Grudniowy szczyt klimatyczny ONZ w Madrycie zakończył się fiaskiem. Wiążące decyzje przesunięto na kolejny rok. Skorumpowani pieniędzmi pochodzącymi z inwestycji w paliwa kopalne rządzący wciąż nie są gotowi, żeby zmierzyć się z kryzysem klimatycznym.
W 1947 roku amerykańscy naukowcy stworzyli Zegar Zagłady. Gdy zaczynała się zimna wojna, zegar wskazywał siedem minut do północy. Przez 73 lata wskazówka była raz bliżej, raz dalej symbolicznej zagłady ludzkości. W 2020 roku ustawiono ją na 100 sekund przez północą. Nigdy jeszcze nie byliśmy tak blisko końca cywilizacji. Rok 2019 był kolejnym najgorętszym rokiem w historii. Naukowcy obliczyli, że oceany w każdej sekundzie dnia przyjmują ilość ciepła równą pięciu bombom atomowym, które spadły na Hiroszimę. Topią się lodowce w Alpach, topią się śniegi w Himalajach, topi się Antarktyda. Płonęła Amazonia, płonęła tajga, płonie Australia. Kryzys klimatyczny zaczął w widoczny sposób dotykać również nas, a nie tylko ludzi z odległych – narażonych na zatopienie – wysp.
Wydawałoby się, że faktów nie da się już dłużej ignorować. Że zeszłoroczne upały, tegoroczny brak śniegu, coraz dokładniejsze naukowe raporty i coraz większa świadomość wreszcie przemówią do tych, którzy decydują o polityce. A jednak to ciągle mało. Dwa lata temu naukowcy ogłosili, że mamy 12 lat na powstrzymanie globalnej katastrofy. I choć przez te dwa lata kryzys klimatyczny nieustannie wraca na czołówki gazet, to nie tylko nie udało nam się zmniejszyć emisji gazów cieplarnianych – zgodnie z danymi od Global Carbon Project – ale znowu ją zwiększyliśmy (zwolniliśmy ich wzrost, ale nadal co roku emitujemy więcej niż w roku poprzednim).
Tym bardziej rozczarowuje inercja rządzących. Nawet ci, którzy nie negują kryzysu klimatycznego, nie potrafią się ze sobą dogadać. Grudniowy szczyt klimatyczny ONZ w Madrycie – w którym pokładano wielkie nadzieje – zakończył się fiaskiem: wiążące decyzje przesunięto na kolejny rok. Stany – jedno z państw, które emitują najwięcej gazów cieplarnianych – wypisują się z paryskich porozumień, jakby nie rozumiejąc, że zmiany klimatyczne nie znają granic. W gronie państw, które kryzys klimatyczny wolą nazywać bajaniem wróżbitów, obok Stanów są jeszcze Brazylia i Australia. I niestety Polska, która krytykuje europejski Zielony Ład, zakładający neutralność węglową UE do 2050 roku. W mediach pisze się o tym coraz dosadniej. Magazyn „Time” stwierdził, że światowe systemy polityczne po prostu nie są gotowe na zmierzenie się z kryzysem klimatycznym – tak są skorumpowane pieniędzmi pochodzącymi z inwestycji w paliwa kopalne.
