Uznawana za ikonę francuskiego stylu, mimo że urodziła się i wychowała w Wielkiej Brytanii. Inspiracja stojąca za jedną z największych it-bags w historii, choć przez lata, niezależnie od okazji, nosiła tylko wiklinowe koszyki. Gwiazda muzyki, która pierwszy duży koncert dała dopiero w wieku 40 lat. Kobieta pełna kontrastów mówiła o sobie w drugiej osobie i z dystansem wyśmiewała swoje fizyczne atrybuty. Jane Birkin zmarła w wieku 76 lat w Paryżu.
Z okładki styczniowego numeru „Vogue Paris” z 2019 roku spoglądała roześmiana i naturalna Jane w towarzystwie swoich córek – Lou Doillon i Charlotte Gainsbourg. W środku sesja, którą fotograf Karim Sadli, modelka Rianne Von Rompaey i stylistka Aleksandra Woroniecka złożyli hołd ikonicznemu wizerunkowi najbardziej chyba francuskiej z Brytyjek. Stylizacje wymyślone przez szefową działu mody wyglądały jak żywcem wyjęte z archiwów lat 70-tych. Były tu zarówno futurystyczna sukienka Paco Rabanne'a, jak również sztruksowa spódniczka mini połączona z dzianinowymi podkolanówkami i kaszmirowym polo. A do tego graficznie podkreślone oko i nierówno przycięta grzywka. Ten hommage złożony Jane Birkin jest równie mocno osadzony w estetyce retro, co w obowiązujących już od kilku sezonów tendencjach. Bo Birkin, czy to w modzie, czy przekładającym się na jej zachowanie podejściu do seksualności, zawsze wyprzedzała swoje czasy.
Silna osobowość zawsze postrzegana była jednak przez pryzmat czegoś albo kogoś innego. Czy to stylu, który najpierw szokował, a później zapewnił jej status ikony, czy swoich partnerów – Johna Barry’ego, który umożliwił jej muzyczny debiut, a następnie zostawił z niespełna roczną córką Katy, czy Serge’a Gainsbourga. Starszy od niej o 18 lat kompozytor, obdarzony odstającymi uszami i nieco przydużym nosem, uczynił z niej gwiazdę. Jane i Serge w społecznej świadomości funkcjonowali jako duet, nawet jeśli nie byli już parą prywatnie. Rozstali się po 13 latach związku, w 1981 roku. Mimo rozpadu w życiu osobistym, nadal wspólnie koncertowali. Do końca darzyli się także dużym uczuciem.
– Serge był fantastycznym facetem. Ja po prostu byłam ładną dziewczyną – mówiła po latach. Piosenkarka i aktorka, która już miała na swoim koncie rolę w „Powiększeniu” Antonioniego, oraz kompozytor zaczęli spotykać się w 1968 roku. Czy połączyło ich złamane serce? Możliwe. Oboje dopiero co zakończyli poprzednie związki. Gainsbourg z największą seksbombą dekady, Brigitte Bardot, Birkin z autorem muzyki do filmów o Jamesie Bondzie, Johnnym Barrym. Jane powiedziała w jednym z wywiadów, że Gainsbourg uleczył jej duszę i przywrócił pewność siebie. – Po rozstaniu z Johnnym myślałam, że moje życie się skończyło – wspominała w rozmowie z amerykańskim „Vogue’iem”. – Serge sprawił, że czułam się wspaniale, a ból powoli słabł. Wydaje mi się, że zrobiłam to samo dla niego, bo właśnie co rozstał się z Brigitte. Byliśmy dwiema żałosnymi duszami, które pomogły sobie odbić się od dna.
Gainsbourga bardzo pociągała też fizyczność młodej Jane. Nieco chłopięca, ale jednocześnie piekielnie zmysłowa. I pełna kontrastów. Jane wielokrotnie pytana o przyczynę swojego sukcesu mówiła: „Siedzę na nim”. Mały biust i duże pośladki szybko stały się jej znakiem rozpoznawczym, a ona, dopiero co odzyskawszy pewność siebie, wcale nie zamierzała ich ukrywać. Birkin po Brigitte Bardot „odziedziczyła” nie tylko faceta, ale także utwór, który uczynił z niej gwiazdę największego formatu. I nadał łatkę skandalistki, przynajmniej w wymiarze artystycznym. Utwór „Je t’Aime Moi Non Plus”, który Gainsbourg napisał dla swojej poprzedniej partnerki i który nagrał wspólnie z Jane, został zakazany w wielu krajach, a nawet potępiony przez Watykan. Nic dziwnego, skoro nieprzyzwoicie wręcz nasycony był napięciem seksualnym. Birkin doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak „niepoprawne” i odbiegające od powszechnie przyjętych standardów było to, co stworzyli. Gdy pochwaliła się rodzinie demówką płyty, celowo ominęła ten kawałek. Z kolei, jak głosi plotka, jej brat Andrew był nim tak zafascynowany, że zabrał go, wraz ze swoją francuską dziewczyną i torebką marihuany, na opuszczoną wyspę.
