex Girlfriend” Rachel Bloom czy „Niepewne” Issy Rae.
– Silne, wielowymiarowe bohaterki na ekranie są niebezpieczne dla patriarchatu, bo przekładają się bezpośrednio na więcej silnych i zdeterminowanych kobiet w prawdziwym życiu. Dlatego powinniśmy takich postaci oglądać na ekranie jak najwięcej – podsumowuje Menkes.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.