Jego filmografia liczy ponad 170 filmowych ról. Zdobył Złote Globy, nagrodę BAFTA, dwa Oscary. Michael Caine, jeden z najbardziej wszechstronnych aktorów swojego pokolenia, nie potrafi żyć bez kina.
W jednym z programów BBC Michael Caine uczy aktorstwa pięciu młodych aktorów. Tłumaczy, jak występować przed kamerą. Klucz do sukcesu zawiera się w poleceniu: „zrelaksuj się!”. Kamera będzie cię kochać, jeśli będziesz traktować ją jak najlepszą przyjaciółkę i kochankę, a nie wroga. No i jeśli nie będziesz mrugać bezmyślnie podczas zbliżenia. Caine wie, co mówi. Jego filmografia liczy ponad 170 filmowych ról. Ma na koncie Złote Globy, nagrodę BAFTA i dwa Oscary.
Jest ikoną brytyjskiego kina. Postawny (mierzy blisko 1,9 m), elegancki, a zarazem naturalny, swobodny, tryskający dobrym humorem. W 2000 roku otrzymał z rąk królowej Elżbiety II tytuł szlachecki. Mimo stylu angielskiego arystokraty nigdy nie zapomniał o swoich robotniczych korzeniach. Caine urodził się w 1933 roku jako Maurice Joseph Micklewhite Jr. w biednej rodzinie na londyńskim East Endzie. Jego matka pracowała jako kucharka i sprzątaczka, ojciec zarabiał na życie jako tragarz na targu rybnym. Zanim Maurice rozpoczął karierę aktorską, służył m.in. w armii. Brał nawet udział w wojnie w Korei. Do Wielkiej Brytanii odesłano go po tym, jak zachorował na malarię.
Awans społeczny aktora, którego pokochało Hollywood
Nigdy nie użala się na biedę, jakiej doświadczył w dzieciństwie. Podkreśla, że trudne warunki zahartowały jego charakter i poszerzyły aktorską wyobraźnię. Jest wzorem brytyjskiego awansu społecznego. Mimo że mieszka w luksusowym apartamencie nad Tamizą, zastrzega, że w jego żyłach płynie robotnicza krew. Słynie z londyńskiej gwary cockney.
Zresztą to właśnie znajomość języka niższych warstw angielskich pomogła mu na początku kariery, kiedy grał bandytów i typów spod ciemnej gwiazdy. Zaczynał od epizodycznych ról w teatrze i statystowania w filmie. Zadebiutował jako szeregowiec w „A Hill in Korea” (1956), ale przełom nastąpił kilka lat później, gdy na ekrany wszedł „Zulu” (1964) Cya Enfileda. Miał w nim zagrać kolejną rolę szeregowca, ale ostatecznie dostał rolę oficera. Ten symboliczny „awans” filmowy zawdzięcza reżyserowi – Amerykaninowi. Przekonał aktora, że ten potrafi posługiwać się wykwintną angielszczyzną. W tamtym czasie, jak przekonuje Caine, żaden Brytyjczyk znający jego korzenie nie powierzyłby mu takiej roli.
Caine jako agent Harry Palmer, równie ważny jak James Bond
Chwilę później zagrał w „Harrym Palmerze: Teczce Ipcress” (1965), gdzie po raz pierwszy wcielił się w postać agenta Palmera, który obok Jamesa Bonda przebił się do kultury popularnej jako inteligentny, stylowy, ale też cyniczny bohater, oswajający zimnowojenne lęki. To kluczowy punkt w karierze Caine’a. Występ w tym filmie przyniósł mu rozpoznawalność i angaż do kolejnych czterech części szpiegowskiej serii: „Pogrzebu w Berlinie” (1966), „Mózgu za miliard dolarów” (1967), „Czerwonej zagłady” (1995) i „Rosyjskiego łącznika” (1996). Co prawda Palmerowi daleko do globalnej marki, jaką stał się jego kolega po fachu, agent 007, ale wielbiciele gatunku cenią filmy z Palmerem między innymi za sarkastyczny ton.
To jest moment, w którym Caine łapie wiatr w żagle. Rok później gra nie mniej przełomową rolę w komedii Lewisa Gilberta „Alfie” (1966). Tutaj dla odmiany zaprezentował się jako seryjny podrywacz z londyńskiego Soho. Mimo komediowego tonu Caine’owi udało się zbudować wiarygodną, złożoną psychologicznie postać, która przyniosła mu Oscara za pierwszoplanową rolę i ugruntowała pozycję jednego z najważniejszych aktorów pokolenia.
Potem na ekrany wchodzi jego pierwszy amerykański film ,„Gambit” (1966) Ronalda Neame’a z Shirley MacLaine. W pamięci z tego okresu zostają jego role przestępców i wojskowych w takich klasykach jak „Włoska robota” Petera Collinsona czy „Człowiek, który chciał być królem”, gdzie spotkał się na planie z Seanem Connerym.
Michael Caine w uniwersum filmowym Christophera Nolana
Wiele razy udowadniał, że nie boi się żadnego gatunku. Równie chętnie grał w filmach wojennych, co w komediach i dramatach. Te ostatnie przyniosły mu najwięcej nagród. Po „Alfiem” kolejny raz był nominowany do Oscara za „Edukację Rity” (1983), a statuetkę, tym razem za rolę drugoplanową, otrzymał za „Hannę i jej siostry” (1986) Woody’ego Allena.
Miewał momenty w karierze, kiedy grał, w czym popadnie. W efekcie zdarzało się, że znajdował się w napisach końcowych takich produkcyjniaków jak czwarta część „Szczęk” (1987). Ale nic sobie nie robił z krytyki nierozważnego doboru tytułów. Urozmaicona filmografia podtrzymywała jego pozycję jako aktora wszechstronnego. A że po drodze zdarzają się wpadki? Who cares!
Przełom wieków przyniósł w jego karierze dwie ważne role: dyrektora sierocińca we „Wbrew regułom” (1999) Lassego Hallströma i w „Spokojnym Amerykaninie” (2002) Phillipa Noyce’a. Za ten drugi otrzymał ostatnią nominację do Oscara. Ale prawdziwy renesans niemłodego już aktora stał się zasługą Christophera Nolana, który obsadził go m.in. w „Prestiżu”, „Incepcji”, „Insterstellarze” i last but not least w trylogii o Batmanie, gdzie Caine wciela się mistrzowsko w Alfreda Pennywortha, kamerdynera, mentora i pierwszego pomocnika Mrocznego Rycerza. Trudno dziś sobie wyobrazić uniwersum filmowe Nolana bez Caine’a .
Jest pracoholikiem. Ostatni projekt w jego filmografii przed odejściem na emeryturę to „The Great Escaper” (2023), ale plotki mówią, że zobaczymy go znowu na małym ekranie w serialu Netflixa. W ubiegłym roku zadebiutował też jako autor powieści. To thriller „Deadly Game” o dwóch śmieciarzach, którzy znaleźli paczkę z uranem. Część akcji rozgrywa się na londyńskim East Endzie. Przypadek, że u schyłku życia ciągnie go na stare śmieci?
Zresztą, jaki tam schyłek życia! Caine ma 91 lat. Niedawno powiedział, że nie martwi się o przyszłość. Jeśli czegoś się kiedykolwiek obawia, to tego, czy zdąży na lunch.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.