Ze starszym o rok Andrew Jane Birkin łączyła zresztą szczególna więź. Wpłynął też w dużej mierze na to, jak we wczesnej młodości postrzegała swoją kobiecość. W przeciwieństwie do matki, która rozumiała piękno w bardziej wyrafinowany i dosłowny sposób, Jane marzyła o tym, żeby nosić ubrania brata, biegać w militarnych szortach i obciętych „na grzybka” włosach oraz uczęszczać do szkoły z internatem. To ostatnie okazało się niemożliwe, ale matka Jane szybko pogodziła się z tym, że jej córka do kobiecości musi dojrzeć. Tak się stało (największym kanonem piękna została dla Birkin Jean Schrimpton), a Jane odkryła swoje zamiłowanie do makijażu i dziewczęcych fasonów. Po przekroczeniu „magicznej” czterdziestki powróciła jednak do pierwotnych fascynacji, rezygnując niemal w całości z damskich ubrań. – Noszę tylko męskie – mówiła w rozmowie z “Vogue’iem”. – Kobiety tak strasznie ze sobą rywalizują! Wolę więc trochę się wycofać i nosić za duże męskie marynarki czy swetry. Nie tylko dlatego, że wyglądam wtedy na nieco kruchą. Przestaje mieć wtedy znaczenie, co pod nimi ukrywam, co decyduje o czyjejś atrakcyjności czy jej braku. Nie pozostaje w tych deklaracjach gołosłowna. Na okładce nowego numeru „Vogue Paris” ma na sobie koszulę i garnitur Gucci. Podczas gościnnego występu na pokazie włoskiej marki zachwyciła wszystkich w podobnej stylizacji, ale w jeszcze bardziej obszernej i androginicznej wersji. Z kolei na pokaz Saint Laurent wybrała garniturowe spodnie z obniżonym stanem, niedbale włożoną w nie koszulę, krawat i przybrudzone conversy.
Mimo że ubiera się tak już od dobrych kilku lat, nie jest to wizerunek, z którym najczęściej bywa kojarzona. Długowłosa Jane z nieco podpuchniętymi powiekami, lekką diastemą, beztrosko paradująca w miejscach publicznych w całkowicie transparentnych sukienkach, kusych spódniczkach i kozaczkach, należy już do przeszłości. Co nie zmienia faktu, że wciąż szalenie inspiruje badaczy fotograficznych archiwów dokumentujących modę i życie gwiazd lat 70-tych. Styl dawnej Birkin jest na tyle ponadczasowy, że garściami czerpią z niego też kolejne pokolenia. Dżinsy z lekko rozszerzaną nogawką, odsłaniające brzuch topy, czółenka na niskim obcasie i wiklinowe koszyczki przestają być zarezerwowane wyłącznie dla zafascynowanych francuskim (lub, w tym przypadku, francusko-brytyjskim) podejściem do mody kobiet. Wzorem Birkin, tradycyjne dla regionu Prowansji kuferki, nosimy na co dzień i na wieczór, w połączeniu ze sztucznym futerkiem i sukienką w stylu boho. Trencze wykorzystujemy jako sukienki i zestawiamy z kozakami z obcisłą cholewką. Nad niewygodne szpilki przekładamy czterocentymetrowe czółenka i sandałki do niedawna kojarzone jedynie ze stylem naszych mam. Przestajemy wmawiać sobie, że brak stanika jest wulgarnym faux pas. Bo, wbrew pozorom, to, co nosiła Jane Birkin było niezwykle proste. Innowacyjne było jej podejście do ubioru, który wcale nie musi być odbiciem naszej osobowości. Może być jej zupełnym przeciwieństwem.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.