Serial „#BringBackAlice” z wschodzącą gwiazdą Heleną Englert to gratka dla fanów popkultury. Jego twórcy świadomie mieszają gatunki i garściami czerpią z zagranicznych przebojów, takich jak „Plotkara” i „Szkoła dla elity”. Produkcja stawia pytanie o to, czy w mediach społecznościowych jest miejsce na autentyzm.
Scenarzyści Marcin Kubawski, Miłosz Sakowski i Caleb Ranson oraz reżyser Dawid Nickel, który zasłynął „Ostatnim komersem” z 2020 r., to popkulturowi erudyci. Twórcy „#BringBackAlice” inspirują się zagranicznymi produkcjami dla nastolatków – od klasycznej serii „Beverly Hills, 90210” przez „Plotkarę”, która ostatnio doczekała się rebootu, po rozgrzaną do czerwoności hiszpańską „Szkołę dla elity”. Pełnymi garściami czerpią z ulubionych seriali, puszczając oko do widza, który oglądał je równie uważnie, co sami filmowcy. To nie aluzje, tylko dosłowne cytaty. Powrót głównej bohaterki do szkoły to powtórzenie sceny z premierowego odcinka „Plotkary”, w którym ze szkoły z internatem przybywa Serena van der Woodsen. A żeby jeszcze dokręcić śrubę – „pozdro dla kumatych” – na liście cheerleaderek przyjętych do drużyny widnieje nazwisko „van der Woodsen”. Nickel z ekipą nie muszą więc odpierać ataków ani odpowiadać na krytykę – przecież od pierwszej sceny wiadomo, że „#BringBackAlice” to postmodernistyczny pastisz. Reżyser i scenarzyści badają granice gatunków – opowieści coming of age, kryminału, serialu obyczajowego. Od razu też burzą czwartą ścianę, bo do narracji wprowadzają element pierwszoosobowy. Ułatwili sobie zadanie – podczas gdy w „Plotkarze” ironiczny komentarz do rzeczywistości przedstawionej wydobywa się z offu, w „#BringBackAlice” do widzów, a właściwie obserwatorów w mediach społecznościowych, zwraca się Alicja Stec (Helena Englert).
„#BringBackAlice”: Świat bogatych nastolatków po polsku
Alicja, influencerka z liceum, znika bez śladu po nocy spędzonej na ćpaniu, chlaniu i pląsaniu na imprezie w starym kontenerowcu. Tego samego wieczora słuch zaginął po innej, zupełnie nieznanej dziewczynie, Weronice. Jej brat Tomek jest więc przekonany, że obie sprawy są ze sobą związane. Gdy po roku Alicja powraca do świata żywych, chłopak postanawia za wszelką cenę zdobyć od niej informacje o siostrze. Problem w tym, że dziewczyna nic nie pamięta. A w każdym razie tak twierdzi. Tak jak przed zaginięciem rządziła ekipą rozkapryszonych bubków, których uważała za przyjaciół, tak po roku postanawia się na nich zemścić za to, że zostawili ją na pastwę losu. Alicja przez wszystkie sześć odcinków pozostaje postacią centralną, choć pobocznie prowadzone są historie jej kolegów i koleżanek z elitarnego liceum, gdzie – jakżeby inaczej – nosi się mundurki, gra w koszykówkę i zdaje na studia na Stanford.
Polska rzeczywistość została bowiem zarysowana dość umownie. Trójmiejską topografię potraktowano z przymrużeniem oka – za scenografię posłużyły port w Gdyni, plaża w Orłowie, apartamentowiec Sea Towers z widokiem na morze. Tak zdaniem twórców serialu żyją najbogatsi. Wyabstrahowani od reszty społeczeństwa wożą się mercedesami, raczą się dragami, noszą ciuchy jak z rave’u albo z szafy Paris Hilton z lat 2000. (za kostiumy odpowiada uznany stylista Andrzej Sobolewski). I, co upodobnia ich do wszystkich zoomersów świata, wszystko nagrywają. Choć Alicja zdobyła w internecie sławę, marzy o niej też cała reszta. Popularność staje się bronią, narzędziem, siłą – dzięki mediom społecznościowym Stec ma pomóc znaleźć Weronikę.
Czy w mediach społecznościowych jest miejsce na bycie autentycznym?
Twórcy nie wydają się jednak pewni, czy chcą poddać media społecznościowe krytyce, czy raczej je sławić. Ostrze krytyki wymierzone w zepsutych bogaczy wydaje się dosyć tępe – chyba mocniej wybrzmiewa tu zazdrość niż potępienie. To zresztą życie bogaczy wyobrażone – trudno tu mówić o insiderskich diagnozach. Scenarzyści ślizgają się po powierzchni przywileju, pokazując jego oczywiste przejawy. Tylko chwilami sięgają głębiej. Najlepiej wychodzi im wejście na poziom meta. Gdy serial staje się analizą medium – i telewizji, i mediów społecznościowych, i czystej opowieści, storytellingu, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – staje się naprawdę frapujący.
Dawid Nickel należy do pokolenia milenialsów urodzonych pod koniec lat 80. XX w. Na zoomersów patrzy trochę jak na polskie zoo – podziwia dezynwolturę pokolenia TikToka, a jednocześnie traktuje z pobłażaniem. Próbuje znaleźć klucz do zrozumienia cyfrowych tubylców, sam do nich nie należąc. Czy rówieśnicy bohaterów uwierzą w jego interpretację? Nawet jeśli dosyć banalna diagnoza o głodzie uczuć, który zżera przebodźcowane seksem, TikTokiem i używkami pokolenie, nie wybrzmi, pewnie dzieciakom spodoba się pojazd po ich rodzicach. Czterdziestolatków przedstawiono bez złudzeń jak dorosłych, którzy nigdy nie dojrzeli, nie potrafią rozmawiać o uczuciach, nie mają pojęcia, w jakim świecie przyszło dorastać ich pociechom. Chłodne apartamenty, miliony na koncie, pozycja i władza – to wszystko nie uchroniło najstarszych milenialsów przed pustką.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.