Ale ostatnio okazało się, że choć naukowe dane, protesty i naciski na obywateli często nie działają na rządzących, to działają na inwestujących. Coraz więcej firm, banków i funduszy inwestycyjnych wycofuje się z finansowania przemysłu, który przyczynia się do niszczenia planety. Idą w ślad za dziennikiem „The Guardian” (finansowanego z funduszu inwestycyjnego), którego dziennikarze już ponad rok temu zwrócili się do zarządu Guardian Media Group z prośbą o wycofanie się ze wszystkich inwestycji w węgiel, ropę i gaz (a było to niemało: 100 milionów funtów – 1/6 całego portfela inwestycyjnego). Nie chcieli informować o kryzysie klimatycznym i jednocześnie czerpać z niego zysków. Nie chcieli honorariów pochodzących z brudnych pieniędzy. Zarząd posłuchał (w styczniu tego roku „The Guardian” poszedł o krok dalej: na swoich łamach nie będzie już zamieszczać – jako pierwsza światowa organizacja medialna – reklam firm związanych z paliwami kopalnymi). Rok temu taka decyzja to był ewenement, ale dziś nikogo nie dziwi. Przed Davos prezydent Forum Ekonomicznego, Børge Brende, mówił, że jeśli nie wykorzystamy wąskiego okna, które zostało nam do uratowania się od zagłady, za 10 lat będziemy siedzieć na leżakach na Titanicu. Poprzedzający Forum raport na temat największych światowych zagrożeń pierwsze pięć punktów poświęcał zagrożeniom związanym z klimatem. Od węgla odchodzą fundusze kapitałowe (w tym największy na świecie Black Rock). Banki obcinają inwestycje i kredyty. Goldman Sachs zapowiedział, że nie będzie udzielać pożyczek na odwierty w Arktyce, a Europejski Bank Inwestycyjny przestaje finansować projekty związane z paliwami kopalnymi. Z jednej strony to po prostu przestaje być opłacalne (choć rządy ciągle jeszcze nie osiągnęły konsensusu, to wiadomo, że – przynajmniej w Unii Europejskiej – będą odchodzić od węgla: wstrzymają dofinansowania, zwiększą kary; węgiel będzie coraz droższy, a inwestycje w zieloną energię coraz bardziej opłacalne). Z drugiej strony inwestując w brudną energię, po prostu traci się twarz. Tak jak Siemens, który nie chce wycofać się ze współpracy z firmą Adani przy budowie największej kopalni węgla w Australii (ma wydobywać rocznie tyle węgla, co cała Polska). Skoro Siemens podejmuje decyzje o wzbogacaniu się na węglu, my możemy podjąć decyzję o niekupowaniu sprzętu Siemensa.
Nie możemy przestać wywierać nacisku. Dane pokazują, że za 70 procent światowej emisji gazów cieplarnianych odpowiedzialnych jest zaledwie 100 firm (listę otwiera saudyjskie Aramco, Chevron, Gazprom, Exxon, National Iranian Oil, BP i Shell). Jak pisze dla „Guardiana” aktywistka klimatyczna Payal Parekh, przedstawiciele wielu z tych korporacji pojawili się w Davos. Troska o klimatyczną przyszłość Ziemi brzmi cynicznie, kiedy wiadomo, że niektórzy uczestnicy forum w Davos od czasów porozumień paryskich z 2015 roku zainwestowali łącznie 1,9 biliona (!) dolarów w paliwa kopalne. Największym inwestorem w brudną energię jest JP Morgan Chase, który od 2015 roku na projekty związane z paliwami kopalnymi udzielił kredytów w wysokości 196 miliardów dolarów. W Stanach aktywiści regularnie organizują protesty pod siedzibami banku. Podczas ostatniego Fire Drill, organizowanego od września przez Jane Fondę (to piątkowe protesty pod Kapitolem przeciwko klimatycznej inercji amerykańskiej administracji), Joaquin Phoenix, Martin Sheen i Naomi Klein przeszli spod Kapitolu pod siedzibę Chase z hasłem „zatrzymajcie rurociąg z pieniędzmi”. A Fonda nagrała film, na którym nożyczkami przecina kartę kredytową banku.
Skoro to działa na świecie, czemu nie spróbować u nas? Nasz rząd traci twarz, targując się o przedłużenie Polsce osiągnięcia neutralności węglowej poza 2050 rok. Ale my nie musimy. Równanie jest proste. Jeśli banki nie będą udzielać pożyczek, przemysł paliw kopalnych nie będzie mógł się rozwijać. W Polsce coraz więcej banków deklaruje wycofywanie się z inwestycji związanych z ropą, węglem i gazem (BNP Paribas, mBank, ING i Santander). Ale są takie, które nadal udzielają kredytów spółkom energetycznym, budującym elektrownię w Ostrołęce (a przecież – zgodnie z ustaleniami paryskimi, które jeszcze nas obowiązują – te elektrownie będą miały zostać zamknięte do 2050 roku. Wyrzucamy pieniądze w błoto, zamiast inwestować w energię odnawialną). Mamy prawo decydować o tym, w co inwestowane są nasze pieniądze. Zadawajmy pytania bankom i ubezpieczycielom. Pokazujmy, że zależy nam na tym, aby nie inwestowali w brudną energię. Sprawdzajmy, czy przyczyniają się do niszczenia, czy do ratowania planety. Podpisujmy petycje, wspierajmy protesty, sami protestujmy. W ostateczności można też sięgnąć po nożyczki i pozbyć się karty kredytowej i konta w banku, którego pieniądze są brudne.
Może jeszcze uda nam się cofnąć wskazówkę zegara.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.